Kaskader

Sunday, January 13, 2013
Siergieja i jego żonę Olgę poznałam w "ulpanie" (hebr. - szkole języka hebrajskiego dla nowych emigrantów albo studio) w 1992 roku. Przez jakiś czas często odwiedzaliśmy się, nawzajem niańczyli dzieci i nawet pracowali jako kelnerzy na weselach. Potem kontakt się nagle urwał.  Minęło sporo czasu. Przypomniawszy sobie o nich zadzwoniłam na stary telefon.

Po kilku sygnałach odezwał się znajomy głos Siergieja z typowym, rosyjskim akcentem.

- Alo!

- Pamiętasz mnie? Mówi Ela - zaczęłam po rosyjsku.

Byłam pewna, że za chwilę usłyszę życzliwe zapewnienie Siergieja: "Pewnie, że pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć?!  Świetnie, że dzwonisz!" Tymczasem po drugiej stronie telefonicznego drutu, zapadła długa cisza pełna konsternacji.

Źle mnie słyszy – pocieszałam się optymistycznie.

- Siergiej - tym razem krzyknęłam do słuchawki - słyszysz mnie?!!!

- Słyszę doskonale, nawet trochę za głośno - opowiedział zbity z tropu kaskader. - Kto mówi?

- Jak to, kto? Tak szybko zapomina się przyjaciół? Ela, z Polski, byliśmy razem w "upalnie".

- Tak? - zdziwił się zupełnie na poważnie Siergiej. Nie miałam już wątpliwości, że nie wie z kim mówi. Zapomniał mnie na amen.

- Ela, żona Eyala, razem uczyliśmy się hebrajskiego... – powtórzyłam z uporem maniaczki, kompletnie zbita z tropu i przygnębiona. W głowie snuły mi się  smutne myśli na temat tego jak niektórym ludziom uderza woda sodowa do głowy, kiedy odnoszą sukces.

- Elka!!! – tym razem do ucha krzyknął mi Siergiej. - Czemu nie mówisz od razu, że to ty?! Wróciłem właśnie z Polski, robiłem tam film o jakimś Arabie uciekającym z więzienia. Myślałem, że mówisz o "ulpanie" telewizyjnym a nie "ulpanie - szkole" i że jesteś z Polski, a nie Polką z Izraela. Rozumiesz czemu Cię od razu nie poznałem?

- Zaczynam rozumieć - odpowiedziałam niepewnie.

- Elka, Elka - Wasza Polska to bajka! Jaki śnieg, jakie lasy i widoki! Fantastyczne! A jacy ludzie-dusze a jak piją! Mistrzowie! Mówię Ci spadają pod krzesło, wstają i nalewają mi nową kolejkę... Jakby czorta mieli za koszulą. Jeszcze mi nie zapłacili za film, ale takie szopki tam mi wystawili, że pal sześć pieniądze!...Kulig z 12 końmi i pochodniami, ogniska w środku nocy, śpiewanie piosenek aż do białego rana... Sam już nie wiedziałem czy ja jestem w filmie czy to moje życie. Niesamowicie! Jacy ludzie! Jaki naród! Jaka wódka! Jaka kiełbasa! A te Polki?! Oj, wa, woj!

- Coś Ty, Siergiej – przerwałam mu w połowie zdania - przecież to Wy, Rosjanie jesteście "dusze" a poza tym nie czytasz polskiej prasy, wiec nie wiesz, że podobno Polacy najmniej piją z wszystkich narodów EU.

- Co? Najmniej? To aż tyle pije Europa?  A może to błąd drukarski? Nie wierz gazetom, ja mogę poświadczyć, że z braćmi w Polsce nie jest tak źle!  Ależ z Was wspaniali ludzie, Polacy! Jacy gościnni! Tacy przyjemniacy..., szczególnie mój tłumacz. Musiałem tam godzinami na pół rozebrany, boso biegać po śniegu. Po trzeciej godzinie zasapałem się, zadyszałem… Czułem, że łapie zapalenie płuc, a mój tłumacz podbiegał co jakiś czas do mnie i wołał: "Biegnij, Sierjoża, biegnij i nie dysz!". Ale z niego twardziel, albo mu się coś popieprzyło i myślał, że robimy powtórkę „Biegnij Lola, biegnij”! Oj, Elka koniecznie musisz wpaść do nas z Eyalem, albo my wpadniemy do was. Może nawet jutro? Potem Olga jedzie na Sycylię, a ja robię film i jadę nad Jezioro Galilejskie na kongres milionerów.

- O! To ty już jesteś milionerem?

- Ja milionerem? Broń Boże! - zdziwił się rozbrajająco szczerze Sergiej. – Nie, co znowu?! – ponownie się wyparł, jakbym, co najmniej posądziła go o jakieś przestępstwo, albo jakby nadal mieszkał w ZSSR.

- Ja jestem tylko przyjacielem milionerów. Potrafię ich nieźle zabawić sam się przy tym bawiąc – wyjaśnił dumnie.

