obozy

Friday, January 31, 2014

(Tekst wznowiony i uzupełniony)


"Dlaczego młodzi Izraelczycy, których spotykam na ulicach Warszawy czy Krakowa są agresywni wobec Polaków? – Często zadaje mi się to pytanie Polsce, dodając: "Kiedy ich widzę, zawsze w grupie, instynktownie przechodzę na drugą stronę. Przecież oni nie mają złych doświadczeń z Polakami, tak jak ich dziadkowie, nie przeżyli wojny, ani nie doświadczyli antysemityzmu, a dzisiejsza Polska z licznymi festiwalami żydowskimi czy izraelskimi sztukami Hanocha Lewina jest im wyjątkowo przychylna. "Dlaczego więc"? – dziwią się Polacy, a ja próbuję tłumaczyć złożoności zagadnienia przytaczając fakty i statystyki. Wydaje mi się, że najlepszym sposobem zrozumienia młodych, izraelskich Żydów przyjeżdżających na "wycieczki pamięci" do Polski będzie próba wczucia się w ich skomplikowaną sytuację. Postawienie się na chwilę na ich miejscu.



Wyobraźcie sobie


Wyobraźcie sobie, że jesteście nastoletnimi, izraelskimi Żydami i od kiedy pamiętacie, co roku był w waszym życiu ten jeden dzień kojarzący Wam się z wyciem syren, smętną muzyką i programami w telewizji, których rodzice zabraniali Wam oglądać. Tego dnia wasz dziadek, nie chcąc widzieć nikogo, zamykał się w pokoju, a babcia płakała przytulając was do siebie. Już w przedszkolu powiedziano Wam, że to smutny dla Żydów dzień wspomnień o tych, których zamordowano gdzieś na końcu świata, „w kraju złych ludzi i śniegu”, którego Wy nawet nigdy nie widzieliście na własne oczy. W szkole każąc Wam uczyć się nazw trudnych do wymówienia: Holocaust, Brzezinka, Treblinka, Oświęcim zwany też Auschwitz, nazwano ten dzień "Dniem Zagłady" – „Szoah”. W liceum, pokazano Wam filmy ze śmiercią dzieci w roli głównej i pędzące wśród lasów bydlęce pociągach zapchanych przerażonymi ludźmi. Usłyszeliście też opowieść o siekierze, którą sąsiedzi zarąbali chłopakowi podobnemu do Was ojca i o tym, że Polacy „antysemityzm wysysają z mlekiem matki”.


Wyobraźcie sobie, że wasza pamięć przechowuje jak relikwię dramatyczny obraz Polaków naśladujących podcinanie gardeł z filmu "Shoah" Claude Lanzmanna, płonących Żydów w stodole zamkniętej przez Polaków z książki Jana Grossa i twarze Ocalonych, którzy, mimo, że uciekli śmierci nie wyglądali Wam na szczęśliwych.


W niektórych z was nawet ci "Sprawiedliwi", którzy przechowali Żydów w ziemiankach, stodołach, strychach czy chlewach nie budzą sympatii. Mając 14 lat człowiek buntuje się przeciwko koncepcji dziękowania za cokolwiek, nawet własnym rodzicom, a co dopiero obcym ludziom za życie dziadka czy babci. Nie odczuwacie wdzięczności wobec nieznanych Wam ludzi. Świadectwo tych, którzy pozostali w żywych budzi wasze wątpliwości, ponieważ Ocaleni nie zawsze mogą jednoznacznie zaświadczyć o czystości rąk swych wybawicieli czy bezwzględnej bezinteresowności. Nie czujecie się więc dłużnikami nawet wobec tych Polaków, którzy jednoznacznie byli bohaterami i ryzykowali życie własne i rodziny dla ocalenia Żydów nie żądając nic w zamian.


Wdzięczność jest ze samej natury niemiła. Zakłada, że ocalenie zostało dane Żydom przez innych. Kim że byli oni, ci niesprawiedliwie wywyższeni, skoro mieli tak uprzywilejowana pozycję by móc ofiarować życie szczutym jak zwierzyna ludziom z żółtą gwiazdą na piersi? Dlaczego Polacy, wśród których wyrośli Żydzi, na tej samej ziemi byli w takiej uprzywilejowanej pozycji? Dlaczego Żydzi musieli być dłużnikami kogokolwiek? Dlaczego miliony nie buntowały się, tylko posłusznie szły do gazu?  Dlaczego ocalenie nie zawdzięczali sobie? Dlaczego nie pomogli im Żydzi z USA czy z Palestyny? – Pytania te denerwują Was. Buntujecie się więc przeciwko nim.


Wy, jesteście młodzi. Nigdy nie zaznaliście prześladowań i w Waszym kraju czujecie się silnymi. Trudno jest Wam zrozumieć, co się stało lata temu i jeszcze trudniej: dlaczego?


Nikt nie daje Wam satysfakcjonującego wytłumaczenia powodów, bo przecież nie ma żadnych logicznych, które objaśnić by mogły masowe ludobójstwo. Siedząc w klimatyzowanych klasach czujecie, że Wy na miejscu Waszych dziadków walczylibyście. Jesteście o tym święcie przekonani, wbrew powtarzanym Wam oczywistym faktom o bezsilności. Na potwierdzenie swych słów przywołujecie tych, którzy nie bali się godnie umrzeć z bronią w ręku - partyzantów czy powstańców, tak jak ci w Getcie w Warszawie. W duchu obiecujecie wszystkim Żydom na całym świecie, że póki Wy żyjecie, nie będą się musieli bać o swoje bezpieczeństwo. Wy ich obronicie. Nie będzie powtórki z Holocaustu!!!


