Wiesław Łuka rozmawia z Elą Sidi o Izraelu - wersja "od kuchni", bez skrótów

Wednesday, May 28, 2014
Rozmowa skrocona i zredagowana zostala opublikowana 26.6.2014 r. na portalu  Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich
http://www.sdp.pl/wywiady/9811,z-ela-sidi-o-paradoksach-malego-ale-silnego-kraju-otoczonego-wrogami-o-antysemityzmie-zewnetrznym-i-wewnetrznym-rozmawia-wieslaw-luka,1401092499

Sidi

Autorka "Izraela oswojonego"

Napisała Pani arcyciekawą książkę reporterską „Izrael oswojony”, w której czytam, że „Izraela nie da się oswoić”. Zatem: Izrael oswojony, czy ciągle oswajany?

Moim pierwszym odczuciem po przyjeździe do Izraela, które często dzielą ze mną polscy turyści, było odczucie swojskości tego kraju. Izrael, pomimo swej egzotyki, przypominał mi Polskę. Czułam się w nim swobodnie i nie miałam poczucia obcości, które pojawiło się dopiero w miarę głębszego poznania i codziennego doświadczenia. Dziś, po 23 latach mieszkania w nim, z mojego punktu widzenia, nadal nie jest on do końca oswajalny, bo nie potrafię jednoznacznie go zdefiniować i poznać. Chwilami mam wrażenie, ze wraz ze zdobytą przez lata wiedzą i doświadczeniem empirycznym coraz mniej go rozumiem. Coś, co wydawało mi się już zrozumiałe i porównywalne, w świetle dodatkowych kontekstów i zmian komplikuje się i odsłania dodatkowe aspekty.
Podobnie jak wielu Izraelczyków, praktycznie obracam się w ściśle określonym, moim własnym środowisku, głównie świeckich Żydów z Centrum kraju. Nie mam prawie kontaktu z arabskimi mieszkańcami Izraela (nie mówiąc już o mieszkańcach Autonomii Palestyńskiej), w większości mieszkającymi we własnych miastach i osiedlach, czy z odseparowaną od laickiego świata enklawą ultraortodoksyjnych Żydów. Nie mam bliskich znajomych wśród osadników na Terytoriach Okupowanych, ani wśród izraelskich Beduinów, Druzów czy Etiopczyków. Te społeczności to również Izrael.
Z drugiej jednak strony, czuję się oswojona z tym krajem i jego mieszkańcami mówiącymi w zrozumiałym dla mnie języku. Izrael przestał być jednym z wielu krajów w świecie i stał się dla mnie wyjątkowy, bliski, nie-obcy. Została nawiązana pomiędzy nami relacja, która mnie zmieniła i zmienia, wpływa na moje życie i bliskich mi ludzi. Również czytelnik, który podjął się trudu przeczytania książki, zbliżył się do Izraela - oswoił z nim. Stworzone zostały więzy porozumienia.
Sprzeczność tytułu i cytatu podanego przez Pana, zgodna jest z moim wewnętrznym przekonaniem i koncepcją książki, której celem nie jest pokazanie wyczerpującego i wszechstronnego obrazu Izraela i Izraelczyków, ale raczej mozaiki najważniejszych, w moim pojęciu, elementów charakteryzujących to państwo. Tytuł książki nie jest jednoznaczny, podobnie jak Izrael, ponieważ nie ma jednego pojęcia Izraela, tak jak nie ma jednego typu Izraelczyka. To państwo, które ciągle się zmienia pod wglądem terytorium, języka, polityki, wpływów Wschodu i Zachodu, etnicznej struktury społecznej. To niespotykany w świecie eksperyment socjologiczno-polityczny powstania nowego narodu, wskrzeszenia z martwych starożytnego języka i zbudowania organu państwowego, który na Bliskim Wschodzie jest oazą demokracji, liberalizmu i kultury Zachodu.
Książka ma na celu podważyć mitologiczny obraz spójnego, zintegrowanego, zrozumiałego, przewidywalnego, uporządkowanego i jedynego modelu Izraela, bo takiego po prostu nie ma.
Nie chcę by czytelnicy czytając np. o kibucach, albo o ultraortodoksyjnych Żydach w Izraelu powiedzieli sobie: „o! to jest Izrael! Nareszcie rozumiemy, jaki on jest i jak go zaszufladkować!” Typowy Izrael jest pogmatwany, bałaganiarski, niejednolity, zdezintegrowany, no i właśnie, sprzeczny. Trochę przypomina mi Jakisia, głównego bohatera przełożonej przeze mnie na język polski sztuki izraelskiego dramaturga, Hanocha Levina, wystawianej w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Jakiś, nie potrafiąc poradzić sobie z zaspokojeniem żądzy, zastanawia się nad kwestią poślubieniem nieatrakcyjnej kobiety. Zamiast dwóch stron problemu znajduje dwanaście stron i wszystkie są jednocześnie sensowne i bezsensowne.

Dwadzieścia kilka lat trwa oswajanie, syn z pierwszego małżeństwa (gdańszczanin?) Zdążył już odbyć służbę wojskową w armii nad Jordanem o Morzem Martwym, a jego matka ma ciągle kłopoty z określeniem własnej tożsamości – czy to autentyczny problem psychologiczny (grożący schizofrenią), czy reportersko-pisarska, na poły fikcyjna skłonność do psychologizowania?

