Kamienica Marty

Friday, February 25, 2011

Są tacy, którzy wierzą, że nasze życie jest kwestią przypadku. Inni - wolą Boga albo misternym planem, rodzajem misji do wypełnienia, w której spotykają się ludzie pomagający sobie swą obecnością zrozumieć własne posłannictwo.
Podobno każdy, z kim jesteśmy w jakimkolwiek kontakcie, obojętnie czy go kochamy, nienawidzimy czy tylko spotykamy się z nim w pracy, jest istotnym elementem wpływającym na nas, rodzajem lustra w którym się przeglądamy.

Dzięki blogowi i książce, nawiązałam kontakty z czytelnikami, którzy stali się mi bardzo bliscy, szczególnie "Marta" publikująca na portalu "Wywrota". Za jej zgodą, dzielę się z Wami jej rysunkiem i wierszem napisanym przez nią, który bardzo mnie wzruszył.




Rysunek "Marty"


Żegnaj kamienico
wypełniona próbą modlitwy
do mnie podobna
zmęczeniem


żegnaj domie
z bramą dobroczynności
którą tak trudno było otwierać
a teraz zamknąć


jeszcze raz spojrzę na ciebie
z rynku zdejmę szyld  z kacem
a potem zakropię oczy
środkami na sen


("Marta")


http://literatura.wywrota.pl/29868_marta_zegnaj_kamienico.html



"Czcij ojca swego". Jestem DDA.Cz.2

Wednesday, February 2, 2011

Mój ojciec już nie żył, kiedy na kartach książki nadal łapał kota, pod blokiem, w małym miasteczku w Polsce. Tę i następną scenę schowałam do szuflady zamykanej na klucz długie lata przed wydaniem "Białej ciszy". Pomiędzy czytaniem książek psychologicznych  z pomocą, których starałam się uzdrowić sama sobie, jogą i grupami medytacyjnymi wsuwałam do schowka kolejne obrazki z opuszczonej przeze mnie Polski i dzieciństwa, które nie chciało minąć. Niektóre obrazy wykrojone ze wspomnień - pisane były tego samego roku, inne – doszywałam dopiero po kilku latach - wtedy, kiedy już potrafiłam. Wyłuskiwałam je z pamięci tak jak mała dziewczynka nawlekająca koraliki na niezbyt sztywną żyłkę: powoli, z trudnością, rozsypując paciorki i zbierając je na klęczkach od nowa. Nanizana opowieść o fikcyjnej bohaterce noszącej moje ulubione imię pozwoliła mi nabrać dystansu do siebie i przeszłości.



Były sceny, które mnie bawiły, inne obdarte na chwilę z fikcji przerażały odnowioną dosłownością. Irracjonalnie bałam się, że mogłyby się zdarzyć jeszcze raz. Były też pogodne impresje szczęśliwych dni i banalnych faktów pozwalających mi na zaczerpnięcie oddechu i te, które mój przyjaciel radził mi bym wykreśliła z książki, bo przecież "nie chciałabyś by wszyscy o tym wiedzieli? Nie jesteś chyba aż tak odważna ani bezwstydna?" Nie. Nie jestem odważna. Nadal jest we mnie strach przed dziedzictwem oraz świadomość tego, że nie do końca potrafię przystosować się do znormalizowanego życia. Nadal też jestem zażenowana przeszłością (wstyd DDA porównać można ze wstydem ofiary gwałtu. To ona czuje się winna zamiast gwałciciela), mimo że o wiele mniej niż kiedyś.