Wyobraźcie sobie, że jesteście Żydami. Macie 16 lat i niecierpliwie czekacie na wyjazd do kraju – "cmentarza narodu żydowskiego", "ojczyzny obozów koncentracyjnych" – Polski, do której co roku wyjeżdżają Wasi izraelscy rówieśnicy i Żydzi z całego świata. Chcecie naocznie przekonać się jak ona wygląda, skonfrontować zdjęcia obozów z realnymi ich odpowiednikami i zrozumieć niewinną śmierć 6 milionów. Poza tym, co tu kryć, jesteście młodzi i każda okazja przepuszczenia dni nauki w szkole, lot samolotem za granicę i czterogwiazdkowe hotele kuszą Was, mimo, że umiejscowione są w Polsce kojarzącej się Wam z krajem "pogromów, prześladowań i kolaborantów". Uczy się Was, że Holocaust zgotowali Żydom Niemcy, a nie Polacy. Czasami jednak podaje się Polaków jako współwinnych, a czasami, jako tych, którzy ratowali - komplikując Wam jednoznaczną ocenę i budząc w Was ambiwalentne uczucia. Poza tym znajomi Wam Izraelczycy z przyjemnością jeżdżą do Niemiec, osiedlają się w Berlinie, jednak do Polski boją się jeździć czy robią to bardzo niechętnie. Dlaczego?


Nawet wtedy, kiedy przed "wycieczką Zagłady" - tak często określacie wyjazd do Polski – zabiera się Was do Instytutu Pamięci Narodowej i spacerujecie Aleją Sprawiedliwych upamiętniającą 5850 Polaków, którzy uratowali życie Żydom, nie potraficie w swych przekonaniach zmienić stereotypu Polaka – antysemity.


Nie można winić Was za skojarzenia. Większość z Was, oprócz faktów o Szoah, nie miała okazji dowiedzenia się zbyt wiele o polskich górach, miastach, książkach czy historii, choć w ostatnich latach, ci najmłodsi dostali w nowych podręcznikach historii szansę poznania 800 letniej historii pokojowej współegzystencji Polaków i Żydów. Do uprzywilejowanych należeli ci, których krewni, zwykle pochodzenia polsko-żydowskiego, podzielili się pozytywnym wizerunkiem Polski i stworzyli pozytywny grunt do spotkania z nią.



Oprócz powtórek "Dekalogu" Kieślowskiego, "Listy Schindlera" Spielberga i "Pianisty" Polańskiego, dokumentalnych reportaży o Żydach jadących do Polski w poszukiwaniu grobu zamordowanych rodziców i przede wszystkim filmu, na którym wyrośliście "Shoah" Claude Lanzmanna (na zdjęciu Polacy z kadru filmu), zrealizowanego z punktu widzenia tych, którzy zginęli, a nie tych, którzy przeżyli, nie macie zbyt wielu okazji zobaczenia Polski niezwiązanej z wojną, pogromami czy konfliktem polsko-żydowskim. Nie pokazuje się Wam w telewizji polskich komedii czy współczesnego filmu obyczajowego, który mógłby – przynajmniej w małym stopniu – przybliżyć Wam Polskę codzienną, rówieśników, z którymi moglibyście się identyfikować czy atrakcje turystyczne, które mogłyby Was zaciekawić. Nie znacie Pienin, Mazur czy Beskid. Te nazwy z niczym Wam się nie kojarzą. Jeśli ktoś spytałby się Was czy macie ochotę spędzić wakacje w Polsce pewnie postukalibyście się w głowę i powiedzieli: "Zwariowałeś"?!


Przed szkolnym wyjazdem do Polski obawiacie się tego, co Was czeka. Z góry uprzedza się Was byście nie mieli ze sobą koszulek z hebrajskimi napisami, nie afiszowali się tym, że jesteście Żydami, nie rozmawiali na polskiej ulicy po hebrajsku, nie otwierali okien w hotelach, ani wychodzili poza swoje pokoje i absolutnie nie nawiązywali kontaktów z Polakami. Pod żadnym pozorem nie możecie oddalać się od grupy czy chodzić samemu po ulicy. Nakazuje się Wam wyjątkową czujność i zapewnia w Polsce obronę profesjonalnych, uzbrojonych ochroniarzy. Przez cały okres pobytu w Polsce stara się Wam zapewnić izraelskie posiłki codziennie odgrzewane, niesmaczne i monotonne, ale za to koszerne, swojskie i bezpieczne.


Wyobraźcie sobie, że program w Polsce macie napięty: codziennie zwiedzacie Auschwitz, Majdanek, Treblinkę, lasy, gdzie rozstrzeliwano Żydów, zbiorowe mogiły i getta, w których Żydzi umierali na ulicy. Na "dzień dobry", zamiast wykładów o życiu Żydów w Polsce, słuchacie o tym jak mordowano Żydów, a na dobranoc - historię ostatniego ich konania. Nawet podczas jazdy autobusem przez Polskę macie zasłonięte firanki, by widok za oknem i światło nie przeszkadzało Wam oglądać filmu o Zagładzie, którego akcja rozgrywa się w miejscu, do którego przyjechaliście.