Maciek

Maciek - "gdańszczanin"

Syn gdańszczanin. Przez trzy lata służył w Marynarce, w jednostce bojowej. Nie mam kłopotów z określeniem własnej tożsamości. Jestem Polką i Izraelką. „Schizofrenia”, o której pisałam w książce, dotyczyła głownie mojego pierwszego okresu pobytu w Izraelu, kiedy z mężem nieznającym polskiego mówiłam po angielsku, w hebrajskiej szkole językowej po hebrajsku i rosyjsku, a z polskimi znajomymi po polsku.  Moją pierwszą pracę w Izraelu otrzymałam dzięki znajomości języka rosyjskiego, wiedzę o izraelskiej rzeczywistości czerpałam z rosyjskich gazet poruszających interesujące mnie problemy nowych emigrantów w Izraelu. W mojej kolejnej pracy, w gazecie polskojęzycznej, "Nowiny-Kurier", należącej do koncernu skupiającego w Izraelu gazety w językach obcych, na co dzień słyszałam ludzi rozmawiających po niemiecku, rumuńsku, węgiersku, rosyjsku i w jidysz.
Bojąc się, że mój syn, jako nie-Żyd zostanie źle przyjęty w hebrajskiej szkole, w której wszyscy oprócz niego będą Żydami, wysłałam go najpierw do katolickiej, prywatnej szkoły francuskiej w Jaffo, gdzie oprócz dzieci arabskich uczyły się dzieci cudzoziemców, a dopiero później do szkoły hebrajskiej we własnej dzielnicy w Giwatajim. Będąc w Jaffo Maciek uczył się, oprócz francuskiego i angielskiego, również arabskiego i hebrajskiego. Ze mną zaś mówił po polsku, z ojczymem po angielsku lub na migi. To rzeczywiście był w moim życiu okres Wieży Babel.
Poza tym, wracając do kłopotów z pojęciem oswajania, myślę, że moje dzieci, zwłaszcza córka urodzona w Izraelu, ktore wyrosły w rzeczywistości izraelskiej, w ogóle nie zadają sobie pytania, kto kogo i czy w ogóle oswaja i czy jest to proces zakończony czy nadal trwający. One przyjmują Izrael, jako swoje miejsce, bo są jego częścią od najmłodszych lat. Nie mają poczucia obcości, jakie mnie urodzonej i wychowanej w Polsce, identyfikującej się z Polakami nadal się zdarza.

Pisze Pani, że rzeczywistość Izraela, to mozaika paradoksów społecznych, politycznych, kulturowych, obyczajowych, religijnych – czy Gojka, silnie przywiązana do polskości, wymieni dwa, trzy paradoksy, z którymi przeżyła szczególne trudności w procesie oswajania?

Jednym z pierwszych paradoksów, które trudno było mi zrozumieć, była kwestia poczucia wspólnoty Izraelczyków, poza którą pozostawałam przez wiele początkowych lat. Na co dzień Izrael sprawia wrażenie totalnie rozbitego i żyjących setkami nakładających się na siebie konfliktów: świeckich Żydów i ortodoksyjnych, syjonistów narodowo-religijnych z chasydami niezaciągającymi się do wojska; lewicy dążącej do porozumienia z Palestyńczykami z prawicą wzbraniającą się od jakichkolwiek  ustępstw; Żydów sefardyjskich z Żydami aszkenazyjskimi; urodzenych w Izraelu z nowymi emigrantami – olim, Żydów z Rosji z Izraelczykami z innych krajów; białych przeciwko czarnym Etiopczykom; mieszkańców Centrum - Tel Awiwu i okolicy - z mieszkańcami prowincji; laickich, socjalizujących kibucników z religijnymi, Żydami. Jednak  Izraelczycy potrafią być wyjątkowo solidarni, zwłaszcza w konflikcie z nie-Żydami i w takich wyjątkowych przypadkach jak wojna, oswobodzenie porwanego żołnierza, Gilata Szalita, czy protest społeczny.
Nadal trudno mi się oswoić z faktem, że Izrael w którym mieszkają Zydzi z całego świata, nie chce być krajem wielonarodowościowych i wielokulturowym, zamyka się na inne niż żydowska narodowości i religie. Poza tym nadal nie potrafię zrozumieć jak Żydzi, którzy sami doświadczyli przez tysiąclecia dyskryminacji dopuszczają w swojej ojczyźnie dyskryminacji innych. Mam tu na myśli Palestyńczyków.
Dysonans poznawczy wywołał u mnie fakt tego, że Izraelczycy nie mówią o sobie "Jestem Żydem", ponieważ zakładają, że wszyscy w państwie Żydów są Żydami i nie kłopoczą się tym zagadnieniem próbując każdego dnia wyszukiwać wśród siebie tych nie-Żydów. Izraelczycy mówią o sobie: „Ani Polani” - "Jestem Polakiem”, Węgrem, Marokańczykiem.... To skąd pochodzi się czy pochodzili przodkowie z diaspory nadal jest, w moim przeświadczeniu, jednym z podstawowych komponentów tożsamości Izraelczyka.
Innym element izraelskiej rzeczywistości, które mnie zaskoczył jest święto Jom Kippur, 24 godzinny post, umartwianie się mające na celu żal za grzechy i wyjednanie przebaczenia u Boga.  Święto to dla świeckich Izraelczyków– zwłaszcza dzieci – stało się jednym z najradośniejszych świąt, okazją do wycieczek rowerowych po ulicach, które w tym dniu zamknięte są dla ruchu pojazdów.

Wielką wartością tej książki jest to, że nie unika Pani krytycznych informacji i komentarzy o małym, ale silnym kraju otoczonym wrogim światem arabskim. Żydzi tymczasem skłonni są każdą krytyczną o sobie opinię oceniać jako przejaw antysemityzmu – jak często Gojka spotyka się z zarzutem własnego antysemityzmu? 