Pisząc "Białą ciszę" żegnałam tych, którzy odeszli. Uczyłam się mówić o śmierci jak o czymś, co istnieje naprawdę, bez obronnego uniku wyparcia się faktów i bez pomijania zmarłych milczeniem. Zbyt długo obsesyjnie nie dopuszczałam do siebie niczego, co mogłoby ich przypominać. Nie mówiłam o nich, nie śniłam, nie wspominałam. Ukrywałam śmierć mamy razem z pięściami ojca i pijanym bełkotem. Ona nie wydarzyła się, a jeśli czasami, w jakiś urzędowych papierach musiała zostać zaznaczona – to nie miała ze mną nic wspólnego. Była danymi z wypełnionej rubryki, które podaje się ziewając z nudów. Ożyła w książce i tam ją nareszcie potrafiłam pochować, a nawet odsiedzieć po niej spóźnioną o wiele lat "sziwa".



Moja 7 letnia córka i ja
Zdjęcie: Katarzyna Sikora


W książce pozwoliłam sobie przekroczyć obyczajowe tabu i kochając wykrzyczeć, że "nienawidzę".A kiedy napisałam już całość, zobaczyłam w moim ojcu - pierwszy raz bez jednoznacznego potępienia – człowieka: słabego, nieszczęśliwego, chwilami okrutnego, niszczącego życie sobie i swojej rodzinie, zasługującego jednak na miłość, przebaczenie i próbę zrozumienia – chociażby ze względu na mnie samą.


"Biała cisza" była również rozmową z tym, któremu jest dedykowana – z moim synem. Nie odważyłam się opowiedzieć mu o "problematycznym" dziadku zmarłym w pierwszych latach jego życia i o odbiegającym od normy dzieciństwie jego matki. Nie chciałam by poczuł się gorszy i zawstydzony. Moim zamiarem było oszczędzenie mu - kosztem przemilczenia prawdy - dyskomfortu psychicznego. Do tej pory Mashi nie przeczytał "Białej ciszy" do końca, bo jest dla niego "zbyt emocjonalna" – jak się usprawiedliwił - podobnie jak dla mojego średniego brata, dla którego jej literacka fabuła zaczęła, w miarę czytania, spełniać funkcję autentycznych wspomnień z czasu, kiedy wszystko było jeszcze dla niego zasnute zapomnieniem i niemożnością pamiętania. Najmłodszy z mojego rodzeństwa – nie przeczytał książki, bo "nie lubi czytać". Najstarszy powiedział: "Nieźle się uśmiałem, siostra" – jak gdybym napisała komiczną powieść. - Ciekawe jest oglądanie z boku jak żonglujesz zdarzeniami, mieszając je ze sobą jak gdybyś układała puzzle z brakującymi elementami i dziwiła się, że nie dają się ułożyć w całość. A może one nie powinny się były w nią ułożyć? No, wiesz, siostra, to twoje niezintegrowane pisanie, fragmentaryczne, jakbyś zaczynała i nie chciała kończyć, bardzo przypomina mi Ciebie. Czy ty naprawdę tak widziałaś nasze dzieciństwo? Przecież ja w nim byłem razem z Tobą. To nie było tak"!? Czytając książkę, co chwilę dzwonił do mnie z Polski starając się sprawdzić, czy przypadkiem nie pomieszało mi się coś w głowie, bo sceny, które znał, osoby, które widywał i miejsca, w których przebywał nie zawsze można było poznać, choć nimi były. Część z nich kończyła się inaczej, albo zaczynała w innym punkcie, postaci oglądały świat z innej perspektywy, mieszały się ze sobą i wymieniały cechami, nadymały albo wstydliwie milczały, tam gdzie powinny krzyczeć. "Ale Ty wiesz, że nie dokładnie tak to było?" – dopytywał się z troską w głosie mój brat. Było i nie było. Jednocześnie.



Okładka książki "Biała cisza"


Historie, które opowiedziałam w książce, zwykle pozostają za zamkniętymi drzwiami. "Brudy pierze się we własnym domu". Na zewnątrz uśmiecha się do wszystkich i na pytanie: jak się masz? - grzecznie odpowiada się: "świetnie". Chciałabym się łudzić, że nastały inne czasy, ludzie zmienili się, a rodzina podobna do tej z kartek "Białej ciszy" jest tylko wydumana. W realnym życiu zdarza się bardzo rzadko i to gdzieś na końcu świata, nie wiadomo w zasadzie gdzie i nie wiadomo komu.