Jak udaje Wam się wytrzymać psychicznie codzienną dawkę śmierci i okrucieństwa? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że są wśród Was tacy, którzy płaczą i tacy, którzy mają potrzebę natychmiastowego rozprawienia się ze wszystkimi Polakami, których słowiańskie twarze jako pierwsze spotykają od razu po wyjściu z obozu. W Waszej świadomości jakoś tak nagle, "bezprogramowo" te polskie twarze zajmują miejsce nordyckich oprawców. Nie dzieje się tak dlatego, że nie znacie faktów historycznych jednoznacznie obarczających odpowiedzialnością za Holocaust niemieckich nazistów, ale dlatego, że Wasze spotkanie z Szoah odbywa się na polskiej, a nie na niemieckiej ziemi, najwięcej Żydów zginęło właśnie w Polsce, a obozy dla Was mają polskie nazwy, choć zwraca się Wam uwagę na to, że używacie ich niepoprawnie, tak jak Oświęcim zamiast Auschwitz. Jakoś umyka Waszej uwadze fakt, że skoro największe skupisko Żydów w przedwojennej Europie było w Polsce, to znaczy, że Żydom wcześniej, przez całe stulecia, masowo pozwolono osiedlać się w niej i widocznie było im lepiej w niej niż gdziekolwiek indziej skoro w niej pozostali. Dla Was fakt ten oznacza jednak coś innego: "poza Polską Żydzi nie ginęli masowo, w niej znaleźli śmierć i tu pozwolono im prawie wszystkim umrzeć"! Wy przecież nie jeździcie do Niemiec na masowe szkolne "wycieczki szlakami nazizmu", nie płaczecie zbiorowo na ulicach Berlina, nie bierzecie udziału w odtwarzaniu pokazu wywlekania rabinów z niemieckich domów za brody czy palenia książek, tak jak robi się to na krakowskim Kazimierzu.  Nie inscenizuje się Wam na placach starych, niemieckich miast wywózki Żydów do obozów. Do Niemiec - "kraju liberalizmu i tolerancji", jak powszechnie słyszycie w mediach, inwestującego wysokie sumy w budowę żydowskim ofiarom Holocaustu pomników i muzeów, mogących pozwolić sobie na zapłacenie ponad 3 miliardowego odszkodowania, marzycie by pojechać. Dla Was to jest Wielka Europa. Polska, kojarzy się Wam z ubogim postsocjalistycznym krajem z monopolem na wycieczki ze śmiercią w plenerze. W waszej świadomości jest to "ziemia zhańbiona", do której nie macie ochoty przyjeżdżać "dla przyjemności".


Wyobraźcie sobie, że w kraju, w którym położone jest Jedwabne i Kielce jest Wam zimno, nawet, jeśli zwiedzacie Polskę latem: "szaro, smutnie i depresyjnie". Jakoś dziwnie jesteście zgodni w tej opinii, tak jakby faktycznie Polska była tylko krajem deszczu i łez. "Czułem antysemityzm na ulicy, był w spojrzeniach ludzi" – twierdzicie powszechnie, choć nie doświadczyliście osobiście jakiegoś przejawu polskiego antysemityzmu.


Są wśród Was (w zdecydowanej mniejszości, ale jednak) również Ci, którym daje się szansę na zobaczenie w Polsce oprócz obozów i centrów handlowych również piękna polskich gór, Zakopanego, zabytków Krakowa i Warszawy, kopalni soli w Wieliczce, posłuchania koncertu polskiego zespołu muzycznego, posiedzenia w kawiarni na starym rynku jakiegoś miasta czy spotkania się z polskimi rówieśnikami. Ci z Was, którym pozwala się poznać współczesną Polskę istniejącą na zewnątrz obozów i zweryfikować stereotypy, nie widzą kraju nad Wisłą tylko w kategoriach cmentarza, a Polacy dla nich mają rozpoznawalne twarze zwykłych ludzi, a nie stereotypowych antysemitów.











Indoktrynacja?


Niejednokrotnie słyszałam w Izraelu opinię: "po co jechać do Polski (?), przecież poza obozami nie ma tam nic interesującego do zobaczenia". Było ona tak powszechna, że wręcz banalna. Wynikała z ignorancji, braku wiedzy, dwudziestoletniej przerwy w stosunkach polsko-izraelskich, silnie zakorzenionych stereotypów a może nawet, jak twierdzą niektórzy, z planowanej polityki Izraela, bo chyba nie przez przypadek młodzi Izraelczycy jadą do Polski tuż przed rozpoczęciem służby w izraelskiej armii.