Nie oceniam zjawisk, ale piszę o nich z rożnego punktu widzenia, starając się zrozumieć racje dwóch czy kilku stron. Książka jednak nie jest pozbawiona emocji, ponieważ przejmuję się tym, co się dzieje w Izraelu i nie ukrywam tego. "Izrael oswojony" nie jest tylko o grzecznym Izraelu, wyrozumiałych, tolerancyjnych Izraelczykach i „świętych Żydach”. Na pewno moim zamiarem nie było popierać czy zwalczać jakieś poglądy czy zjawiska. Pisząc o Izraelu z własnej perspektywy, nie widziałam powodu żeby nie odkrywać swojego stosunku do różnych zjawisk z mego codziennego życia, choć przede wszystkim starałam się przedstawić kwestie w sposób obiektywny. Wiele "kontrowersyjnych" wątków dotyczących antysemityzmu, polskich Żydów, antypolonizmu w Izraelu, stosunku do gojów czy kwestii palestyńskiej szczególnie skrupulatnie sprawdzałam, z troską o to by nikogo nie obrażać, ale jednocześnie przedstawiać fakty, nawet, jeśli nie są one wygodne dla wszystkich.
„Kto nie jest z nami jest przeciwko nam" – twierdzą Izraelczycy, a wojna medialna jest częścią strategii obronnej tego państwa nadal będącego formalnie w stanie wojny z niektórymi państwami arabskimi.
"Izrael oswojony" nie jest książka propagandową. Idealne państwa istnieją teoretycznie jedynie w krainie Utopii, a idealni ludzie - w bajkach. Często spotykałam w Izraelu pogląd, że największymi antysemitami są sami Żydzi, jednak oni mają do tego prawo. Rzeczywiście, czymś innym jest, kiedy Izraelczycy wypowiadają krytyczne uwagi o Izraelu w swoim gronie, a czymś innym, kiedy robią to poza Izraelem lub kiedy krytyczną jest osoba nie będąca Żydem. Zdecydowanie nie jest to mile widziane. Jednak, gdyby moja książka była jednoznaczna i bezkrytyczna - szkoda byłoby na nią papieru i farby.
Zbierajac materiały do "Izraela oswojonego" nie jeden raz pytano się mnie, jaki jest wydźwięk książki? Po co ją piszę i gdzie się ona ukaże. Zdarzało się, że odmawiano mi wywiadów lub proszono bym nie zamieszczała nazwiska osób przekazujących mi informacje.
W Izraelu istnieje ogólnie akceptowany consensus: o Izraelu za granicą mówi się wyłącznie dobrze. Wynika to z przeświadczenia o tym, że światowe media są antyizraelskie, a świat przepełniony jest antysemityzmem. Poza tym rzeczywiście Izrael bardzo często krytykowany jest przez międzynarodowe media i organizacje praw człowieka. Dla równowagi, oczekuje się od Izraelczyków, że będą w każdym miejscu ambasadorami pozytywnej strony Żydów, Izraelczyków i Izraela. Oprócz Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Informacji i Diaspory, Ministerstwo Turystyki, premiera oraz rzecznik do spraw propagandy w działania propagandowe mające na celu zwłaszcza uzasadnienie praw Izraela do istnienia, poparcie dla wojny z terroryzmem i zaakceptowanie słuszności polityki izraelskiego rządu wobec Palestyńczyków oraz szerzenia pozytywnego wizerunku wojska zaangażowana jest w Izraelu większość żydowskiego społeczeństwa. To jedna z misji narodowych Izraelczyków.

 Od początku życia w Izraelu jest Pani związana z literaturą i dziennikarstwem – czy w tym pluralistycznym i demokratycznym społeczeństwie jedne pisma innym także zarzucają „wewnętrzny” antysemityzm? Proszę o przykłady!

"Ma'ariv", izraelski wiodący dziennik, w którym pracowałam ponad 14 lat jako projektantka graficzna, postrzegany jest jako czasopismo centrum. W okresie, kiedy redaktorem naczelnym był Amnon Dankner  –  „Ma’ariv” opowiadał się przeciwko skrajnej lewicy. Zarzucał gazecie "Ha’aretz”, bycie platformą antysemicką i oskarżał o podżegnanie przeciwko Izraelowi oraz bycie bodźcem wywołującym wystąpienia antysemickie w świecie.
Kiedy w 2005 roku zdecydował się na kampanie antykorupcyjną "Ejfo ha'busza?" ("Gdzie wstyd?") wymierzoną w rząd i administrację państwową zdobył poparcie gazety "Ha’aretz”.
"Haaretz”, najstarsza, codzienna, liberalna gazeta izraelska, w której obecnie pracuję, czytana przez elitę intelektualną Izraela, postrzegana jest jako gazeta proarabska (niektórzy twierdzą, "że jest bardziej proarabska niż sami Arabowie.”). "Ha’aretz" popiera rozdział państwa od religii, jest za wolnością słowa i prasy, za demokratycznym, ale żydowskim Izraelem, za poszanowaniem prawa Palestyńczyków i kompromisem w kwestii palestyńskiej. Przez niektóre media prawicowe takie jak "Izrael Hayom" uważany jest za pismo antysemickie. Szczególnie ostro było to zauważalne, kiedy "Haaretz" opublikował artykuł Amiry Hassa, korespondentki z Terytoriów Okupowanych, która uzasadniała rzucanie kamieniami w Żydów w Judei i Samarii czy terroryzm.
Czasopismo "Yedioth Ahronoth" było ostro krytykowane przez popleczników rządu i czasopisma związane z ekipą rządzącą, wtedy, kiedy w 2011 roku opowiedziało się przeciwko rządowej koncepcji ataku Izraela na reaktor atomowy w Iranie (wykorzystano wtedy wiersz Wisławy Szymborskiej "Koniec i początek", zaczynający się od słów: "Po każdej wojnie ktoś musi posprzątać...")
"Israel Hayom" należąca do żydowskiego multimiliardera, Sheldona Adelsona, najpopularniejsza, codzienna, bezpłatna gazeta - bardzo często spotyka się z zarzutem stronniczości i manipulacji faktami oraz opinią społeczną. Prawie każdy wybór redakcji nastawiony jest na tworzenia pozytywnego wizerunku Binjamina Netanjahu i partii "Likud". Gazeta ukrywa fakty niewygodne dla polityki obecnego rządu i bezpodstawnie atakuje opozycyjną partię "Kadima". Jest zagrożeniem dla swobody myśli w Izraelu.
"Israel Hayom" uważana jest przez większość medi i cześć społeczeństwa za "antysemicką", ponieważ podważa istnienie w Izraelu pozytywnego pluralizmu politycznego. Przeciwko niej wypowiedziały się czołowe osobistości izraelskiej prawicy. Avigdor Lieberman porównał ją do rosyjskiej gazety "Prawda”, a Minister Gospodarki, Naftali Bennett, powiedział, że "'Israel Today" to " usta jednej osoby – premiera".