- Gratuluję. Przyjdziemy do was na pewno. Nie śmiałabym przecież obrazić tak wielkiego człowieka jak ty – dodałam żartobliwie.

- Bardzo dobrze! Kiedy? Jutro?

- Nie. Coś ty taki napalony? Jutro nie mogę. W ogóle w tym tygodniu jestem zajęta. W przyszłym?

- My nie możemy. Jedziemy do Włoch świętować rocznicę ślubu! Spotkamy sie od razu po powrocie. Dobrze? Mam Ci tyle do opowiedzenia! Oj, Polsza, Polsza… No to do swidania! Neszikot. (hebr. całusy).

Siergiej rozłączył się niespodziewanie. Kilka chwil zajęło mi ochłonięcie i uzmysłowienie sobie faktu, że  nie zapytałam o zdjęcia, które od niego potrzebowałam. Dzwoniłam jeszcze raz.

- Siergiej? - mówi Ela.

- Jaka Ela?!  - odpowiada zdziwiony głos.

O jej! Znów muszę tłumaczyć? – przez chwilę martwię się nie odpowiadając.

- "Kepa", znowu nie wiesz kto mówi?

- No dobrze, Elka, żartowałem. Dawno Cię nie słyszałem: what's up?, co słychać?

- U mnie bez zmian: ten sam mąż, to samo mieszkanie w Ramat Ganie, dwójka dzieci. Metuka ma już 9 lat, a suczka trzy…

- Zaraz, zaraz. Ostatnio, kiedy to było?... Wydaje mi się, że całkiem niedawno… mieszkałaś, w Givatajim, miałaś syna w wojsku, a córkę – posłałaś właśnie do przedszkola psa w ogóle nie było…!!!To już ile lat minęło? Aż mi się wierzyć nie chce!

- Mnie też trudno. Pamiętam, że umówilśmy się na spotkanie w następnym tygodniu, tyle że "tydzień" potrwał nam jakieś...6 lat!

- Oj, Elka, Elka…

- Oj, Siergiej, Siergiej… Zapomniałam Ci powiedzieć, że widziałam Twoje zdjęcia w Internecie i zrobiło mi sie głupio, że straciliśmy kontakt.

- Moje?! – przestraszył się nieustraszony kaskader. Po chwili przerwy.

- A jestem na nich ubrany, lub nagi, ale w towarzystwie mojej własnej żony?

- Na jednym zdjęciu jesteś ubrany szczątkowo, bo trochę się podpaliłeś, na drugim też niepełnie, bo cię rozerwały pociski, za to na trzecim, na dachu Azrieli, masz piękny kostium Supermana.

- Moja droga, wiem, że kojarzę Ci się z Supermanem, czemu wcale się nie dziwię, ale ten kostium, który mam na sobie na pewno jest  Spidermana. Pomylili ci się panowie… No i jak, podobałem ci się?...





- Byłeś super!

- Trzymaj się cały, musze kończyć. Koniecznie zadzwoń albo wpadnijcie nawet bez uprzedzenia!

- Spróbuje - oświadczył pogodnie Siergiej odkładając słuchawkę.

Dwa tygodnie po rozmowie Siergiej siedział w mojej kuchni podpierając głowę ręką i kreśląc jakieś floresy na blacie stołu. Byliśmy już po wymianie wszystkich "nowinek" z kilku ostatnich lat.

- Coś taki markotny?

- E, pieski los. - Siergiej machnął ręką i wzdychając dramatycznie upił łyk piwa.

- Powiedz w końcu, co się stało! Nie widzisz, że się suczka denerwuje?

Luna faktycznie zaczęła kręciła się w kółko jak szalona, próbując złapać własny ogon. Najbardziej jednak milczenie Siergieja i jego ciężko zwisająca nad moim stolikiem głowa niepokoiła właśnie mnie. Za chwilę skończą mi się butelki z zimnym piwem.

- Pamiętasz, mieliśmy razem z Olgą świętować rocznicę małżeństwa na Sycylii.

- Pewnie, że pamiętam, no, więc…

- Jak na złość akurat zaangażowali mnie do filmu, rozumiesz, nie miałem wyboru. Wysłałem Olę na urlop z koleżanką z pracy. W weekend, przed jej wyjazdem, załatwiłem dzieciom nocleg u dziadków i całą noc skrupulatnie, centymetr po centymetrze, wypróbowałem sprężystość materacy – najpierw w naszej sypialni, potem w dużym pokoju - a na koniec jeszcze sprawdziłem wytrzymałość na zmienny opór nowej komody w korytarzu (nie mamy już wątpliwości, że to "pełne drewno"). Zmachałem się, co prawda, ale Ola zasnęła jak niewiniątko. Uśmiechała się tylko przez sen tym swoim uśmiechem łasiczki, dla którego gotów byłem znów sprawdzać jakość naszych mebli... Nie obudziłem jej jednak. Dałem jej się wyspać.