Wycieczki edukacyjne młodzieży izraelskiej do Polski wydaje się, że nie mają na celu naprawy stosunków z Polską i z Polakami, budowy nowego modelu porozumienia, walki z antypolonizmem, szerzenia idei solidarności międzynarodowej czy innych uniwersalnych wartości. Nie realizują one wyłącznie celu oddania hołdu zamordowanym Żydom, pamięci o popełnionych zbrodniach wojennych i wychowania nowego pokolenia w poszanowaniu życia i godności każdego człowieka. Czyżby wycieczki szlakami obozów w Polsce spełniały również inny cel poza oddaniem czci zamordowanym Żydom i uczczenie ich pamięci ? Były minister Oświaty i Kultury Izraela, Icchak Nawon, który rozpocząwszy, w 1988 roku, projekt wysyłania delegacji młodzieży izraelskiej na edukacyjne wycieczki pamięci szlakami obozów zagłady w Polsce określił ich główny cel wychowawczy jako: "udoskonalenie zrozumienia znaczenie istnienia Izraela i wzmocnienie poczucia przynależności do niego i narodu żydowskiego". Według opublikowanego w 2011 roku na zlecenie izraelskiego Ministerstwa Oświaty Izraela podsumowania 21 letnich wyjazdów młodzieży izraelskiej do Polski ("Ocena wycieczek młodzieży do Polski w roku 2009. Efekty poznawcze, emocjonalne i wartościowościowe. Wrzesień 2011", Ministerstwo Oświaty Izraela, 2011) cel ten został osiągnięty. W dokumencie tym, ocenianie wyników edukacyjnego projektu wycieczek do Polski, koncentrowało się przede wszystkim na badaniu realizacji nacjonalistyczno-syjonistycznych celów takich jak: "zacieśnienia więzi młodych Izraelczyków z przeszłością żydowską, pogłębienie identyfikacji z losem narodu żydowskiego i wzmocnienie osobistego zaangażowania na rzecz ciągłości żydowskiego losu i istnienia suwerennego państwa Izrael". Pod wpływem wyjazdów edukacyjnych do Polski 92 proc. młodzieży izraelskiej oświadczyło, że pod wpływem wyjazdów do Polski lepiej rozumiało ważność powstania państwa Izraela dla Żydów. Wyjazdy do Polski spowodował również wzrost odsetek studentów, którzy rozumieli konieczność istnienia Sił Obronnych Izraela.


Od czasu rozpoczęcia się masowych wyjazdów martyrologiczno-syjonistycznych do Polski, co roku ok. 25 tyś młodych ludzi, ma bardzo ograniczone lub, jak to bywa w przypadku młodzieży religijnej z narodowo-religijnych szkół prawie nie ma żadnych szans na poznanie Polski innej niż ta związana ze śmiercią Żydów i antysemityzmem, mimo, że liczby wyraźnie wskazują na to, że 30 proc. młodych Izraelczyków, z wąskiego grona tych, którzy mieli ku temu okazję (głównie ze szkół państwowych), dzięki działalności na rzecz spotkań z polską młodzieżą wspieranej przez Jad Waszem i Izraelskie Ministerstwo Oświaty, po powrocie do Izraela, może zaświadczyć o lepszym stosunku do Polski niż przed wyjazdem.


Podobnie jak część moich izraelskich znajomych przeciwnych wykorzystywaniu Holocaustu do indoktrynacji politycznej ich dzieci nie pozwoliłam mojemu synowi pojechać z klasą licealną na "wycieczkę edukacyjną do Polski". Jednak w czasie, w którym koledzy Maćka z liceum w Giwatajim przebywali w Polsce spotkaliśmy się z nimi w Krakowie, Wieliczce i w Auschwitz, by oddać hołd zamordowanym. Miałam wtedy okazję do bezpośredniego obserwowania izraelskiej młodzieży i byłam przerażona jej traumatycznym, negatywnym spotkaniem z Polską, choć była to wtedy jedna z nielicznych wycieczek objęta nowym programem z poszerzoną wiedzą o Polsce, starająca się pokazać młodzieży izraelskiej nie tylko jak Żydzi umierali w Polsce, ale również jak w niej żyli.











Niemcy tylko dostarczyli wagonów


Rozmowy z nauczycielami, w większości z postępowych, świeckich szkół telawiwskiej aglomeracji i ich uczniami uprzytomniły mi problematyczne dla stosunków polsko-izraelskich konsekwencje edukacyjnych wyjazdów do Polski, potwierdzone przez historyka, prof. Mosze Zimmermanna z Uniwersytetu Hebrajskiego, który przeprowadził wśród izraelskich uczniów szkół średnich uczestniczących w "wycieczkach obozowych" do Polski sondaż, z którego wynikało, że część młodzieży uważa, że "Polacy byli (w czasie II Wojny Światowej) głównymi przestępcami, Niemcy tylko dostarczyli wagonów" ("Haaretz", 7.10.2008 roku).


W memu zaskoczeniu Izraelskie Ministerstwo Oświaty podsumowującego program wycieczek do Polski uznała go za sukces edukacyjny potwierdzony budżetem w wysokości około 50 milionów szekli przeznaczonym dla młodzieży z uboższych warstw społeczeństwa.


"W Polsce więcej jest festiwali żydowskich niż Żydów" śmieją się Izraelczycy i tak jak niechętnie myślą o kraju nad Wisłą kojarzącym im się ze Wschodnią Europą: ubogą i zacofaną oraz z cmentarzyskiem zamordowanych przodków, tak z entuzjastycznym podziwem myślą o Niemczech, a szczególnie o Berlinie, budzącym asocjacje z "porządkiem, poszanowaniem prawa, demokracją, tolerancją, liberalizmem i swobodą.