Jak media pomagają rozwiązać konflikt izraelsko-palestyński? Może traktują go jako nierozwiązywalny? Czy prasa arabskojęzyczna ma swobodę rozwoju?

Badania mediów w okresie porozumienia w Oslo, przeprowadzone przez izraelskich naukowców, stwierdziły znaczną stronniczości izraelskich mediów w kierunku lewicy politycznej (w Izraelu "lewica" to określenie nastawienia w kwestii palestyńskiej). W 2011 roku na konferencji dziennikarzy w Ejlacie przedstawiono analizę mediów pod względem politycznego nastawienia. Okazało się, że 72 %, że media są lewicowo stronnicze, przy czym prym wiedzie - 84% - "Haaretz”, po nim Program 2 TV - 65%, dziennik "Yedioth Ahronoth” - 63 %, „Maariv" i telewizyjny Program 10 - 58%, radio - 55%, ("Kol Israel" 52 %). Na ostatnim miejscu uplasował się  państwowy Program 1  - 49 %. Media są więc za pozytywnym, kompromisowym rozwiązaniem konfliktu.
„Assenara" (pierwsza prywatna gazeta arabska w Izraelu), "Akhbarak", "Panet" i inne arabsko-izraelskie gazety mają swobodę wypowiedzi, jednak jest ona ograniczona w kwestiach dotyczących bezpieczeństwa narodowego, co dotyczy również media izraelskie w języku hebrajskim czy w innych językach.
Bardzo popularna w środowisku Izraelskich Arabów jest stacja telewizyjna "Al-Dżazira ", która, oczywiście, nie podlega izraelskiej cenzurze bezpieczeństwa.

A jak media odnoszą się do problemu jawnej dyskryminacji Żydów sefardyjskich – tych z krajów afrykańskich?

Amnon Levi, jeden z najbardziej cenionych i popularnych autorów programów telewizyjnych w Izraelu nakręcił w 2013 roku kontrowersyjny film: "Ha’szed ha’dati" - "Demony etniczne", w którym starał się udowodnić, że nadal istnieje w Izraelu ostra dysproporcja pomiędzy Sefardyjczykami i Aszkenazyjczykami, a w świecie nauki, polityki, mediach i gospodarce od lat występuje hegemonia "białych", czyli Żydów europejskich. Film rozgrzał media do dyskusji. Przeciwnicy teorii o dyskryminacji Sefardyjczyków w Izraelu twierdzą, że jest to zjawisko marginalne, należące do przeszłości i nie wynika ze świadomej dyskryminacji, ale jest konsekwencją niezależnych czynników kulturowo-mentalno-historycznych. Sefardyjczycy statystycznie zarabiają mniej i zajmują pośledniejsze stanowiska w życiu społecznym i ekonomicznym. Wśród 400 profesorów akademickich tylko 23 jest pochodzenia orientalnego. Mniej jest bezrobotnych wśród Aszkenazyjczyków niż Sfaradyjczyków.
W 2014 roku Leonid Nevzlin, mający 20% udziału w gazecie "Ha’aretz" (uważanej za najbardziej postępową, ambitną gazetę w Izraelu) utworzył nowe pismo "Liberal", którego celem jest szerzenie wartości liberalnych w polityce i kulturze. Wśród 31 cenionych dziennikarzy współpracujących z pismem nie ma ani jednego Araba, jest tylko 5 kobiet, a zdecydowana przewagę mają...Aszkenazyjczycy.

W ostatnich kilkunastu latach narastała fala imigrantów – Żydów i nie-Żydów z Rosji, skutkiem czego można mówić o powstaniu państwa w państwie. Jak ten problem odbija się w mediach?

Problem ten był "gorącym tematem" zwłaszcza w latach 90-tych, kiedy do 7.5 milionowego Izraela przybyło ok. milion emigrantów z Rosji, wśród których odsetek nie-Żydów był najwyższy ze wszystkich emigracji. Dziś Izrael oswoił się z żyjącymi w „rosyjskich gettach” "Rosjanami", jak ich się nazywa, i z ich stylem życia opartym na świeckich wartościach wyniesionych z byłego ZSRR. Nikogo już nie dziwi hebrajski wymawiany ze śpiewnym akcentem, towarzystwo rozmawiające po rosyjsku, czytające rosyjskie książki, słuchające rosyjskiej muzyki . Nawet długonogie blondynki już spowszedniały. Temat rosyjskich emigrantów nie jest już w centrum izraelskiej uwagi. Obecnie głownie pisze się o emigracji rosyjskiej w związku z osiągnięciami izraelskich sportowców pochodzenia rosyjskiego, w kontekście rosyjskich oligarchów oraz przede wszystkim, w związku z ich prawicowym czy skrajnie prawicowym nastawieniem do izraelskiej polityki, czego symbolem jest sprzymierzony z prawicowym rządem Beniamina Netaniahu, rosyjski polityk, lider partii "Jisrael Beitenu" (nacjonalistyczna partia polityczna w większości reprezentująca imigrantów przybyłych z krajów byłego Zwiazku Radzieckiego), Awigdor Liberman, zwolennika twardej ręki w kwestii polityki z Palestyńczykami, oskarżonego o pranie brudnych pieniędzy i korupcję, propagującego oddzielenie Żydów od Arabów i transfer Arabów z Izraela.

Była Pani świadkiem znikania kolejnych, polskojęzycznych tytułów prasowych i polskich księgarni – jak Pani odczuwała to zjawisko? 

