- Wiecie, podobno partyzanci przynoszą tu rannych, a z powrotem jakieś skrzynki! Tak raportują obserwatorzy ONZ. Czytałem w necie.
- Kilka dni temu tu niedaleko zestrzelili syryjskiego MiG-a!
- Nie, to był Su. Ktoś zdążył odpalić komórkę. Wyślę ci link do YouTuba.
Kilkujęzyczny tłumek rozpakowuje kanapki, chrupie orzechy, popija sok. Razem lornetujemy syryjskie pogranicze. Nie podejrzewam moich chwilowych współtowarzyszy o bezduszność. Wyglądają na poruszonych piszącą się na wyciągnięcie ręki historią; to adrenalina wzmaga głód i pragnienie.
Kosovo Tour
Rajskie piaski Seszeli, alpejskie śniegi, ruiny Machu Picchu, szyk Pól Elizejskich - wszystko nuda. Te destynacje, jak branża turystyczna nazywa poczciwy cel podróży, są zbyt nudne i przewidywalne. Za mało w nich emocji, za mało przygody w stylu Jamesa Bonda.
Co innego Somalia, Afganistan, Irak, Liban, Libia, Kongo, pogranicze Meksyku, Syria. Selfie z eksplozją pocisku wystrzelonego przez drona to rzecz bezcenna. Podobnie jak autentyzm doznań i asumpt do intelektualnych dyskusji po powrocie. Bycie naocznym świadkiem zdarzeń, o których bębnią wszystkie telewizje, stało się modne. Philip Stone z Institute for Dark Tourism Research działającego przy University of Central Lancashire podaje, że w ostatnich czterech latach popularność turystyki wojennej czy też turystyki horroru wzrosła o 65 procent. Nowa gałąź turystycznego biznesu przynosi 260 miliardów dolarów rocznie.
Jedną z bardziej atrakcyjnych „destynacji” jest Izrael. To idealne miejsce dla łowców wrażeń.
Toczy się wojna, i to na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie jest w miarę bezpiecznie - w końcu to nie jakieś „państwo upadłe”. A co najlepsze, kiedy już opatrzą się widoki kolejnych ruin w Strefie Gazy albo na Zachodnim Brzegu, nie trzeba nudzić się w hotelu, jak w innych niebezpiecznych regionach. Przecież Izrael to również tradycyjne atrakcje: Morze Martwe, Jerozolima, Jezioro Galilejskie.
Wojnę na żywo i w technikolorze przyjeżdżają oglądać Amerykanie, Anglicy, nawet Czesi. Jedni na własną rękę, inni zdają się na zawodowców. Za jedyne 3600 funtów turyści „pasjonujący się polityką i sprawami bieżącymi" mogą przyjrzeć się „jednemu z najtrudniejszych sporów we współczesnej historii”. Brytyjskie biuro Political Tours zawiezie na granicę libańską i syryjską oraz oprowadzi po Wzgórzach Golan. W ofercie również „Ukraine – After the Revolution” oraz „Kosovo Tour”.
Ale, o dziwo, w Izraelu najwięcej jest... Izraelczyków. Podczas operacji „Pierścień obronny” i wcześniejszego „Płynnego ołowiu” do miast i miasteczek sąsiadujących ze Strefą Gazy ciągnęli turyści, którym nie wystarczyły telewizyjne relacje ani regularne alarmy rakietowe, już dawno oswojone przez mieszkańców Tel Awiwu i innych dużych miast.
Czego szukają na płonącym pograniczu? Mało im codziennego zagrożenia? Może to uzależnienie - od samego początku Państwa Żydowskiego izraelska codzienność to zamachy bombowe, strzelaniny, ataki rakietowe i regularne wojny, więc kiedy ryzyko opada, organizm łaknie adrenaliny jak tlenu?
Jest szabat, w Izraelu sobota to dzień wolny. Postanawiam sprawdzić.