Dlaczego rząd Polski nie domaga się kategorycznie zmiany programu tych wycieczek do Polski, które mają na wyłącznie odkrycie Polski obozów, martyrologii i antysemityzmu z wykluczeniem kontaktów ze współczesną Polską i Polakami, wycieczek budzących swymi skojarzeniami jednoznacznie uczucia antypolskie? Nie mam pojęcia. Czyżby nie zdawano sobie sprawy z konsekwencji wynikających z tego, że młode pokolenie Izraelczyków bezkrytycznie kojarzy Polskę z Holocaustem, obozami i śmiercią Żydów? Niektórzy Izraelczycy twierdzą, że: "Polska zarabia miliony dolarów na wycieczkach młodzieży i tylko dlatego jest tak bezkrytycznie gościnna". Jak długo jeszcze izraelska młodzież na zdjęciach z Polski będzie miała wyłącznie kominy krematoryjne i pomniki zamordowanych? Pamięć o Zagładzie i przestroga przed Szoah jest ważnym zagadnieniem dla całej ludzkości. Prawem i obowiązkiem młodzieży izraelskiej jest pielęgnowanie pamięci o ofiarach narodu żydowskiego. Tej kwestii nie podważam. Nie rozumiem jednak polityki przyprawionej ludzkimi kościami. Moim marzeniem jest to, by moje dzieci były dumne zarówno z bycia Polakami jak i Izraelczykami, by potrafiły zdobyć się na tolerancję, by nikt nie uczył je nienawiści do nikogo i aby znały prawdę o historii swoich narodów. Rację ma Szymon Peres twierdzący że: „Nie należy zmieniać historii, ani na lepsze ani na gorsze”.


 A jednak...

Wielu Polaków i Izraelczyków od lat działa na rzecz pozytywnej zmiany programów wycieczek szkolnych do Izraela walcząc o brakujące na ten cel pieniądze i organizując wymianę młodzieży polsko-izraelskiej.
Aleks Dancyg, doprowadził do zorganizowania pod egidą Yad Vashem kursów dokształcających przewodników wyjeżdżających do Polski oraz zorganizował wyjazdy izraelskich przewodników do polskiego Centralnego Ośrodka Szkolenia Nauczycieli (Ośrodka Rozwoju Edukacji). Nadal aktywnie działa na tym polu.

Mój przyjaciel, Yaron Karol Becker – odpowiedzialny za najnowszą ekspertyzę podręczników historii dla szkół średnich, w ramach programu pod nazwą "Bliżej siebie" przez lata, z ramienia Instytutu Polskiego, organizował wzajemne spotkania szkół izraelskich i polskich, wymianę dyrektorów szkół, nauczycieli i uczniów a także seminaria dla nauczycieli i przewodników.

Projekt: "Polski album" – żartobliwie nazwany przez uczestników spotkań "A jednak jest polska Polska" - poszerzający wiedzę o atrakcjach turystycznych Polski dla izraelskich przewodników turystycznych oraz projektu "Poznaj Polskę" - obejmującego wykłady na temat historii, kultury, tradycji Polski oraz wzajemnych stosunków polsko-żydowskich prowadzony przez polskich i izraelskich pracowników naukowych (m.in. Jacek Leociak, Robert Kuwałek, Robert Szychta, Piotr Trojański) – cieszą się popularnością.

Nadal jednak działalność ta nie jest wystarczająca i obejmuje tylko część uczestników edukacyjnych wyjazdów do Polski.



Dokumentalny film o wycieczkach młodzieży izraelskiej do Polski "Zniesławienie"


http://www.youtube.com/watch?v=nu6t9YmHvT4

Oswajanie izraelskiej rzeczywistości

Saturday, January 4, 2014

Tomasz Kobylański rozmawia z Elą Sidi


Zdjęcia: Kaśka Sikora


W Izraelu mieszka pani od ponad 20 lat. Jak do tego doszło, że pani tam wyjechała?


Zawsze wydawało mi się, że nie mogłabym zostawić rodziny, Polski i wyjechać na dłużej, choć interesowały mnie inne kraje, życie innych ludzi mówiących innymi językami, a od dziecka zastanawiało mnie jak wygląda życie w innych państwach. Zadawałam sobie pytania, czym różnią się od nas Polaków, i w czym są podobni do nas obcokrajowcy, jak wyglądałoby moje życie gdybym urodziła się w innym kraju. Ponieważ żyłam w socjalistycznej Polsce i miałam możliwość wyjazdu wyłącznie do państw podobnych do tych, jakie znałam z mojej ojczyzny czasów przedsolidarnościowych, kapitalistyczne, wolne, demokratyczne kraje, mityczny Zachód – pociągały mnie swą odmiennością. Wracając jednak do pańskiego pytania: nie jestem Żydówką i nie mam żydowskich korzeni, dlatego też moja emigracja do Izraela nie była typową emigracją zwaną przez Żydów aliją, powrotem do ojczyzny ojców – czyli rodzajem misji narodowo-religijnej; nie była też wymuszona antysemityzmem, tak jak zdarzyło się to w przypadku emigracji marcowej z lat 1968-1969. Moją emigrację do Izraela określiłabym jako romantyczną: nie planowałam jej, nie śniłam o niej, a wręcz odwrotnie – przyszła sama. Moja koleżanka ze studiów, która wybierała się do Izraela, zaproponowała mi wspólny, wyjazd w czasie studenckich wakacji. To był rok 1989. Dzięki funkcjonującej od dwóch lat w Polsce sekcji interesów Izraela przy ambasadzie Holandii otrzymałam wizę, spakowałam się i… poleciałyśmy.