Dziś nie ma już w Izraelu polskojęzycznych gazet, ani polskich księgarni czy antykwariatów. Umiera świat Żydów Polskich – ostatni żywy relikt wielonarodowościowej Rzeczpospolitej, która przestała istnieć. Po Żydach Polskich pozostają polskie książki, których nie ma kto przygarnąć do swojego domu. To nie tylko smutne, ale wręcz tragiczne.

Bardzo nas nad Wisłą boli zbyt często pojawiające się w mediach zachodniej Europy i Ameryki określenie „polskie obozy koncentracyjne”. Czy zdarzyło się Gojce interweniować w tej sprawie w Izraelu?

Nie spotkałam się w Izraelu z określeniem "polskie obozy koncentracyjne".

W artykule opublikowanym w "Gazecie Wyborczej" pisze Pani, że młodzi Żydzi, wracający z Polski po odbytych „pielgrzymkach” do niemieckich obozów zagłady powtarzają karygodny pogląd, że Niemcy w czasie II wojny podstawiali tylko wagony do wywózki Żydów do gazu, a dzieła zagłady dokonywali Polacy. Czy widzi Pani sposób skutecznego i ostatecznego oczyszczenia świadomości Izraelczyków z tego kłamstwa?

W 7.10.2008 roku, w gazecie „Haaretz" opublikowane zostały wyniki sondażu historyka, prof. Mosze Zimmermanna z Uniwersytetu Hebrajskiego. Badania przeprowadzone zostały wśród izraelskich uczniów szkół średnich uczestniczących w wycieczkach do Polski "szlakami obozów”. Jednym z wniosków części młodzieży mówił o tym, że „Polacy byli (w czasie II Wojny Światowej) głównymi przestępcami, a Niemcy tylko dostarczyli wagonów". Pogląd ten jest jednak skrajny i niereprezentatywny na ogółu Izraelczyków. Polska narracja i żydowska  okresu II wojny bardzo różnią się od siebie.
Trzeba zrozumieć doniosłość problemu. Auschwitz był czymś innym dla Polaków niż dla Żydów, których prawie milion został tu zamordowany. Polskie grupy, które zwiedzają to wyjątkowe muzeum, muszą usłyszeć nie tylko o ojcu Kolbe i zamordowanych Polakach-katolikach, ale również o tragedii, jaka spotkała tam naród żydowski.
Młodzież izraelska podróżuje do Polski na cmentarz, a nie jedzie tam na wycieczkę – twierdzą Izraelczycy. Ma oczywiście do tego nie tylko prawo moralne, ale i obowiązek. Jednak istnieje poważny problem w tym, że współczesna Polska postrzegana jest przez młodzież izraelską głównie w kategoriach śmierci, cmentarza, antysemityzmu. Jest to niesprawiedliwe, zwłaszcza w obliczu tego, że Polacy w ostatnich latach podjęli niesamowity trudu odsłonięcia prawdy o Holocauście w Polsce i są bardzo zaangażowani w kreowanie pozytywnego wizerunku Żydów i Izraelczyków.
Wyjazdy do Polski w przededniu pójścia do wojska nie mają na celu tylko i wyłącznie oddanie czci zamordowanym Żydom. Służą m.in. do wzmocnienia patriotyzmu u izraelskiej młodzieży. Zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Oświaty Izraela, wycieczki do Polski mają na celu: „zacieśnianie więzi młodych Izraelczyków z przeszłością żydowską, pogłębianie identyfikacji z losem narodu żydowskiego i wzmacnianie osobistego zaangażowania na rzecz ciągłości żydowskiego losu i istnienia suwerennego państwa Izrael”.
Myślę, że masowe wyjazdy szkolne Izraelczyków mogą być również pomostem nowych stosunków z Polakami, bardziej otwartych i pozbawionych uprzedzeń, mogą się zmienić w praktyczną  lekcję przełamania stereotypów. Jednak, aby tak się stało, nie można przyjeżdżać do Polski odgradzając się od współczesnej rzeczywistości i od Polaków. Trzeba wspólnie znaleźć nową formułę polsko-izraelską.
Na rzecz pozytywnej zmiany programów wycieczek szkolnych do Izraela walczy w Izraelu i w Polsce wielu ludzi. Bardzo zaangażowane w sprawę jest Yad Vashem w Izraelu, IPN  w Polsce i Instytut Polski w Tel Awiwie, przewodnicy, Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata, nauczyciele i dyrektorzy szkół i osoby prywatne.
Miesięcznik „Znak” poświęcił tej tematyce większą cześć jednego ze swoich numeru. Powstało wiele filmów, głownie w Izraelu, ale w Polsce również.
Są już realizowane alternatywne wycieczki martyrologiczne do Polski. Młodzi Izraelczycy odwiedzają obozy, ale również ciekawe miejsca niezwiązane z wojną i nie chodzi mi tu o centra handlowe... Mają również kontakt z polskimi rówieśnikami, z którymi mogą wymienić poglądy. To niestety nie jest główny model oficjalnych wyjazdów.
W Izraelu trwa dyskusja nad tematyka wyjazdów młodzieży izraelskiej do Polski. Sporo osób uważa, że są one zainfekowane nacjonalistycznym odcieniem politycznym, szerzą ksenofobię i zaniedbują orientacje humanistyczne i uniwersalne na rzecz syjonizmu.

Eyal i Kim Sidi

Eyal i Kim Sidi

Gojka z Izraela napisała bardzo ważną książkę o swojej przybranej ojczyźnie: zatem - czy „polska Izraelitka” nie spróbuje oswoić własnej, pierwszej ojczyzny milionom Żydów - „starszym braciom” (Mickiewicz) lub „starszym braciom w wierze” (Jan Paweł II) ?