Moja książka może przypominać ludzi, których znacie, z którymi spotykacie się - choć o tym nie wiecie - a może i opisuje ona Was samych czy Waszych najbliższych, mimo że trudno Wam się do tego przyznać? Opublikowałam ją z myślą o ludziach, którzy, na co dzień doświadczają przemocy czy sami jej używają, dla tych żyjących z piętnem alkoholizmu, wyobcowaniem, samotnością i poczuciem przegranej, dla mnie samej i mojej rodziny.


"Biała cisza" nie jest łatwa w odbiorze. Może denerwować i wpływać na dyskomfort psychiczny. Najtrudniejszą ze scen i najbardziej dramatyczną nie ja jednak napisałam tylko jedna z moich czytelniczek, również z tymi samymi, wyróżniającymi ją ze społeczeństwa literkami DDA. Ona to po przeczytaniu książki napisała do mnie w liście: "Tak byłam wstrząśnięta tym, że w Twojej książce czytam o sobie, że nie mogłam wytrzymać. Musiałam otworzyć butelkę wina i skończyć ją. A potem następną. Moje dzieci wstydzą się mnie i gardzą mną, dokładnie tak, jak ja wstydziłam się mojej matki. Jak to się stało?!"


"DDA to nie wyrok" – napisała w komentarzu do mojego tekstu o dzieciach alkoholików czytelniczka – "można się z niego wyleczyć". Mam nadzieję, że i mnie uda się jednego dnia powiedzieć to samo i to z pewnością w głosie.



"Jestem DDA". Cz.1


http://gojka.is-best.net/2011/02/01/jestem-dda-cz-1/

 

 

Jestem DDA.Cz.1

Tuesday, February 1, 2011

Postanowiłam w końcu wyjść z szafy. Krzywej i pustej, chybocącej się niepewnie od lat jakby miała za chwilę się rozpaść. O!!! Właśnie się rozpadła! Wyszłam na zewnątrz. W szafie było ciemno, więc nie dziwcie się, że mrużę oczy. Bez ochrony czterech ścian, zamka zamkniętego na mosiężny klucz i zapachu kulek na mole, kojarzącego się z zapomnianym już uściskiem pewnej starszej kobiety, czuję się niepewnie. Stojąc przenoszę niespokojnie ciężar z jednej nogi na drugą i wolno sprawdzam stabilność gruntu. A może i on się chwieje, albo i ja sama?


 


Nie wychodzę z szafy z zamaskowaną twarzą i wytartą linią w dowodzie osobistym, w miejscu gdzie zwykle napisane jest imię i nazwisko. Większość ludzi podobnych do mnie woli pozostać anonimowymi i według statystyk ma - po znajomości z pierwszej linii - ułatwione wejście do popularnego na całym świecie klubu AA (Anonimowych Alkoholików).


 


Jestem DDA.


 


Wiecie, co oznaczają te drukowane literki? Czy dotyczą Was, albo Waszych dzieci? Nie? Macie szczęście! Ja, trochę mniej, ale to było dawno temu, choć nadal ta etykietka, w moim przypadku jest aktualna. Prawda, że kojarzy się z jakąś chorobą, naukowym syndromem czy wirusem?


Nie. Nie martwcie się. DDA nie jest zaraźliwy. Oznacza: Dorosłe Dzieci Alkoholików i dla wielu osób kojarzy się ze wstydem. Niby nie za siebie, ale za kogoś innego, bliskiego, zwykle rodzica, ale dzieci – niezależnie od wieku – biorą go na siebie, bo nie potrafią oddzielić swojej osoby dorastającej w dysfunkcyjnej rodzinie - od alkoholika, którego bezpośrednio dotyczy ten problem. Tak jakby koniecznym było wspólne poniżenie, dyshonor, upokorzenie i idące z nim w parze poczucie niskiej wartości, braku wiary w siebie, wybuchy złości, użalanie się nad sobą, reakcje lękowe i strach przed tym, że może jest się lub będzie podobnym do tego, którego widziało się tak często obejmującego butelkę zamiast nas i traktującego ciała żony i dzieci jak zwykły worek treningowy pozwalający na upust frustracji.


