Wanna grubasów

Monday, January 10, 2011
Nie ma to tak jak w wolny dzień od pracy, z samego rana położyć się wygodnie na skórzanym fotelu, rozdziawić usta i pozwolić panu w białym fartuchu wbić sobie, na własne życzenie, igłę w dziąsła, po czym wsłuchać się w rytmiczną muzykę wiertła rozsadzającego mózg i poczuć efekt użądlenia warg przez rozjuszoną bandę pszczół. Cóż za rozkosz: nie trzeba przełykać – ślina sama wolniutko odpływa przez gumowe wężyki - ani  zastanawiać się nad czym kolwiek. Człowiek na fotelu dentystycznym nie jest w stanie myśleć. Może tylko odmawiać mantrę w stylu: "niech się to już, do cholery jasnej, skończy"!!!

Na cholerę nie za bardzo mam ochotę. W ostatnich czasach moją wyobraźnią rządzi grypa: świńska i ptasia, a nawet ta zwykła, będącą podobno groźniejszą od tych "nadzwyczajnych" straszących epidemią.


 

Leżę, więc sobie ze splecionymi podwójnie nogami – na całej szerokości i jeszcze na dodatek ze stopą obejmującą jedna drugą - w geście obronnym - z dłońmi ściśniętymi do białych plam i staram się opanować emocje. Nie odczuwam paniki, strachu ani przemożnej chęci ucieczki – te doznania panoszące się we mnie jeszcze zaledwie kilka minut temu – zmieniły się w nieokiełzaną chęć śmiechu. Nie, dlatego, że pod sobą mam kolejne pokolenie fotela, na którym mój teść po raz pierwszy dowiedział się, lata temu, o ślubie swego pierworodnego syna z gojką (już Wam to opowiedziałam) tylko dlatego, że strumień powietrza łaskocze mnie w lewe nozdrze, a struga zimnej wody pieści kark penetrując ciało gdzieś tam pod koszulką.


 


Dłużej już nie mogę. Zduszony śmiech najpierw zaczyna miarowo bujać moje mięśnie brzucha, potem powietrze bulgocze mi w przełyku, a na koniec wyrywa się na wolność mały śmieszek o wysokim tonie, piskliwy jak panienka w okresie dojrzewania i zaraźliwym pewnie jak cholera, o której wcześnie na nieszczęście wspomniałam, bo wraz ze mną - nie pytając się nawet: dlaczego? - wiernie wtóruje mi baryton stomatologa, a wraz z nim alt pomocy dentystycznej. Śmiejemy się przez czas: ja w oślepiającym mnie świetle lampy fotela tortur, z wentylkami w ustach, na leżąco, z gębą na roścież zachłystując się wodą, on – pochylony nade mną - z włączonym wiertłem paralitycznie wijącym się i ona - skręcająca się w kącie głośno łapiąca powietrze pomiędzy kolejnym atakami śmiechu.


Czyżbym dostała za dużą dawkę "gazu uspokajającego"? Ani za dużo, ani za mało. Nie dostałam go w ogóle. No, więc dlaczego?


Zupełnie zbędne pytanie bez odpowiedzi, bo przecież za mało było łaskotania, by wyzwolić takie szaleństwo i wciągnąć w nie jeszcze innych. Nie mam odpowiedzi.  Nie wiem, co się stało. Skąd we mnie tyle chichrów i chichów w takim nieodpowiednim miejscu i w takim nieodpowiednim czasie?



Próbuję przestać. Udaje mi się na krótki moment. Za mną uspokaja się zajmujący się mną lekarz i jego pomocnica. Wiertarka znów siłuje się z moją miazgą kostną (ta zaś udaje twardą i nieprzystępną), napręża mięśnie i wierci się niecierpliwie w miejscu jakby znów miała ochotę na swobodne wygibasy w rytm trójgłosowego cha, cha, cha.  Tym razem dentysta puszcza wolno gromką salwę śmiechu opowiadając o tym, że tkwiła mu tam od czasu, kiedy na zebraniu medycznym, w którym uczestniczyło kilku lekarzy zabrała głos jego dobra koleżanka naznaczona przypadłością jąkania się. W momencie, kiedy wszyscy przygotowali pół stronnicowe wystąpienie trwające kilka minut wraz z zilustrowaniem tematu na ekranie, ona wyświetliła stronę pokrytą drobnym maczkiem, którą zaczęła czytać zacinając się prawie przy każdym wyrazie. Michael przyzwyczajony był do jąkania się Sary, ale tym razem musiał przez pół godziny wstrzymywać śmiech, co mu się z trudem udało aż do chwili, kiedy pani doktor wymieniła pierwszą kartkę na drugą zapisana takim samym maczkiem...



Nie pozostajemy mu dłużne. Śmiejemy się aż do momentu, kiedy słyszymy zza ściany gabinetu rżenie ze śmiechu jakiegoś pacjenta. Czyżby był szalony? Dźwięk jego głosu nasila się koło naszych drzwi i ucisza aż do milczenia wraz z zamknięciem się bramy na zewnątrz. Wcale mu się nie dziwię, że uciekł. Pewnie i ja na jego miejscu zrobiłabym to samo, bo kto słyszał o tym, żyby przychodziło się do dentysty na ćwiczenia przepony, szkolenie głosu i kabaret na żywo?  Stomatolog jest od wiercenia dziur, łatania ubytków i zadawania bólu, a nie rozweselania pacjentów, nawet tych, którzy zrobią z tego temat na wpis do bloga.



- Wystraszyłam klienta? – po wyjściu z gabinetu spytałam Szulamit, właścicielkę kompleksu stomatologicznego.


- Nie, coś ty!? To pacjent z Moskwy. Oni się niczego nie boją! Ten przyjechał tu specjalnie na kilkudniowe, urlopowe wstawianie koronek.


- Co wyście tam robili? – spytała się poufałym tonem i patrząc za siebie na ścianę, na której powieszona była fotografia grobu jej męża z pomnikiem w kształcie gigantycznego trzonowego zęba (nie zmyślam i nie żartuję!) – dodała: "Od kiedy nie ma Amnona, nie uśmiałam się tak jak dzisiaj! Przychodź częściej! – zachęciła, a ja przez chwilę myślałam, że ją uduszę. Przez ostatnie dwa miesiące byłam u niej 6 razy z tym samym zębem kosztującym mnie miesięczną pensję i mam przed sobą jeszcze przynajmniej trzy posiedzenia, nie wliczając to dzisiejszego "małego przerywnika" w postaci wymiany plomby w przednim zębie.


 


Kiedy już znacznie lżejsza, pozbawia ciężaru 459 szekli z kąta, (wliczając w to kumoterska zniżkę przynależną rodzinie) znalazłam się wraz z Eyalem w samochodzie, opuchniętymi od znieczulenia wargami wyszeptałam namiętnie: "Och, bali ambatia szmenim?!!! ("Mam ochotę na wannę grubasów") mając na myśli "szmanim" (olejek) kąpiel aromatyczną.


- Jeszcze kilka lat – kochanie - większa wanna i twoje marzenie się spełni - odpowiedział mój mąż – wejdziemy sobie do niej razem i będziesz miała "ambatiat szmenim" – wannę pełną grubasów.



Znów dostałam ataku śmiechu (słyszycie?). Z czego się śmieję? Nie mam pojęcia! Chyba sama z siebie... :) 


 

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top