Rano, zapomniała o wspaniałym plagiacie "9 i pół tygodnia" zagranym przez nas nocą a nawet o "scenie łazienkowej" skopiowanej skrupulatnie z "Dzikiej orchidei". Miała skwaszoną minę i oświadczyła, że skoro z nią nie jadę to musi mieć mniejszą walizkę na podróż, bo sama będzie musiała ją nosić.

- Nie martw się, złotko, będziesz miała – oświadczyłem z przekonaniem, bo podle się czułem nie jadąc z nią, a ona i tak wyszła do pracy obrażona.

- Skąd ja jej teraz wytrzasnę na jutro nową walizkę? – martwiłem się idąc w kierunku parkingu. - Chyba będę musiał pojechać do sklepu, ale kiedy? Rano jestem spidermanem w Azrieli, potem mam skoki z 3 pietra i z dachu, a całkiem też możliwe, że mają mnie dzisiaj spalić… , albo przejechać samochodem. Sam już nie pamiętam, choć wiem, ze to potrawa pewnie do nocy… Nie dam rady!

W tym momencie, pomiędzy jakimś starym fotelem i kartonem po 45 calowej telewizji, zobaczyłem na chodniku walizkę. Nie za dużą, nie za małą, dokładnie taką, jaką chciała Olga. Wyglądała na prawie nieużywaną. Sprawdziłem jej zawartość. Była pusta. Zamki zapinały się, dwie przegródki wydawały się bardzo wygodne a kieszeń z boku nadawała torbie dodatkową pojemność. Całość świetnie się prezentowała  i na dodatek była w ulubionym szarym kolorze mojej żoneczki…No i jak tu nie wierzyć w cuda w Ziemi Świętej?

- Ależ ze mnie szczęściarz – pomyślałem - chyba mi ta walizka z nieba spadła!

Na wszelki jednak wypadek spytałem się jakiegoś przechodzącego właśnie mężczyznę, bo mimo, że jestem w Izraelu od lat nie do końca wszystko tu rozumiem..

- Achi (hebr. brat), tę walizkę ktoś wyrzucił?

- A skąd ja mam wiedzieć? – oburzył się bogu ducha winny człowiek wzruszając ramionami.  - Jak znalazłeś na ulicy to chyba tak, nie? – dodał mętnie.

- Pewnie, że tak! – przyznałem ochoczo i szybko wpakowałem ją do bagażnika.

W nocy odświeżyłem ją i z samego rana pomogłem Oldze spakować do niej ze dwie szafy znanych mi ciuszków nie licząc dodatkowych, kupionych "specjalnie na wyjazd".

- Od kogo pożyczyłeś taką pakowną walizkę? – Olga patrzyła na mnie z podziwem.

- Od znajomego z Jerozolimy. Nie znasz go – skłamałem uprzedziwszy  pytania, bo przecież nie mogłem powiedzieć jej, że prawie nową walizkę, którą się zachwyca, znalazłem koło śmietnika.

Olga pojechała. Widząc ją po powrocie na lotnisku, od razu wiedziałem, że coś się stało i jest na mnie potwornie zła. Nie tylko nie patrzyła mi w oczy, ale i przez całą drogę z Ben Guriona nie odzywała się do mnie zaciskając ze złości usta.

Dopiero w domu rozpętała piekło. Krzycząc, płacząc i przeklinając opowiedziała mi o tym jak sobie  stała w kolejce na odprawę bagażu na lotnisku we Włoszech, przyglądając się przystojnym policjantom z wilczurami, kiedy psy wyrwały się do przodu i z szalonym biegiem dopadły jakąś walizkę a potem na niej spokojnie, jak gdyby nigdy nic, usiadły i nie ruszając się już stamtąd. W pierwszym momencie zapomniała, że ona jest jej właścicielką, a kiedy już ten fakt dotarł do niej, wędrowała skuta kajdankami pod pełną eskortą uzbrojonych panów. Ich poważne miny świadczyły jednoznacznie o ich wąskich zainteresowaniach przemytnikami narkotyków i brakiem zainteresowania pięknymi kobietami, do jakich niewątpliwie zalicza się moja żona. Dokładnie przeszukano każdy zakamarek jej walizki a potem i samą Olgę. Znaleziono dodatkowe, zamaskowane dno, o którym, nie miałem oczywiście pojęcia. Na szczęście, poza zapachem, nic w niej już nie było.

- Rozumiesz - zapytał z głębokim przejęciem Siergiej - ile Olga najadła się strachu i jak źle się to mogło przez moją głupotę skończyć? Teraz dodatkowo moja żona boi się, że wpadłem w jakieś złe towarzystwo, o którym ona nic nie wie. Co ja mam zrobić? Przyznać się, że, mimo, obietnicy dorabiałem na chałturze w Azrieli w dniu kręcenia filmu i że znalazłem jej walizkę na ulicy a potem jeszcze okłamałem ją?

- Nie mam pojęcia - oświadczyłam zgodnie z prawdą - ale koniecznie muszę zrobić Ci coś mocnego do picia - powiedziałam wychodząc do kuchni.

https://www.kepastunt.com/



 

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top