 


Zauważyliście, z jaką łatwością przeszłam z liczby pojedynczej do mnogiej? "Nas" – nie "mnie"! Od razu poczułam się raźniej. Faktycznie. Nie jestem sama. Problem alkoholizmu i przemocy w rodzinie dotyczy lub może dotyczyć nie tylko mnie, ale i innych ludzi niekoniecznie należących do DDA, AA, DDPO*. 


 


W dzieciństwie nigdy nie zapraszałam nikogo do domu. (Do tej pory trudno mi przyjmować gości bez stresu mającego swój początek w tamtym okresie). Nie chciałam żeby się nie wydało, że mój ojciec nie potrafił skończyć delektowania się wysokoprocentowymi napojami na jednej butelce, lubił pić alkohol częściej niż inni ojcowie - choć, może z podobną regularnością, ale nikt nigdy mi o tym nie powiedział - i kiedy jest pijany, jego ręce potrafią znaczyć czerwone ślady swojej obecności na ciałach najbliższych mu ludzi.


Idąc ulicą, koło domu rozglądałam się uważnie czy przypadkiem nie widzę jakiejś znajomej, chwiejnej sylwetki, którą można by skojarzyć ze mną i wyśmiać mnie za nią lub pogardzać mną za jej słabość.


Nikomu się nie zwierzałam. Nikt nie wiedział... A właściwie… wiedzieli prawie wszyscy, choć się do tego nie przyznawali: sąsiedzi, przypadkowi przychodnie, listonosz, dzieci z mojego podwórka, sprzedawczynie w sklepie spożywczym z działem "alkohole", ksiądz chodzący po kolędzie, kuratorka, koledzy z pracy, dalsza i bliższa rodzina.


Nie wiedziały tylko moje najbliższe koleżanki, nauczyciele, chłopcy, z którymi umawiałam się na randki czy znajomi z harcerstwa, w którym aktywnie działałam. Oni nie mogli wiedzieć! Nie pozwoliłam im na to!!!


 


Mając 23 lata, moja koleżanka opowiadając o czymś szerszemu gronu osób, pomiędzy jednym zdaniem a drugim, wtrąciła: "mój ojciec alkoholik…" Nie pamiętam, czym skończyło się to zdanie. Nie wiem czy pobladłam, zsiniałam czy może odwrotnie, byłam czerwona? Chyba jednak wyglądałam tak jak zwykle – dość blado i nijako. Od dziecka uczyłam się skrywania emocji, szczególnie tych bolesnych, problematycznych. Nic nie powiedziałam, nie zemdlałam z wrażenia, mimo, że pewnie powinnam była, biorąc pod uwagę siłę oddziaływania na mnie tych pozornie błahych dla kogoś innego i zwykłych słów wypowiedzianych publicznie: "mój ojciec alkoholik"…


Moja najskrytsza tajemnica została nagle wyjawiona całemu światu przez kogoś podobnego do mnie, ot tak sobie, jak gdyby nigdy nic. Pozwolono sobie na to bez dramatycznej pauzy, szeptu, prośby o dyskrecję. Wokół nie było zabezpieczającej siatki przyjaznych ludzi dotkniętych tym samym problemem, ani specjalizującego się w zagadnieniu psychologa. Wyznanie to nie zostało przesłane, tak jak ja robię to teraz - w wirtualną bezosobowość informatycznej sieci, gdzieś tam w odległym kraju mówiącym obcym językiem. Moja prawda ukryła się w ciszy pokoju, przerywanej odgłosem wystukiwanych liter i szmerem pracującego komputera.


