Pod dachami Paryża

Tuesday, May 11, 2010

Od kiedy siebie pamiętam zawsze lubiłam wyobrażać sobie, co się dzieje za drzwiami domów, których nie znam. Czy ludzie, których widzę w oknach, w świetle lampy, są szczęśliwi? Czym się zajmują? Co lubią i z jakiego powodu płaczą? Co im się dzisiaj przytrafiło? Jak zareagowaliby na mnie i na historię mojego życia gdybym chciała ją im odpowiedzieć?


 


Jako mała dziewczynka, rosnąc w bardzo religijnej, katolickiej rodzinie, często musiałam chodzić, również w powszednie dni, do kościoła na mszę. Jednego razu siedząc w ławce kościelnej na jakiś roratach miałam doskonały pomysł, który gdybym powiedzmy urodziła się w rodzinie producenta filmowego, (co jest oczywiście nielogiczne, bo jakże bym wtedy mogła siedzieć z samego rana w zimnym kościele w Polsce i wymyślać niestworzone rzeczy?) to dzisiaj byłabym pewnie wyjątkowo zamożną osobą, nie ze względu na rodziców, tylko dzięki własnej ideii. Marzyłam, bowiem o tym, by znalazł się jakiś reżyser, który dla mnie zainstaluje w kilku mieszkaniach, które dotychczas widywałam tylko z zewnątrz, kamery kręcące film z każdej sekundy życia jego mieszkańców (oczywiście dzisiejszy "Wielki brat").


 



Tajemnica dugiej strony okna

 

Ostatnio moje marzenie o podglądaniu - nie bulwersujcie się, myślę, że każdy z nas ma w sobie coś z podglądacza, co tłumaczyłoby chociażby niezwykłą popularność "reality show" - spełniły się w jakiejś mierze. Dzięki nieprzewidywalności i zawisłości losu znalazłam się w Paryżu, wraz z mężem, w mieszkaniu pewnego wydawcy, reżysera, a przede wszystkim bardzo sympatycznego i interesującego człowieka, z którym przed przyjazdem połączyło mnie zaledwie kilka nerwowo wypowiedzianych  przeze mnie zdań (przeważnie ludzie peszą mnie, więc jak już o tym wiecie, rozmawiam z komputerem) i prelekcja filmu Pawła Łozińskiego "Miejsce urodzenia" (patrzcie post: "Paweł Łoziński. Getto bólu. Dylematy"). Poznałam go dzięki książce, którą napisałam - "Białej ciszy".


Brat reżysera, również wydawca (były), znacie go z zamieszczonego u mnie postu jego autorstwa: "Smutne myśli Żyda z Izraela w Dniu Niepodległości", po przeczytaniu mojej książki, napisał do mnie długi list początkując tym naszą przyjaźń. Przypomniał mi w nim spotkanie na polskim Sylwestrze na ul. Montifiori, 18 lat temu; swego brata, który przyjechał z Londynu z Ryszardem Kapuścińskim i którego poznałam w polskiej księgarni w Tel Awiwie i bardzo dobrego kolegę, ba, nawet przyjaciela z przeszłości, który jest również moim, starym przyjacielem (to Karol, "od kawy", "Pory umierać" i "Królowej wschodu", który gościł na blogu "Istambuł"). A nie ostrzegałam, że z tym mieszkaniem w Paryżu to zawiła historia? Teraz jesteście już bardziej wtajemniczeni w życie moje i osób, z którymi jestem związana…


 


Widok z mojego mieszkania


 

Tak więc, pierwszy raz w Paryżu mogłam włożyć klucz, zamiast do hotelowych drzwi pokoju, podobnych do tysiecy innych drzwi na całym świecie, do bramy domu "zwykłych" mieszkańców Dzielnicy Łacińskiej


(tu mieści się Sorbona, a nazwa dzielnicy wzięła się od łaciny będącej w przeszłości językiem, którym powszechnie posługiwało się na uniwersytetach), zwanej także 6th Arrondissement,  i rozkoszować się widokiem z okna "mojego" mieszkania, tak jakby moje życie toczyło się właśnie tu.