W Izraelu są znani nie tylko Jan Paweł II czy Adam Mickiewicz, ale również Lech Wałęsa, którego tłumaczyłam w Izraelu na spotkaniu z dziennikarzem "Maarivu"; Fryderyk Chopin, Krzysztof Kieślowski, Andrzej Wajda, Jozef Piłsudzki. Bardzo ceniona jest polska literatura i poezja tłumaczona na język hebrajski. "W "Haaretz" wielokrotnie ukazywały się wiersze Ewy Lipskiej, Zbigniewa Herberta, Wisławy Szymborskiej, Czesława Milosza, Juliusza Słowackiego Cypriana, Kamila Norwida. Podziwiany jest Krzysztof  Penderecki, Ryszard Kapuściński, Leszek Kołakowski, Stanisław Lem. Polskie teatry i polscy muzycy wielokrotnie gościli w Izraelu.
Oswojenie przebiega w dwóch kierunkach: jest się oswajanym i oswaja się. To równoległy proces. Ja poznaję Izraelczyków, a Izraelczycy – mnie – przedstawicielkę Polek."Izrael oswojony" jest dowodem na to, że próbuję przybliżyć oba narody do siebie, poprzez wzajemne poznanie się. W książce pokazuje, że będąc Polką i nie-Żydówką można bez uprzedzenia pokazać Izrael takim, jakim jest: pozytywnym i negatywnym, zamieszkałym przez syjonistycznych fanatyków, ale i przez liberałów, zwolenników demokracji i propagatorów wartości humanistycznych, dążących do pokoju. Mój tekst o Izraelu fragmentami przedstawia negatywy tego kraju, ale krytycyzm wobec niektórych przejawów życia w Izraelu, co nie oznacza antysemityzmu i wrogości. Bardzo często, jako Polce zadawano mi pytania dotyczące historii Polski, literatury, mentalności, proszono o przetłumaczenie czegoś czy opowiedzenie o tym, jacy są Polacy i czy w Polsce jest coś interesującego do zobaczenia.
Wielokrotnie byłam w sytuacjach, w których wypatrzano rolę Polaków w czasie Holocaustu traktując jednoznacznie, jako antysemitów i uogólniając. Opowieści o Janie Karskim, Irenie Sendlerowej, „Żegocie” czasami słyszane były przez Izraelczyków po raz pierwszy. Z drugiej jednak strony, poznałam wspaniałych ludzi takich jak Mirka Krum-Ledowska, ocalona z Zagłady, która od lat zajmuje się opowiadaniem w izraelskich szkołach historii swojego ocalenia zawdzięczanego Polakom, czy Daniego Tracza – byłego dyrektora Teatru w Hajfie, jednego z założycieli „Suzanne Dellal Centrum Tańca i Teatru”, woluntarnie szukającego tłumaczy dla polskiej literatury, pomagającego polskim teatrom i Polakom przyjeżdżającym do Izraela.

 

Jerozolima - śladami "króla w masce"

Thursday, May 8, 2014
Nigdy nie lubiłam szpitali. Już sam ich zapach: połączenie woni lekarstw z gotującym się jedzeniem i środkami dezynfekcyjnymi przyprawiał mnie o mdłości, biel ścian nastrajała depresyjnie a szpitalne prześcieradła, nawet w dziale noworodków, przywodziły na myśl pośmiertne całuny przygniecione ciepłymi jeszcze ciałami. Nie przypuszczałam, że nadejdzie dzień, kiedy nie tylko zechcę pójść w odwiedziny do szpitala, ale będę usilnie kogoś prosiła o wpuszczenie do środka poza godzinami przyjęć. Jakiż szpital wart jest takiego zachodu? Tylko ten jeden: wyjątkowy, sekretny i prawie królewski, bo gdyby był wybudowany w XII wieku, a nie w XIX może miałby szansę gościć, jako pacjenta, uwielbianego przez krzyżowców, króla Jerozolimy, nieustraszonego Baldwina VI zwanego też "Królem w masce". Przez 120 lat swego istnienia szpital straszył swymi pacjentami mieszkańców Jerozolimy i chyba do dziś straszy, gdyż świeci pustkami  i nie ma już w nich ani jednego chorego. Ostatni z nich opuścił go w 2000 roku, pozostawiając, przez ostatnie 10 lat, prawie idealnie samotnym i zapomnianym. Jego kuchnie i pralnie od lat odpoczywają bezczynne, a jedyną woń medykamentów, nostalgicznie przypominających dawne czasy, daje się wyczuć w dnie, kiedy jerozolimskie matki przychodzą tu ze swymi niemowlakami na szczepienia.

DSC05634

 

sz[pital caly

Szpital "Jesus Hilfe" (zwany tak od napisu nad wejściem), założony w 1887 roku, z dala od miasta, a obecnie w jego centrum, w jednej z najdroższych dzielnic Jerozolimy – Talbiyeh – otoczony jest przed okiem wścibskich przechodniów potężnym, grubym murem i szerokim pasem drzewostanu. Kiedyś były tu najpiękniejsze ogrody Jerozolimy, wypielęgnowane rękoma chorych, dziś rzadko tylko podcinane przez kogoś krzaki i drzewa rozrastają się swobodnie, a poplątane gąszcze przypominają sporych rozmiarów, dziki zagajnik.

W latach świetności, sale szpitala zapełnione były niezwykłymi chorymi cierpiącymi za życia męki piekielne. Od zawsze byli oni pariasami społeczeństwa, a ich zniekształcone ciało, jak wierzono - naznaczone piętnem grzechu i szatana - budziło powszechne przerażenie i agresję. W średniowieczu musieli oni kołatkami i krzykiem obwieszczać zdrowym zagrożenie, jakim byli, nie pozwalano im zbliżać się do studni, wchodzić do kościołów, gospód, karczm i przebywać w towarzystwie zdrowych. W czasie przed odkryciem, w 1964 roku, koktajlu antybiotykowego tylko nieliczni lekarze, duchowni i siostry mieli odwagę opiekować się "Nieczystymi", "Umarłymi za życia" - jak nazywano kiedyś trędowatych - i narażać się na zarażenie chorobą charakteryzującą się martwicą tkanek, cuchnącymi, otwartymi ranami niosących ze sobą bruzdy, trwałe oszpecenie, utratę kończyn i śmierć.

szpital dziedziniec


W pustym szpitalu dla trędowatych, o olbrzymich, kamiennych salach zamykanych wyłącznie z zewnątrz, o wysokich sufitach i zakratowanych oknach otwierających się na niebo i zieloność ogrodu, miejscowi artyści malują czasami obrazy, wystawiając je na pokaz przygodnym miłośnikom sztuki; głosy młodzieży oprowadzanej przez starszą panią, córkę miejscowego lekarza, za życia pracującego z chorymi, zastrzykiem młodości budzą na nowo w starych ścianach życie, a nieliczni zabłąkani zwiedzający - przeważnie interesujący się sekretną sławą i architektonicznym pięknem zabytkowego budynku - szukają tutaj chwili spokoju i kryjówki przed hałaśliwym miastem.

