Mój ojciec już nie żył, kiedy na kartach książki nadal łapał kota, pod blokiem, w małym miasteczku w Polsce. Tę i następną scenę schowałam do szuflady zamykanej na klucz długie lata przed wydaniem "Białej ciszy". Pomiędzy czytaniem książek psychologicznych z pomocą, których starałam się uzdrowić sama sobie, jogą i grupami medytacyjnymi wsuwałam do schowka kolejne obrazki z opuszczonej przeze mnie Polski i dzieciństwa, które nie chciało minąć. Niektóre obrazy wykrojone ze wspomnień - pisane były tego samego roku, inne – doszywałam dopiero po kilku latach - wtedy, kiedy już potrafiłam. Wyłuskiwałam je z pamięci tak jak mała dziewczynka nawlekająca koraliki na niezbyt sztywną żyłkę: powoli, z trudnością, rozsypując paciorki i zbierając je na klęczkach od nowa. Nanizana opowieść o fikcyjnej bohaterce noszącej moje ulubione imię pozwoliła mi nabrać dystansu do siebie i przeszłości.
Były sceny, które mnie bawiły, inne obdarte na chwilę z fikcji przerażały odnowioną dosłownością. Irracjonalnie bałam się, że mogłyby się zdarzyć jeszcze raz. Były też pogodne impresje szczęśliwych dni i banalnych faktów pozwalających mi na zaczerpnięcie oddechu i te, które mój przyjaciel radził mi bym wykreśliła z książki, bo przecież "nie chciałabyś by wszyscy o tym wiedzieli? Nie jesteś chyba aż tak odważna ani bezwstydna?" Nie. Nie jestem odważna. Nadal jest we mnie strach przed dziedzictwem oraz świadomość tego, że nie do końca potrafię przystosować się do znormalizowanego życia. Nadal też jestem zażenowana przeszłością (wstyd DDA porównać można ze wstydem ofiary gwałtu. To ona czuje się winna zamiast gwałciciela), mimo że o wiele mniej niż kiedyś.
Pisząc "Białą ciszę" żegnałam tych, którzy odeszli. Uczyłam się mówić o śmierci jak o czymś, co istnieje naprawdę, bez obronnego uniku wyparcia się faktów i bez pomijania zmarłych milczeniem. Zbyt długo obsesyjnie nie dopuszczałam do siebie niczego, co mogłoby ich przypominać. Nie mówiłam o nich, nie śniłam, nie wspominałam. Ukrywałam śmierć mamy razem z pięściami ojca i pijanym bełkotem. Ona nie wydarzyła się, a jeśli czasami, w jakiś urzędowych papierach musiała zostać zaznaczona – to nie miała ze mną nic wspólnego. Była danymi z wypełnionej rubryki, które podaje się ziewając z nudów. Ożyła w książce i tam ją nareszcie potrafiłam pochować, a nawet odsiedzieć po niej spóźnioną o wiele lat "sziwa".
Moja 7 letnia córka i ja
Zdjęcie: Katarzyna Sikora
W książce pozwoliłam sobie przekroczyć obyczajowe tabu i kochając wykrzyczeć, że "nienawidzę".A kiedy napisałam już całość, zobaczyłam w moim ojcu - pierwszy raz bez jednoznacznego potępienia – człowieka: słabego, nieszczęśliwego, chwilami okrutnego, niszczącego życie sobie i swojej rodzinie, zasługującego jednak na miłość, przebaczenie i próbę zrozumienia – chociażby ze względu na mnie samą.
"Biała cisza" była również rozmową z tym, któremu jest dedykowana – z moim synem. Nie odważyłam się opowiedzieć mu o "problematycznym" dziadku zmarłym w pierwszych latach jego życia i o odbiegającym od normy dzieciństwie jego matki. Nie chciałam by poczuł się gorszy i zawstydzony. Moim zamiarem było oszczędzenie mu - kosztem przemilczenia prawdy - dyskomfortu psychicznego. Do tej pory Mashi nie przeczytał "Białej ciszy" do końca, bo jest dla niego "zbyt emocjonalna" – jak się usprawiedliwił - podobnie jak dla mojego średniego brata, dla którego jej literacka fabuła zaczęła, w miarę czytania, spełniać funkcję autentycznych wspomnień z czasu, kiedy wszystko było jeszcze dla niego zasnute zapomnieniem i niemożnością pamiętania. Najmłodszy z mojego rodzeństwa – nie przeczytał książki, bo "nie lubi czytać". Najstarszy powiedział: "Nieźle się uśmiałem, siostra" – jak gdybym napisała komiczną powieść. - Ciekawe jest oglądanie z boku jak żonglujesz zdarzeniami, mieszając je ze sobą jak gdybyś układała puzzle z brakującymi elementami i dziwiła się, że nie dają się ułożyć w całość. A może one nie powinny się były w nią ułożyć? No, wiesz, siostra, to twoje niezintegrowane pisanie, fragmentaryczne, jakbyś zaczynała i nie chciała kończyć, bardzo przypomina mi Ciebie. Czy ty naprawdę tak widziałaś nasze dzieciństwo? Przecież ja w nim byłem razem z Tobą. To nie było tak"!? Czytając książkę, co chwilę dzwonił do mnie z Polski starając się sprawdzić, czy przypadkiem nie pomieszało mi się coś w głowie, bo sceny, które znał, osoby, które widywał i miejsca, w których przebywał nie zawsze można było poznać, choć nimi były. Część z nich kończyła się inaczej, albo zaczynała w innym punkcie, postaci oglądały świat z innej perspektywy, mieszały się ze sobą i wymieniały cechami, nadymały albo wstydliwie milczały, tam gdzie powinny krzyczeć. "Ale Ty wiesz, że nie dokładnie tak to było?" – dopytywał się z troską w głosie mój brat. Było i nie było. Jednocześnie.