Jak to na wojence ładnie
Zaledwie tydzień wcześniej mąż wybrał się tutaj na męską wyprawę z kuzynem z Nowego Jorku. Przywiózł zdjęcia słupów dymu nad miasteczkiem, opowieści o wystrzałach i refleksje na temat teatru wojny z darmowymi wejściówkami.
Półtora kilometra dalej rozpościerają się ruiny starej Kunaitry, zniszczonej w 1973 roku podczas wojny Jom Kippur. Tuż obok niej widać bazę wojsk ONZ. W oddali majaczy nowa Kuneitra, bogata miejscowość, w której syryjski rząd osiedlił najwierniejszych popleczników, obecnie zajęta przez rebeliantów.
Nie słychać wystrzałów, nie było ognia, dymu. W ostrym słońcu wyschnięte, szarobrązowe wzgórza przecięte błękitnymi taflami wody i zielonością sadów wydają się wręcz pastoralne. Aż dziw, że nie widzę żadnych autokarów z wycieczkami, które zwykle tu się zatrzymują. Na parkingu ledwie kilka samochodów. Za 5 szekli (5 złotych) mogę pooglądać syryjską sielankę przez zamontowaną na stałe lornetę.
Wyjaśnienie przychodzi samo, kiedy wdaję się w pogawędkę. Zagad Taufik Abuszait handluje jabłkami, ale od czasu, kiedy dosłownie nad jego głową zestrzelono syryjski samolot, nie ma klientów. Turyści boją się, wolą obserwować Kunaitrę z góry Bental.
- Czy się boją? No pewnie! Teraz tu spokojnie, ale za dwie minuty może być piekło - wskazuje miasteczko w oddali. - Co tu się działo, kiedy oni przyszli! Meczet puścili z dymem, zniszczyli ludziom domy. A to dopiero początek! Ale mnie bardziej interesują jabłka. Za 400 kilo sprzedane w Syrii – Syria dba o nas, syryjskich Druzów w Izraelu – dostawałem 1500 szekli. Teraz zamknęli granicę, a w Izraelu za te same 400 kilo dostaję tylko 700 szkli, najwyżej 800.
[caption id="attachment_868" align="alignnone" width="300"]
Turyści filmujący Kunajtirę[/caption]
Przypadkowi turyści
„Niespodzianka! Wojna gratis!”. Polscy turyści, którzy w lipcu 2014 wybrali się do Izraela na wakacje, nie byli świadomi, że będą uprawiać turystkę wojenną. Operacja „Pierścień obronny” dopiero się rozkręcała. Jedni dowiedzieli się o tym, gdy oglądali słynną Żelazną Kopułę w akcji, obserwując smugi dymu po zestrzelonych rakietach. Do innych dotarło, że zafundowali sobie wakacje z wojną w tle od razu po wylądowaniu, w schronie na lotnisku Ben Guriona.
Wojenne all inclusive przetestowaliśmy na własnej skórze.
Brat nie odwiedzał mnie przez długie lata. Kto by pchał się tu z rodziną! Przecież do Izraela przyjeżdżają lekkomyślni, szaleńcy i śmiertelnie zakochani. Ale długie rozmowy, brak zatrważających komunikatów z Bliskiego Wschodu, uspokajające zatrzęsienie letnich koncertów gwiazd muzyki z całego świata oraz okazyjne bilety WizzAir zrobiły swoje. Janusz przyleciał z żoną i dwójką dzieci szóstego lipca.
Dwa dni później szesnastoletni Jeremi właśnie uczył moją suczkę Lunę aportować, kiedy usłyszeliśmy pierwsze syreny. Potrójne, bo mieszkam na granicy trzech miast, Giwatayim, Ramat Ganu i Tel Awiwu. Zadziałał automatyzm odruchów wpojonych przez lata podczas szkoleń przeciwlotniczych udzielanych przez radio i telewizję.