[caption id="attachment_582" align="aligncenter" width="384"] Ela Sidi - autorka "Izraela oswojonego"[/caption]

Wówczas nie wiedziała pani zbyt wiele o Izraelu.

To prawda, wówczas prawie nic nie wiedziałam o Izraelu, Izraelczykach i Żydach. Izrael wydawał mi się być państwem egzotycznym i trochę mitycznym. Ta krótka wycieczka, którą nazwałabym w jakimś sensie wyprawą socjologiczno-geograficzno-historyczną, zakończyła się tym, że dziś jako miejsce swego stałego pobytu podaję Wzgórze Ogrodów, czyli Ramat Gan. Jednak raczej nigdy nie osiedliłabym się w Izraelu, gdyby nie pewien ślepiec i to na dodatek złośliwy, ze skrzydłami u ramion, z łukiem i kołczanem, ukrywający się pod pseudonimami: Kupidyn, Eros, Amor, który pewnego dnia na chybił trafił wypuścił strzałę (śmiech). Tak się złożyło, że mój obecny mąż był w jej zasięgu i kiedy przez przypadek zapukałam do jego drzwi, by zapytać o znajomą mieszkającą w jego budynku, zakochał się we mnie. Ejal, bo tak ma na imię mój mąż, tak długo przekonywał mnie do swojej miłości przyjeżdżając do Polski, że w końcu mu uwierzyłam, choć nie przyszło mi to łatwo.

Poznała pani miłość swojego życia, jednak do zamieszkania na stałe w Izraelu nie była pani do końca przekonana.

Zanim zamieszkałam na stałe w Izraelu dwukrotnie do niego przyjeżdżałam i z niego wyjeżdżałam z przekonaniem, że nigdy już nie powrócę. To postanowienie zrodziło się we mnie, kiedy podczas jednej z wizyt pechowo wplątałam się w wojnę i przeżyłam najstraszniejszy w moim życiu okres bombardowania podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Byłam wtedy kompletnie sama, bez przyjaciół i znajomych, zamknięta w mieszkaniu w Giwatajim. Nie rozumiałam, co się wokół mnie działo i dlaczego w momencie zagrożenia mojego życia mężczyzna, który twierdził, że mnie kocha, ubrany w wojskowy mundur celował z broni przeciwrakietowej w samoloty. Izrael otrzymałam jednak w podarunku ślubnym wraz z mężem Izraelczykiem. Studencki wyjazd do Izraela okazała się być podróżą mojego życia.

Dziełem tej ponad dwudziestoletniej podróży jest pani książka „Izrael oswojony”. Informacje w niej zawarte pochodzą przede wszystkim z pani prywatnych spotkań z Izraelczykami, i – jak pani pisze – jest to książka, która pokazuje „skrawek izraelskiej rzeczywistości”.

Zgadza się. Jest to jednak zaledwie skrawek izraelskiej rzeczywistości, gdyż jest to tylko moje własne subiektywne spojrzenie na Izrael z punktu widzenia zamieszkałej w Izraelu Polki, będącej równocześnie Izraelką, dla której to, co odkrywa w swoim najbliższym otoczeniu bywa trudne i kłopotliwe, ale równocześnie jest też ciekawe, pociągające, bo odmienne. „Izrael oswojony” bazuje w znacznej części na wywiadach z wieloma osobami spotkanymi w różnych życiowych okolicznościach. Są to zarówno osoby z bliskiego otoczenia, jak i ze sfery publicznej. Ich codzienne życie to najważniejszy wątek książki, ukazującej Izrael zwykłych ludzi. Nie jest to książka o datach, statystykach, liczbach, to książka o Izraelczykach z krwi i kości, którzy zamieszkują Izrael i tworzą jego dzieje stojąc w tłumie, a nie na jego czele.

[caption id="attachment_588" align="aligncenter" width="383"] Jerozolima[/caption]

[caption id="attachment_589" align="aligncenter" width="383"] Widok na Tel Awiw z Jafo[/caption]

A czym dla pani faktycznie jest, wcześniej wspomniana, „izraelska rzeczywistość”?

Izrael to wielość światów na małej przestrzeni, świat w pigułce. Cała książka jest tak napisana, by czytelnik doszedł do wniosku, że nie ma jednoznacznej i obejmującej wszystko kategorii Izraela i Izraelczyka. Państwo to jest kalejdoskopem języków, postaw, pojęć, tożsamości. Dla mnie samej typowy Izrael jest pogmatwany, bałaganiarski, niejednolity, zdezintegrowany, ale równocześnie bardzo solidarny i patriotyczny. Integracja wewnętrzna ze względu na pochodzenie kolejnych fal emigrantów nie jest oczywista. Żyd sefardyjski zdecydowanie różni się od Żyda aszkenazyjskiego; świecki żydowski intelektualista ma mało wspólnego z ultraortodoksyjnym Żydem w kapocie z najbardziej ortodoksyjnej dzielnicy Jerozolimy Mea Szearim, a zwolennik porozumienia z Palestyńczykami nie znajdzie wspólnego języka z zaborczym osadnikiem na Zachodnim Brzegu przekonanym o tym, że jego obecność na tych terenach to posłannictwo od samego Boga. Co ma wspólnego ze sobą Żyd z Paryża z Żydem z Maroka, a ten z kolei z Żydem z Etiopii? Nie ma jednego Izraela i jednego typu Izraelczyka.