 



Rue de Seine, jedna z najstarszych ulic Paryża


 

Z powodu wyjątkowości miejsca, w którym się znajdowałam, trudno mi było zasnąć w nocy. W mojej wyobraźni tłoczyli się sąsiedzi, którzy kiedyś zamieszkiwali Rue de Seine: krwawa królowa Margot, pierwsza żona Henryka IV, która w Noc św. Bartłomieja przygotowała hugenotom rzeź naznaczona tak niespotykanym okrucieństwem, że zdumiała tym samego Iwana Groźnego, znana z rozpustnego życia, jakie opisała w wspomnieniach, miała swój XVII wieczny pałac dokładnie w miejscu, w którym mieszkam, choć wejście do rezydencji znajdowało się pod numerem 6-tym; pod numerem 25 mieszkał D' Artagnan, 3- George Sand, 57 – Baudelaire, 60- Jean-Paul Sartre, Juliette Grecko i Simone de Auvoir, a pod 63 – Adam Mickiewicz pisał "Pana Tadeusza"…


 



Okno z Instytutem Francji w tle

Wraz z dzwonem pobliskiego kościoła budziłam się wcześnie rano. Odsłaniałam żaluzje i moim oczom ukazywało się z jednej strony czochrate drzewo przetykane złotem kopuły Instytutu Francji (Institut de France) – francuskiego towarzystwa naukowego - skwer zakochanych, gdzie na ławkach siadywały obejmujące się pary, a z drugiej XVII wieczne kamienice i ginące gdzieś w odległej perspektywie paryskie dachy.  Z jednego z nich prowadziła nawet droga do nieba. Nie wierzycie? Popatrzcie:

 



Droga do nieba


 


Paryskie okno okolone dzikim winem


 

Radośnie podniecona dniem, który mnie czeka, spacerkiem przyglądając się wystawom galerii na mojej ulicy szłam do miejscowej piekarni – "Paul". Obowiązkowym "Bonjour" witałam miłą dziewczynę sprzedającą bagietki tak dobrze wypieczone, że po gąbczastym, izraelskim pieczywie tarły mi najpierw rozkosznie a potem boleśnie podniebienie; w "fromagerie" (sklepie z serami) ulicę od nas, kupowałam miejscowe, dojrzałe sery o zapachu stu krów na pastwisku i pokaźnego stada kóz i po drodze do domu, na małym targu pomidory, truskawki i maliny, których prawie nigdy nie można kupić w Izraelu, a za którymi przepadam.


 



Domowe śniadanie


 

Z zakupami dumnie kroczyłam po paryskiej ulicy. Gdybym tak jeszcze coś oprócz "dzień dobry", "dziękuję", "dowidzenia" i "Je ne parle pas francais" (nie mówię po francusku) potrafiła powiedzieć po francusku byłabym paryżanką pełną gębą, a tak tylko mogłam robić gębę…


 


Na obiad i kolację chodziliśmy z mężem do poleconych nam przez Ludwika Lewina, w ukrytych w zaułkach oddalonych od zgiełku turystycznego restauracji, w których, zaledwie o kilka centymetrów od naszego malutkiego stolika, sąsiadowali stali bywalcy mówiący w paryskiej odmianie francuskiego.


 


Tylko w jednej, sławnej brasserie, "Bouillon Racine", otwartej w 1906 roku, będącej unikalnym przykładem Art Nouveau i złym przykładem sztuki gastronomicznej, co jest nie lada wyczynem jak na Francję i tak cenioną restaurację, wyłapując rozmowy gości mogliśmy się pomylić, co do miejsca, w którym znajdowaliśmy się. Prawie wszyscy, oprócz kelnerów mówili po angielsku z lepszym lub gorszym akcentem. Pomyśleć tylko, że mogliśmy sobie zaoszczędzić czasu na zamówienie z dużym wyprzedzeniem miejsca i do tej restauracji, by ją obejrzeć, wejść tylko na kawę czy kieliszek wina zamiast na kilkudaniowy, najgorszy podczas naszego pobytu obiad, (ale wy już wiecie, więc...)


 


Za to nie podszywając się fałszywie pod Francuzów dziwnym trafem niemówiących po francusku, dzięki opiniom turystów zamieszczonym w tripadvisor.com spędziliśmy miłe dla naszego podniebienia i duszy chwile w skromniejszych i intymniejszych restauracjach z wyjątkowo smaczną kuchnią, świetną obsługą mówiącą po angielsku i rodzinną atmosferą. Szczególnie polecam: "Le 24" i "Le Relais de l'Isle". W tej ostatniej mieliśmy szczęście doświadczyć wyrafinowanej poezji kuchni w postaci najlepszego, podczas tej podróży, deseru.


 


Wyobraźcie sobie czekoladowe ciasto o niebiańskim smaku, konsystencji delikatnej jak unoszące się piórko na wietrze, wyglądzie, który otwiera wam usta i toczy ślinkę w takiej obfitości, że nie potraficie już jej więcej przełknąć… Dodajcie do tego puchowatą wspaniałość dziewczęcej śmietany zapylonej gorzkim ziarnem kakao… Sos o pulsującej energią witalności w kolorze cienia czerwieni z zanurzonymi w nim jak egzotycznymi wyspami malinami, wiśniami i truskawkami...