Do najbliższego schronu było zbyt daleko, więc bez namysłu wpadłam do najbliższego domu. „Azaka!”, „Syrena!”. Właściciel w niekompletnym stroju bardziej niż rakietami przestraszony był wtargnięciem do jego salonu trójki obcych ludzi z parą dzieci i psem. Półtorej minuty oczekiwania na odgłos upadku szczątków zestrzelonej rakiety spędziliśmy w ślepej łazience, uśmiechając się niepewnie do siebie.
Następne alarmy łapały nas w moim własnym „heder atum”, betonowym pokoju o zabezpieczonych żeliwną płytą oknach i stalowych drzwiach; na klatce schodowej mieszkania w Tel Awiwie; na ulicy; w samochodzie i kilkakrotnie na plaży. Goście nie chcieli z niej zrezygnować. W końcu przyjechali nad Morze Śródziemne, a Izraelczycy dawali dobry przykład. „To jak tsunami” – komentował ośmioletni Maksio – „nagle ludzie zrywają się i biegną do miasta, jakby goniły ich fale”.
Najdziwniejszy, budzący grozę alarm zaskoczył nas w zoo, koło klatek z szympansami, wyjącymi ze strachu przy akompaniamencie innych zwierząt. Mogliśmy tylko skulić się na ziemi, zakrywając głowy rękami. Nadal nie we wszystkich miejscach publicznych w Izrelu są schrony.
Po tej przygodzie bratowa zaordynowała przyspieszony powrót. Ale mieli pecha. WizzAir, podobnie jak wiele innych linii lotniczych, odwołał loty. Udało się wylecieć dopiero po dwóch dniach.
Raczej szybko nie wrócą. Ale na miejscu bardzo szybko zaczęli naśladować tubylców, z ciekawością śledząc na żywo w telewizji zestrzeliwanie rakiet. Tych samych, które w każdej chwili mogły spaść im na głowy. - W tym zatarciu granic pomiędzy wojną a pokojem, telewizyjnym obrazem i realną rzeczywistością jest coś niezwykłego – mówili. Izraelską przygodę z rakietami wspominają w bezpiecznej Polsce jako unikalne przeżycie.
[caption id="attachment_875" align="alignnone" width="300"]
Widok na granicę syryjską z góry Bental[/caption]
Zdęcie z fosforem
Góra Bental, ważny strategicznie punkt, z którego rozciąga się panorama wzgórz Golan i Galilei, wita mnie dziesiątkami uzbrojonych w lornetki i teleskopy turystów. Oczywiście spragnionych atrakcji: ostrzału Kunaitry, potyczek, syryjskich samolotów bombardujących pozycje rebeliantów. Albo chociaż kłębów dymu nad granicą; na zdjęciu też ujdą.
Oprócz dziesiątków Izraelczyków spotykam turystów z Szwecji. Wypytują wojskowych w mundurach ONZ o sytuację na granicy. Do niedawna „błękitne hełmy” przebywały w bazach w głębi Syrii, ale kiedy zrobiło się niebezpiecznie, ewakuowano je do Izraela. Żołnierze bardzo sobie chwalą kwatery w pobliskich kibucach. W wojnie uczestniczą, lornetując syryjskie bazy z nowego punktu obserwacyjnego na czubku Bentalu.
Nic się nie dzieje. Nuda. Oczekiwanie na wojenny spektakl umilają wycieczki po bunkrach i okopach, coś na ząb w panoramicznej kawiarni Kofi Anan oraz zakupy w sklepie z militarnymi pamiątkami.
Mieszkańcy pobliskich osiedli i kibuców przyjeżdżają tutaj jak do kina. Zajmują upatrzone miejscówki, ustawiają plastikowe krzesła, wyciągają napoje, pestki słonecznika i z wysokości 1171 metrów n.p.m komentują rozwój wydarzeń, starając się ustrzelić unikalne zdjęcie.
Achmed, sąsiad Taufika z pobliskiej Bukaty, sprzedaje turystom miód, orzechy, nadziewane serem i orzechami bakłażany w zalewie z oliwek, labane – tradycyjny ser jogurtowy i jabłka, głównie Starling i Golden Delicious. Nie bardzo może rozmawiać. Kolejka amatorów druzyjskich przysmaków nie ma końca. Ruch w interesie od rana do wieczora.