Kiedy wchodzę do szpitala boczną, żelazną bramą pomalowaną na zielono, drzwi do zabytkowego budynku zamknięte są na głucho. Mała tabliczka informuje mnie, że właśnie mam pecha, czyli trafiłam na dzień, w którym nie ma zwiedzania. Przez jakiś czas waham się czy nie zadowolić się widokiem sal przez oko i przyjechać tu innego dnia, ale nie potrafię tak szybko pożegnać się z tym miejscem. Od pierwszych chwil czuję się przez nie uwiedziona.  Jakby za sprawą jakiś czarów wraz z przekroczeniem granicy starych murów zniknęło w jednej chwili znane mi, na co dzień napięcie odczuwalne w usztywnionym karku i skulonych ramionach. Rozglądam się dookoła. Ani żywej duszy.  Gdyby nie głośny świergot ptaków i ruch w konarach drzew miałabym wrażenie, że jestem na cmentarzu, albo może raczej, w ogrodzie mojej wymarzonej posiadłości, do której przez przypadek zapomniałam klucza, (co mogłoby - znając mnie – być bardzo prawdopodobne).  Niespodziewanym zrządzeniem losu, stojąc na ogrodowej ścieżce, w towarzystwie najstarszych w Jerozolimie dębów, wśród cedrów, pini, fig, granatów i cyprysów, patrząc się na zabytkowy budynek czuję się jakbym nie była w dawny szpitalu dla trędowatych, tylko w jakiejś romantycznej samotni czy w oazie spokoju pozwalającej, oderwać się od stresującej rzeczywistości i uspokoić. W tym azylu dla poszkodowanych przez los ludzi jest mi dobrze i bezpiecznie.
Niezauważona przez nikogo, zadziwiając sama siebie odwagą, bądź też bezczelnością (chyba powoli staję się Izraelką?) okrążam budynek. Wyobrażam sobie goniące się roześmiane siostry w białych czepkach na głowie – młodziutkie, pełne życia i energii - obserwowane spod zdeformowanych powiek trędowatych uprawiających grządki z warzywami…, widzę, patrzącą na lilie wodne zakochaną parę: jego – lekarza - działacza społecznego, pasjonata wierzącego w cuda medycyny i ją – nieśmiałą, dobrą, marzycielkę w białym fartuszku…
Przez okna zaglądam do sali jadalnej personelu… Nie zdążono jeszcze  tu sprzątnąć porcelanowych filiżanek ze stołu, choć herbata w dzbanku pewnie już wystygła - nie widać, bowiem wychodzącej z czubka pary… Gdzie się wszyscy podziali?...

Przez okno

Wzdrygam się na głośne kichnięcie gdzieś w dali za moimi plecami. Czyżbym zaczynała mieć omamy słuchowe? A może po prostu nie jestem tu sama? Obracam się powoli. Jestem trochę zażenowana podglądaniem i boję się, że ktoś mnie na tym złapał. Na szczęście za mną nie ma nikogo. Odgłosy życia dochodzą zza dodatkowego muru, skrytego wśród drzew, w wewnątrz ogrodu. Wystaje z niego dach niedużego domu mieszkalnego. Przez przegapioną przeze mnie otwartą furtką z tabliczką: "Szkółka drzew i krzewów " widzę pochylonego nad workiem z ziemią mężczyznę. Chyba nie wie, że tu jestem, lub jeśli mnie widział "zwiedzającą" zamknięty teren nie daje tego po sobie poznać.
- Dzień dobry – odzywam się wesołym głosem.
- Dzień dobry – odpowiada ogrodnik przerywając pracę i obrzucając mnie zainteresowanym spojrzeniem.
- Czy możesz mnie wpuścić do szpitala? Bardzo chciałabym go zobaczyć, chociażby przez pięć minut (mówię do niego na "Ty", bo tak wszyscy do wszystkich mówią w Izraelu, co momentalnie zmniejsza dystans i sprawia, że Izraelczycy od pierwszego zdania wypowiedzianego do kogoś nieznajomego czują się jakby rozmawiali z dobrze znaną i bliską im osobą). - Masz do niego klucz? – dodaję trochę nerwowo.
- Mam, ale nie mogę cię wpuścić. Dzisiaj się nie zwiedza.
- Ale ja przyjechałam specjalnie aż z Tel Awiwu – próbuję zmiękczyć serce ogrodnika niezbyt przekonywującym argumentem zważywszy na to, że z Jerozolimy do Tel Awiwu jest zaledwie 45 minut jazdy samochodem…
Mężczyzna nie odpowiada. Nadal mi się przygląda… Wyszczerzam, więc zęby, wspominając stryjenkę-nieboszczkę, która gdy mnie zobaczyła po latach rozłąki, przejściach przez wszystkie odcienie rudości na mojej głowie i ostatecznego "wypłowienia" w cenie 80 szekli (ach! Jak tanie kiedyś było bycie "naturalną blondynką") powiedziała z rozbrajającą szczerością: "gdyby nie te twoje końskie zęby, to bym cię w ogóle nie poznała"!
- Bardzo mi na tym zależy! - wracam do rzeczywistości i prób wproszenia się tam gdzie mnie nie chcą (zaznaczam: zwykle tego nie robię!!!).
Widocznie coś w moim głosie czy wyglądzie wzbudza jego sympatię, bo nieznajomy, idąc po następną sadzonkę, rzuca mi przez plecy:
- Jeśli poczekasz, przyjdzie tu ktoś o drugiej i może cię wpuści.
Rozpływam się w podziękowaniach i nie słysząc żadnej odpowiedzi, poza przyjacielskim uśmiechem - idę znów pospacerować po ogrodzie, zrobić kilka zdjęć i lepiej przyjrzeć się szpitalowi. Kiedy wracam na kamienne schody prowadzące do bocznego wejścia jest już druga.
Wysoki mężczyzna w szydełkowej jarmułce wchodzi właśnie przez bramę. Jest niezwykle punktualny jak na Izrael, gdzie czas często traktowany jest umownie, a każda uroczystość rozpoczyna się z wiadomym wszystkim opóźnieniem. Idąc w moim kierunku przystaje, co chwilę przypatrując się uważnie drzewom i stosowi wyciętych krzewów.
"Szalom" - 50 letniego z wyglądu mężczyzny, przyjmującego obecność mojej osobę na "swoim" terenie ze stoicki spokojem i bez najmniejszych oznak zdziwienia - wypowiedziane jest spokojnym, miękkim i zrównoważonym głosem.
- Czy mogę w czymś pomóc? – mężczyzna zwraca się do mnie życzliwie wzbudzając tym mój optymizm.
- Tak! – przytakuję uszczęśliwiona, powtarzając prośbę o umożliwienie zobaczenia szpitala wraz z informacją, że "przyjechałam po to z daleka". Mężczyzna słucha mnie uważnie. Nie odpowiada od razu. Widać, że się namyśla. Obserwujemy siebie nawzajem przez dłuższą chwilę stojąc w milczeniu. Cisza nie krępuje nas. Mam wrażenie, że musimy razem ją odczekać i nie ma, po co się spieszyć. Bez zbędnych słów, zostaję wprowadzona do środka.