 



Ciasto smakowi któremu nie mogłam się oprzeć 


 

Mimo przysięgi abstynencji cukrowej i wierności wszelkim dietom (macie dyspensę, gdyż prawdziwym grzechem - Dani, masz rację - jest nie spróbowanie tej ambrozji bogów) sięgnijcie powoli (rozkoszować się, bowiem będziecie każdą sekundą) po łyżeczkę i z każdym kęsem zapadniecie się coraz głębiej w szczęśliwą błogość sytości, a wraz z ostatnim okruszkiem, którego żal wam włożyć do ust, doświadczcie euforii zakochanych tym pierwszym, inicjującym razem…


 



Place des Vosges


 

Po takiej uczcie zmuszeni byliśmy nasycić czymś duszę. Idealnie nadawały się do tego rzeźby Rodin'a i wizyta w domu przyjaciela-pisarza, Victora Hugo, znanego z zamiłowania do Orientu i nienawiści do kary śmierci (wiele jego prac jest na wystawie "Zbrodnia i kara" – patrz post: "Zbrodnia i kara, gilotyna i Paryż"), położonego przy najelegantszym i jednym z najpiękniejszych placów Paryża: Place des Vosges. Szkoda, że nie zastaliśmy go w domu. Może dałby się namówić na koncert w kościele de la Madeleine? Wysłuchalibyśmy razem mszy żałobnej - Requiem Mozarta i dedykowali ją Fryderykowi Chopinowi i Adamowi Mickiewiczowi, którzy spoczywali w tym kościele. Na koniec, przed rozejściem się do domów, pocieszylibyśmy się Ave Maria Schuberta a następnego dnia odwiedzilibyśmy najpiękniejszy, jak o nim mówią niektórzy, budynek świata, paryską operę, ale o niej, podziemnym jeziorze i upiorze w niej mieszkający napiszę następnym razem.



Czy to kamień? Czy może dziewczyna, która zasnęła na chwilę?


http://www.youtube.com/watch?v=_6Qu15k24SA


http://www.tripadvisor.com


http://www.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g187147-d952131-Reviews-Le_24-Paris_Ile_de_France.html


http://www.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g187147-d783146-Reviews-Le_relais_de_l_isle-Paris_Ile_de_France.html


http://www.musee-rodin.fr/welcome.htm


http://www.paris.org/Musees/Hugo/


 

 

12 comments:

  1. Ja z kolei lubię wysiadywać godzinami twórcze jajko w kawiarniach i przez szybę obserwować ludzi mijających ów przybytek rozpusty smakowej, a następnie poprzez wrodzoną imaginację, przenosić ich twarze na papier, kreśląc pędzlem fantazji ich "potencjalne" losy. Gdyby nie to podglądactwo, o którym piszesz, sama nie napisałabym ani jednego akapitu... Ludzkie twarze przypominają mapę świata, każda wskazuje inny punkt zaczepienia i każda przenosi w inne strony... Piękna notka i zdjęcia. Zachwyciłam się, jak zwykle :)Pozdrawiam

    ReplyDelete
  2. Droga Anhelli, dziękuję za komentowanie moich postów. Dzięki Tobie i jeszcze jednej czy dwóm osobom wiem, że nie piszę je tylko dla siebie. Cieszę się też z tego, że za każdym razem odrobinę więcej Cię poznaję...Gorąco pozdrowiam

    ReplyDelete
  3. Cóż mozna wiecej dodac, ech... Wiem już jedno, ze choc raz w zyciu powinno sie pojechac do Paryża i utonąć w jego klimacie na jakis czas, pogrążyć sie w tej jego magii.A teraz powiem, ze jestes okrutna :), bo wyobraziłam sobie "to ciasto o niebiańskim smaku, konsystencji delikatnej jak unoszące się piórko na wietrze, wyglądzie, który otwiera wam usta i toczy ślinkę w takiej obfitości, że nie potraficie już jej więcej przełknąć…" juz wiecej nie dodam, bo to bajka nie ciasto, i ogromne pragnienie, aby je skosztować, a ja jestem niestety tu w Polsce. Posługujesz sie Elu słowem jak pędzlem, malujesz piękne obrazy z literek. Dziękuję.A Paryż..., a Paryż jest moim marzeniem, więc może kiedyś, z kimś tam będe, bo tam trzeba być koniecznie, ale we dwoje :)