[caption id="attachment_873" align="alignnone" width="300"]
Nauczyciel arabskiego z dawnej Kunajtiry, obecnie z Bukaty sprzedaje druzyjskie smakołyki[/caption]
Achmed urodził się w starej Kunaitrze. Z dumą powtarza, że był najmłodszym nauczycielem arabskiego w mieście. Do odgłosów wojny, która toczy się tuż, tuż, dolicza przyspieszonego bicia serca - po drugiej stronie granicy ma rodzinę.
Igal Mojal często przyjeżdża na Bental z pobliskiego kibucu Marom Nawe; znajomi proszą, by oprowadził ich po miejscach z pierwszych stron gazet. Właśnie opowiada o syryjskiej wojnie domowej widzianej z perspektywy sąsiada. Wkoło gęstnieje tłumek turystów.
- To zabawa kotka z myszką. Rebelianci zdobywają teren, siedzą kilka dni, wojsko ich wykurzają go, po czym zabawa się powtarza. Dziś jest spokój, ale to prawdziwa wojna. Codziennie ją słyszymy i widzimy. Moździerze, serie z karabinów, samoloty... Niedawno w samym środku syryjskiej wioski zrzucili bomby fosforowe. Fosfor wypalił ziemię, o tam – wskazuje czarne pasmo koło Nowej Kunaitry.
- A wy? Jak żyjecie na ostatnim przyczółku Izraela? - pytam.
- Normalnie. Dzieci chodzą do szkoły, dorośli do pracy. Tylko raz, kiedy były ostre walki, zabronili zbierać jabłka.
Wydaje się, że w tej wojnie Izraelczycy są tylko widzami. Ale Igal wcale nie jest tego taki pewien.
- Spokój to mieliśmy przez 40 lat, ale już przeszedł do historii. Jeśli wygrają rebelianci, będziemy mieli sąsiadów z Al-Kaidy; jeśli wygra Asad, w rewanżu za pomoc pozostawi tutaj Hezbollah. Tu jeszcze coś poważnego się wydarzy.
[caption id="attachment_1188" align="alignnone" width="300"]
Izraelski turysta obserwuje Syrię[/caption]
Wystarczy jeden pocisk
Cola, bakłażany, kawa, cały ten uspokajający turystyczny kram na górze Bental jest złudny. Wojna puka dosłownie do drzwi Izraela.
Kuneitra przez lata była jedynym przejściem granicznym między Izraelem i Syrią. Nieformalnym, bo oficjalnie oba kraje są w stanie wojny.
Tędy przemieszczały się jeepy UNDOF, Sił Rozdzielająco-Obserwacyjnych ONZ i prowadzone przez nigeryjskich kierowców ciężarówki Czerwonego Krzyża. Przez Kuneitrę wędrowali Druzowie, zamieszkali na zaanektowanych przez Izrael w 1967 roku terenach, by wziąć po drugiej stronie granicy tradycyjny ślub, odwiedzić święte miejsca czy skorzystać z przysługującego obywatelom syryjskim bezpłatnie wykształcenia.
27 sierpnia przejście zostało zamknięte. Również nieoficjalnie. Tego dnia Kuneitrę zajęły oddziały Frontu Al-Nusra. Powstańcze, ale co z tego, skoro sprzymierzone z Al-Kaidą.
Ale turystów to na razie nie martwi. Podobnie jak nie przejmują się tym, że jakiś czas temu zabłąkany pocisk moździerzowy ciężko ranił izraelskiego oficera. Nie odstraszają ich też wojskowi raportujący, że tuż przy granicy z Izraelem stacjonuje 30 tysięcy bojowników Hezbollahu, którzy mają na wyciągnięcie ręki niektóre rejony Górnej Galilei i Wzgórz Golan. Asad i jego protektor Hasan Nasrallah nie palą się do wojny z Izraelem, ale wystarczy drobny konflikt czy przypadkowy wystrzał, żeby podpalić beczkę prochu.