A jak się pani czuje w Izraelu jako nie-Żydówka? Początkowo miała pani z tym pewne problemy, także ze strony rodziny pani męża.

Rodzina matki mojego męża była religijna. Jego dziadek pełnił funkcję rabina w Rio de Janerio, w Brazylii, zaś syjonistyczna rodzina ojca Ejala, osiedliła się w Izraelu podczas pierwszej aliji, pod koniec XIX wieku. Pradziadek Ejala i jego prababcia należeli do dwóch z dwunastu rodzin bułgarskich, które postanowiły zebrać pieniądze i kupić za nie w Erec Israel ziemię, na której założono by żydowską osadę. Har Tuv został przez nich założony w 1883 roku. Swoją drogą liczba dwunastu rodzin jest znacząca, gdyż miała odpowiadać 12 pokoleniom żydowskim. Nie-Żydówka w rodzinie rabinów i syjonistów była czymś nie do myślenia, tym bardziej, że według judaizmu żydowskość dziedziczy się po matce, co praktycznie oznaczało nieżydowskie wnuki. Mojemu mężowi tak trudno było powiadomić ich o swoich uczuciach do mnie, a co więcej – nawet o naszym ślubie zawartym bez ich wiedzy w Polsce – że przez ponad rok trzymał to przed nimi w tajemnicy. Kiedy zaś wyszła ona na jaw, rodzina Ejala odnosiła się do mnie z wielkim dystansem. Dla nich to była tragedia.

Wspominała niegdyś pani, że jako Izraelka, ale nie-Żydówka, nie może pani czuć pełnej identyfikacji ze społeczeństwem, którego jest pani częścią i krajem w którym pani mieszka.

To prawda. Jako nie-Żydówka mam przeważnie problemy na lotnisku, gdzie często poddawana jestem dodatkowej kontroli, co bardzo oburza mojego męża. Również mój syn miał podobne problemy. Zarówno on jak i moja córka, będąc uznani za nie-Żydów, nie będą mogli wybrać sobie żydowskich partnerów za małżonków i wejść z nimi w religijny związek. Mój syn, gdyby nie służył w izraelskim wojsku, po osiągnięciu pełnoletniości mógłby zostać wydalony z Izraela i miałby problemy z otrzymaniem statusu stałego mieszkańca Izraela czy izraelskiego obywatelstwa. Jako nie-Żydzi możemy być pochowani na nielicznych cmentarzach dla nie-Żydów. Izrael jest państwem żydowskim, w którym życie toczy się według porządku żydowskich i syjonistycznych świąt, według żydowskich praw religijnych, żydowskiej historii i tradycji. Na co dzień nie odczuwam jednak różnic w traktowaniu mnie.

[caption id="attachment_584" align="aligncenter" width="383"] Ultraortodoksyjni Żydzi w Jerozolimie[/caption]

[caption id="attachment_585" align="aligncenter" width="383"] Izraelska policja[/caption]

[caption id="attachment_591" align="aligncenter" width="383"] Izraelczycy w Tel Awiwie[/caption]

W swojej książce sporą jej część poświęciła pani tematowi etiopskich Żydów oraz przedstawicielom „emigracji kiełbasianej”, jak określa się w Izraelu emigrację rosyjskich Żydów, przybyłych do Izraela na początku lat 90.

To ważny temat, ponieważ – także opierając się o własne doświadczenia – trudno jest mi zaakceptować w Izraelu różnice istniejące z powodu przynależności narodowej, koloru skóry czy chociażby zamieszkania w takiej, a nie innej dzielnicy miasta. Temat ten nie jest marginalny, ponieważ rosyjska emigracja liczyła około miliona osób, zaś etiopska – 100 tysięcy. Zdarza się, że nie wynajmuje się etiopskim Żydom mieszkań, a w pobliżu dzielnic zamieszkałych przez Etiopczyków ceny mieszkań są o wiele niższe, niż gdzie indziej. Pomimo że prezes Agencji Żydowskiej Natan Szaranski określił Żydów z Etiopii jako „najstarszą społeczność, której korzenie sięgają czasów króla Salomona, królowej Saby i jej synów”, w 2013 roku postanowiono wstrzymać emigrację Żydów etiopskich do Izraela. Jest to niespotykanym precedensem. Żydzi sefardyjscy, pochodzący z państw arabskich i afrykańskich, mniej zarabiają, mieszkają na prowincji, są gorzej wykształceni, mają znacząco mniejszą reprezentacje w Knesecie, w Sądzie Najwyższym, na eksponowanych stanowiskach, w wojsku.

A pani, jako Polka i Izraelka zarazem, tęskni czasami do Polski?