    ReplyDelete
  4. ~anhelli-anhelli.blogspot.comMay 13, 2010 at 5:38 AM

    To dla mnie przyjemność i wielki zaszczyt :) Podobnie jak Grażyna, jestem zdania, że dopóki się nie pozna Paryża, dopóty nie wie się nic tak naprawdę o Europie. Dzisiejszy Paryż to wielka metropolia, która zróżnicowaniem kulturowym, językowym i nie tylko, dorównuje np Nowemu Yorkowi. Chciałabym zobaczyć Paryż, ach... Może kiedyś spełnię to marzenie :) Tymczasem podziwiam zdjęcia na różnego rodzaju stronach, forach i blogach. Twoje są niesamowicie klimatyczne. Bardzo sentymentalnie podchodzę do różnego rodzaju kamienic... Moja rodzina wywodzi się z Łodzi, kiedyś zamieszkiwała parę kamienic, ale czas wszystko zatarł.Odwiedzanie twojego bloga jest dla mnie czystą przyjemnością. Pięknie piszesz. Miło mi, że jestem tu mile widziana.Pozdrawiam bardzo serdecznie :)

    ReplyDelete
  5. Tym razem przyprawiłaś mnie o ślinotok... i to o takiej porze!!! Ruszam do lodówki, może znajdę coś podobnego do tego bajecznego deseru... mam lody czekoladowe, sos truskawkowy... wiem, to nie to, ale MUSZĘ właśnie teraz!Lepiej byłoby w miłym towarzystwie, przy dźwiękach swingu, lekka rozmowa... no, Paryż to byłby już szczyt marzeń!Pozdrawiam i pytam, jak to możliwe, ze mieścisz się w drzwiach jedząc tak wspaniale?

    ReplyDelete
  6. w j'parle pas francais nie powinien być apostrof, ponieważ parler ( mówić ) nie zaczyna się na samogłoskę ;) W i całokształcie powinno to brzmieć Je ne parle pas francais ;)

    ReplyDelete
  7. Mieszkam w Paryzu fakt jest tu ladnie ale i brudno chodzby w parku luxemburg zeby na trawie usiasc ciezko znalesc miejsce gdzie nie ma jakis smieci czy petow i jeszcze pare rzeczy mi przeszkadza, ale coz nigdzie nie jest idealnie ale dalej bede szukac swego miejsca na ziemi pozdrawiam;)

    ReplyDelete
  8. Dziękuję za sprostowanie. Ciśnie mi się na usta pewna irytująca uwaga... Chyba sobie pofolguję: A nie mówiłam, że nie znam francuskiego?! Oczywiście nic mnie nie usprawiedliwia. Powinnam sprawdzić pisownię. Hominem non odi, sed eius vitia... Pozdrawiam

    ReplyDelete
  9. A nic pani nie piszesz o dworcach kolejowych.Są rewelacyjne na całym świecie ale paryskie;każdy inny a w jednym jest nawet galeria obrazów.Czy wina nie są smakowite?Kupuje pomijając najtańsze i wszystkie były poezją.I gratuluje sukcesów w życiu i jestem pełen podziwu,że DDA tak DALEKO doszło bo znam przykłady odwrotne ale wspomnienia są pewnie bardzo zbieżne.W życiu potrzebne jest szczęście czego pani życzę.Pani jest chyba spełniona i szczęśliwa.Dobrze mi się czyta pani relacje z życia i podróży.DZIĘKUJE.Pozdrawiam

    ReplyDelete
  10. Oj, nie zogdze sie ze tzeba byc we dwoje:) Ja pojechalam do Paryza niby sluzbowo ...i w momencie jak wysiadlam z pociagu...zakochalam sie w tym miescie. Poczulam ze to jest miejsce dla mnie i po roku przemyslen podjelam decyzje ze za rok przeprowadzam sie tam na stale:) Zostawilam sobie rok na pozamykanie wszystkich spraw i juzmnie niema:)

    ReplyDelete
  11. Piszesz tak,jak ja lubię czytać. Gratuluję talentu i pozdrawiam. Raz jeden, przed laty byłam w Paryżu z wycieczką,aby prawie truchtem przebiec przez jego ciekawsze zakątki. Ty piszesz tak,jakbym tam wcale nie była

    ReplyDelete
  12. Thank you for the information you present to me , I was very lucky to find you wrote this . Because it is new to my knowledge . Hopefully you can write more about things like this . I strongly agree with your phrase up there . Visit me at Obat Empedu Tersumbat or could also probably visit my other social media . thanks for the information wish you long life and can continue to write ya !

    ReplyDelete

Note: Only a member of this blog may post a comment.

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top