 


Te trzy słowa tamta dziewczyna wypowiedziała bardzo naturalnie. Tak jakby mówiła: "mój ojciec inżynier, mój ojciec nauczyciel, mój ojciec muzyk"… Bez negatywnych konotacji. Bez nienawiści czy nieśmiałości w głosie. Byłam zaszokowana. Najdziwniejsze jednak były moje myśli. Nie zdyskwalifikowałam jej od razu, jako kogoś gorszego, bo była córką alkoholika, stosunek innych studentów do niej nie zmienił się w tej samej czy w następnej chwili w poniżającą litość, okazywaną z wyższością komuś, kto jest w sytuacji o wiele gorszej od naszej, nikt nie ofiarował jej pustego stwierdzenie typu: "nieszczęśliwa, biedna dziewczyna" (w domyśle: jak dobrze, że ja nie jestem w jej sytuacji) i nikt nie odwrócił się do niej plecami, demonstrując tym ruchem przekonanie, że człowiekowi szanującemu siebie i swoich najbliższych, nie warto przebywać w jednym towarzystwie z kimś, kto ma w swojej rodzinie nałogowego pijaka, bo jest on "podejrzany", "inny" w znaczeniu "gorszy" tak jak uliczny żebrak, który "na pewno" zasłużył sobie na to by koczować na ulicy w biedzie i którego lepiej udawać, że się nie zauważa.


 


Pamiętam: moje zaskoczenie sobą, swoim tokiem myślenia. Nie utożsamiłam automatycznie tej, która przyznała się do bycia dzieckiem alkoholika z jej ojcem, nie myślałam, że ona jest dokładnie taka sama jak on (w domyśle: słaba, niewarta miłości, uzależniona) i nie postanowiłam też skreślić jej z listy znajomych, jako tej nieodpowiedniej do podtrzymywania bliskich kontaktów.  (Tak sobie zawsze wyobrażałam reakcję ludzi na tego typu moje oświadczenie). Nadal patrząc na nią miałam przed sobą wesołą, miłą dziewczynę, czasami nie wiadomo, dlaczego wpadającą nagle w złość jak gdyby miała problemy z tarczycą, inteligentną, oczytaną, którą bardzo lubiłam i podziwiałam za znajomość SCS, –u czyli języka starocerkiewnosłowiańskiego, o przegłosach, którego nie miałam, w przeciwieństwie do niej, bladego pojęcia.


Ani tamtego dnia, ani następnego miesiąca, czy roku nie przyznawałam się do wyrastania w "problematycznej" rodzinie.  Nie ujawniłam tego wstydliwego sekretu przed nikim aż do momentu, kiedy na emigracji, będąc już od kilku lat żoną chłopaka, pijącego "Kinley" i czasami jeden kieliszek czerwonego wina, niepochodzącego z Polski, lubiącej żyto w przeźroczystych butelkach, tylko z odległego od niej i od mojej osobistej "hańby" Izraela, zaczęłam pisać książkę pt. "Biała cisza" będącą rodzajem autoterapii i osobistego wyznania.


Pisanie książki była dla mnie unikiem. Bezpiecznym światem literatury, w którym wszystko się może zdarzyć. Fabuła, chociażby przez swoje uporządkowanie w opowieść, dzięki kompozycji i postaciom żyjącym własnym, powieściowym życiem stała się odrębną od mojej biografii fikcją literacką aczkolwiek opartą o autentyczne epizody. Od chwili napisania zaczęła żyć własnym życiem odrębnym od mojego. Dzięki niej, zmory mojego dzieciństwa mniej mnie dzisiaj straszą, aczkolwiek nadal nie uwolniłam się od ich wpływu na mnie.


 

"Czcij ojca swego". Jestem DDA. Cz.2


* Drunk Driving Prevention Organization - organizacja zapobiegająca kierowaniu w stanie nietrzeźwym.


 


http://semper.istore.pl/pl,product,465971,biala,cisza.html


http://www.dda.pl/


http://www.aa.org.pl/


http://www.ddpo.org/


 

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top