grajek

Pierwsza niespodzianka czeka mnie już w momencie przekroczenia drzwi wejściowych. Budynek rozbrzmiewa muzyką fortepianową, jakby był salą koncertową, a nie szpitalem dla chorych o gnijących palcach. Czyżby mieszkały w nim jakieś wybitnie muzykalne duchy? "Pooglądaj na razie to, co chcesz, a ja wrócę za chwilę z kluczami do sal. Jak będziesz wychodziła" - zatrzaśnij za sobą drzwi – objaśnia mi rzeczowo pan w kipie, wytrącając z zadumy, po czym znika w jakimś zakamarku. Idę za dźwiękiem muzyki. W pustej sali "grajek" w zielonej koszulce i krótkich spodniach siedząc niedbale na krześle gra na pianinie. To mój znajomy ogrodnik. Nie zauważyłam, kiedy tu wszedł i nie mam pojęcia czy koncert ten jest na moją cześć czy stanowi tylko stałe, popołudniowe zajęcie tego pana, (co wydaje się bardziej prawdopodobne biorąc pod uwagę stan ogrodu).  Muzyka idealnie pasuje do nastroju tego miejsca i sekretnych pacjentów, których podobizny wiszą na ścianie. Ich obecność czuć w każdym kącie budynku, o wiele bardziej w nieuporządkowanych, górnych salach, zwykle niedostępnych dla zwiedzających, niż w przygotowanej wystawie na parterze, choć i tu w zachowanych przedmiotach zobaczyć można tych, którzy mieszkali w szpitalu dla trędowatych dziesiątki lat temu.
Z dziwnym uczuciem śnienia na jawie samotnie stąpam po śladach setek stóp, które przede mną przemierzając kamienne posadzki wygięły je w wielu miejscach, myszkuję na piętrze, parterze, oglądam wyjście na mostek prowadzący do ubikacji usytuowanych na zewnątrz, zawieszonych nad ziemią jak dziecięce domki na drzewach; starą kuchnią, pralnię – w czasach powstania jedną z najnowocześniejszych - a nawet podziemia z kotłownią. Czuję się jak mała dziewczynka, której pozwolono wejść do zakazanego miejsca i odkryć w nim skarb. W nienaruszonych zębem czasu salach, nadal pozostały żelazne łóżka okryte białą pościelą, stare kufry, zapomniane kapelusze, listy, pożółkłe gazety i telegram o narodzinach dziecka, które dzisiaj pewnie jest już dziadkiem.
Trudno mi uwierzyć w realność całej sytuacji: istnienie opustoszałego, jednego z najpiękniejszych w Jerozolimie budynków w europejskim stylu, z dwoma kondygnacjami dzielonymi od siebie żelaznym pomostem, z wewnętrznym dziedzińcem i olbrzymim ogrodem zajmującym wraz ze szpitalem 4 hektary najdroższej w stolicy Izraela ziemi.
Kiedy nasycam się już błądzeniem po korytarzach i otwieram drzwi prowadzące do ogrodu nie ma, kto mnie żegnać. "Grajek" już sobie poszedł, pan "od kluczy" zawieruszył się gdzieś i nie słyszy mojego nawoływania. Chłonąc spokój murów, jeszcze chwilę rozkoszuję się ciszą  i na odchodnym wołam po polsku:
"Dziękuję św. Łazarzu, patronie trędowatych! "Szalom"! – dodaję po hebrajsku. "Szalom"! - odpowiada mi echo - raczej radośnie niż smutnie - po czym znów milczy jakby mnie tam nigdy nie było…
Wychodzę w sam środek ponad siedemset tysięcznego, hałaśliwego miasta czekającego mnie tuż za murem.

sala

Od  listopada 2013 roku w szpitalu mieści się filia Akademii Sztuki i Projektowania. Szpital będzie też służyć jako centrum kultury, sala wystawowa i kino.

Hansen Szpital
Marcus St Jerozolima 92232
E-mail:
Hansen@gmail.com
Linia tranzytowa 13
Telefon: 02-5793702

 

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top