Izrael potrafi być męczący. Myśl o powrocie stale jest we mnie, nie raz mam ochotę wrócić do domu, do rzeczywistości znanych mi kodów, ojczystych piosenek, książek pisanych po polsku kupowanych w polskich księgarniach, odczucia swojskości i przynależności, bycia u siebie. Swoją drogą to czy wie pan, że w Izraelu nie ma już ani jednej polskiej księgarni? Brakuje mi na co dzień mojego ojczystego języka, który pozwala mi pełniej wypowiedzieć się, mimo że ze znajomością hebrajskiego nie mam problemu, a co więcej – nawet tłumaczę na polski nowożytną wersję starożytnego języka hebrajskiego wskrzeszonego po tysiącach lat. W Izraelu urzeka mnie różnorodność pejzaży i ich kontrastowość. Nie brakuje mi tu słońca, kwiatów, ciepłego morza czy zapierających dech w piersi widoków. Tęsknię jednak do padającego śniegu, uczucia radości, jaka ogarnia człowieka wiosną po długiej zimie, kiedy pojawiają się pierwsze pierwiosnki. Chciałabym częściej wąchać bez i mieć przyjemność oglądania konwalii, których nie ma w Izraelu. Brakuje mi złotej polskiej jesieni. Melancholia ogarnia mnie w sposób szczególny w okresie katolickich świąt, zwłaszcza w czasie Wigilii i Bożego Narodzenia, będącymi w Izraelu zwyczajnymi dniami. Najbardziej jednak tęsknię do rodziny mieszkającej w Polsce i polskich znajomych i przyjaciół, których pozostawiłam za sobą w ojczyźnie. Do Polski staram się jeździć co roku. Był taki moment, kiedy z myślą o powrocie kupiłam nawet mieszkanie w Polsce. Jednak się nie przeprowadziłam. W Izraelu mam pracę, mieszkanie. Moje dzieci mają w Izraelu przyjaciół, swój dom, czują się jak u siebie. Mój mąż, który bardzo lubi Polskę, ma w Izraelu 80-letnią matkę, której nie chciałby zostawić. Poza tym zarówno on, jak i ja, mamy w Izraelu pracę, która nas utrzymuje. Nie wiem jak pod tym względem poradzilibyśmy sobie w Polsce.

Czy w Polsce brakowałoby pani temperamentu Izraelczyków?

Zdecydowanie! Podoba mi się ich prostolinijność, otwartość, spontaniczność i żywiołowość. Izraelczycy niezależnie od wieku czy zajmowanego stanowiska zwracają się do siebie po imieniu, co automatycznie stwarza rodzaj bliskości, porozumienia i solidarności. Prostota w sposobie ubierania się, mieszkania, zachowania, sposobu mówienia charakteryzująca większość Izraelczyków, pozbawiona jest póz i emanuje naturalnością. Izraelczycy nie są formalistami do tego stopnia, że chwilami tracą proporcje i ocierają się o nietaktowność czy brak ogłady towarzyskiej, która przez nich często przyjmowana jest jako burżuazyjny przeżytek. Przysłowiowy izraelski bałagan i hucpa jest dla mnie cechą pozytywną i negatywną jednocześnie. Sterylność, idealny porządek kojarzą mi się ze skostnieniem, brakiem życia, bezruchem, poczuciem ograniczenia. Bałagan – jako stan przejściowy, wymagający oglądu i uporządkowania – może ekscytować, być pełen niespodzianek, ale może również oznaczać zwyczajne niedbalstwo. Jednakże utrudniający życie brak norm czy sumienności w ich wypełnianiu może budzić negatywne emocje estetyczne, zwłaszcza, kiedy sporo Izraelczyków nie czuje się odpowiedzialnymi np. za beztrosko pozostawione na ulicy odchody swoich czworonożnych przyjaciół (śmiech). Hucpa wiąże się jednak również z poczuciem własnej wartości, pewnością siebie, odwagą cywilną, akceptacją, a nawet zadowoleniem z tego, kim się jest. Fascynuje mnie intensywność życia w Izraelu. Trudno pogodzić mi się z tym, że Izrael jest permanentnie w potencjalnym zagrożeniu, które wpływa na jakość życia jego mieszkańców, a także z tym, że nie zawsze akceptuje prawo innych narodów do samostanowienia i pokoju, którego sam tak bardzo pragnie. Sami Izraelczycy dumni są ze swego kraju i nie pozwalają nikomu obcemu na jego krytykę, nawet słuszną. Natomiast we własnym gronie, potrafią żartować z samych siebie i tak gorliwie wytykać sobie wady, że gdyby nie to, że są Żydami, można by ich było pomylić z żarliwymi antysemitami.

[caption id="attachment_592" align="aligncenter" width="300"] Tel Awiw[/caption]

(Tomasz Kobylański jest absolwentem ukrainoznawstwa oraz studentem europeistyki ze specjalnością wiedza o Holokauście i totalitaryzmach na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Publikował m.in. na łamach „Polityki”, „Przekroju”, „Wprost”, „Nowej Europy Wschodniej”, polsko-niemiecko-ukraińskiego magazynu „Radar”, kwartalnika Stowarzyszenia Romów w Polsce „Dialog-Pheniben” oraz ukraińskiego tygodnika „Dzerkało Tyżnia”.)

Wywiad opublikowany dzięki uprzejmości „Słowa Żydowskiego”.  



 

 

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top