Jerozolima wyraźnie daje do zrozumienia, że nie będzie tolerować „przypadków”. 23 września dwa syryjskie myśliwce zapędziły się na terytorium Izraela. Raptem 800 metrów, spostrzegłszy pomyłkę, natychmiast zawróciły, ale Patrioty już wyskoczyły z wyrzutni. Turyści potraktowali spadochrony rozwijające się nad syryjskim pograniczem jako dodatkową atrakcję.
[caption id="" align="alignnone" width="300"]
Nowoutworzony punkt obserwacyjny UN na górze Bental[/caption]
Piknik pod wiszącą lufą
Wracając do Tel Awiwu na chwilę zatrzymuję się w trzecim punkcie widokowym na Nową Kunaitirę. Do Doliny Łez zagraniczni turyści zaglądają najrzadziej. Dziwne, bo wojny mieliby pod dostatkiem. To tutaj podczas wojny Jom Kippur, w październiku 1973 roku, toczyła się bitwa pancerna. Krwawa i przełomowa; cmentarzysko zardzewiałych mastodontów wciąż przypomina o tym, że Syryjczycy stracili w Dolinie Łez 500 czołgów i pojazdów opancerzonych. Nieopodal pomnika bohaterskiego 77 batalionu zastaję grupę turystów z wioski Tajbe. To Beduini; przyjechali obejrzeć czołgi i „syryjskich buntowników”, a przy okazji zrobić sobie piknik.
[caption id="attachment_877" align="alignnone" width="300"]
Arabscy turyści zdobywają izraelskie czołgi[/caption]
Uwaga, miny
Jadąc szosą nr 98 wzdłuż granicy snuję rozważania nad przewrotnością wojny, która budzi grozę, gdy dotyka nas samych, ale wystarczy spojrzeć na walczące figurki z oddali, by poczuć dreszcz emocji towarzyszący komputerowej strzelance. Banalne? Nie, jeśli oglądało się przez lornetkę Kuneitrę.
Oprócz mojej alfy na drodze nie ma innych pojazdów. Jedyną osadą w tej część Golanu jest
moszaw - spółdzielnia rolnicza - Allonej Ha’Bashan, równo przed dwoma laty świadek ostrych walk w nieodległej, już syryjskiej wiosce Bariqa. Wojska Asada przypadkiem ostrzelały Golan, w odwetowym ataku zginęło trzech syryjskich żołnierzy.
Po obu stronach szosy mijam brunatne, porośnięte trawą wzgórza, stada krów, pasące się konie. Gdyby nie ruiny syryjskich wiosek, czerepy wysadzonych bunkrów i setki spłowiałych tabliczek „Uwaga, miny” - pamiątki po wojnach Izraela - mogłabym pomyśleć, że jestem w Bieszczadach.
Upał, 29 stopni i ani jednej chmurki. Niedaleko Keszet mijam ruiny koszar i widmowe ślady syryjskiej wioski Czerkiesów.
Pstrykam pamiątkowe fotki. Kiedy zatrzymuję się z wnętrza posiekanego kulami meczetu dobiegają mnie arabskie głosy. Zamieram. Uff, to tylko miejscowi motocykliści. Zdziwieni, że ktoś orócz nich kręci się po odludziu nieopodal granicy kontrolowanej przez dżihadystów.
Strach ma wielkie oczy. Ale i tak oddycham z ulgą dopiero wtedy, gdy przed przednią szybą rozpościera się tafla Jeziora Galilejskiego i dobiega mnie zapach pomarańczowych sadów Galilei.
[caption id="attachment_871" align="alignnone" width="300"]
Wzgórza Golan. Tabliczka ostrzegająca o niebezpieczeństwie min[/caption]
(Tekst został opublikowany w "Gazecie Wyborczej").