Okładka książki "Biała cisza"
Historie, które opowiedziałam w książce, zwykle pozostają za zamkniętymi drzwiami. "Brudy pierze się we własnym domu". Na zewnątrz uśmiecha się do wszystkich i na pytanie: jak się masz? - grzecznie odpowiada się: "świetnie". Chciałabym się łudzić, że nastały inne czasy, ludzie zmienili się, a rodzina podobna do tej z kartek "Białej ciszy" jest tylko wydumana. W realnym życiu zdarza się bardzo rzadko i to gdzieś na końcu świata, nie wiadomo w zasadzie gdzie i nie wiadomo komu.
Moja książka może przypominać ludzi, których znacie, z którymi spotykacie się - choć o tym nie wiecie - a może i opisuje ona Was samych czy Waszych najbliższych, mimo że trudno Wam się do tego przyznać? Opublikowałam ją z myślą o ludziach, którzy, na co dzień doświadczają przemocy czy sami jej używają, dla tych żyjących z piętnem alkoholizmu, wyobcowaniem, samotnością i poczuciem przegranej, dla mnie samej i mojej rodziny.
"Biała cisza" nie jest łatwa w odbiorze. Może denerwować i wpływać na dyskomfort psychiczny. Najtrudniejszą ze scen i najbardziej dramatyczną nie ja jednak napisałam tylko jedna z moich czytelniczek, również z tymi samymi, wyróżniającymi ją ze społeczeństwa literkami DDA. Ona to po przeczytaniu książki napisała do mnie w liście: "Tak byłam wstrząśnięta tym, że w Twojej książce czytam o sobie, że nie mogłam wytrzymać. Musiałam otworzyć butelkę wina i skończyć ją. A potem następną. Moje dzieci wstydzą się mnie i gardzą mną, dokładnie tak, jak ja wstydziłam się mojej matki. Jak to się stało?!"
"DDA to nie wyrok" – napisała w komentarzu do mojego tekstu o dzieciach alkoholików czytelniczka – "można się z niego wyleczyć". Mam nadzieję, że i mnie uda się jednego dnia powiedzieć to samo i to z pewnością w głosie.
http://gojka.is-best.net/2011/02/01/jestem-dda-cz-1/
"Nigdy nie jest dany człowiekowi problem żeby nie umiał sobie z nim poradzić" - podobno. Znam ten stan umysłu, znam wstyd ale i znam takie oto słowa: "zły to ptak co swe gniazdo kala." powodują one zablokowanie w mówieniu o sobie, swojej rodzinie tak silne, że teściowa się pytała czy potrafię mówić. :) Dziś wiem że złym ptakiem nie jest ten, kto mówi o brudnym gnieździe, ale ten co nie pozwala o brudzie mówić. Podobno przypadków nie ma i tacy ojcowie/mężowie uczą. Czego uczą? Siły przeciwstawienia się, wiary w siebie, odwagi czy tylko krótkiego NIE?. Moja mama nie potrafiła powiedzieć nie. Bała się. Zawsze się bała. Gwoli ścisłości ojciec alkoholikiem nie był, tylko chodzącą na dwóch nogach furią, cyklonem czy innym żywiołem do wyboru. A ten ptak co to kala, to jej słowa, one naprawdę porządnie blokowały jakąkolwiek prawdę o rodzinie, skutecznie i na całe lata. A do prawdy trzeba dotrzeć, jeśli pragnie się uzdrowienia. No więc dalej nie potrafię mówić o sobie a o swojej rodzinie szczególnie, Więc może ci mężowie tatusiowie uczą, może w tym też jest miłość? Stanę się złym potworem z miłości by twój strach/bierność uleczyć? Uch, czy to nie za daleko idące uproszczenie?Napiszę jutro tytuł i autora (książka w pracy) znanego psychiatry, opisującą różne metody leczenia w tym samopomocy - nie będę chodzić na żadne terapie - :) - Jest tam opisana metoda koherencji serca i EMDR a tu link do krótkiego opisu co to jest:http://www.psychika.eu/terapia-emdr-w-leczeniu-traumy-i-ptsd/Mnie pomaga jedna z tych metod i dlatego polecam no i już napisałam a napisałam kończącSerdecznie pozdrawiam. :)
ReplyDeleteTo nie ja byłam tym, kto "kale swoje gniazdo".Dorosły decyduje. Wybiera sposób, styl zycia, przyjaciół. Może być w pełni odpowiedzialny za siebie i powinien być za swoja rodzinę. Dziecko jest bezbronne. Najtrudniej pogodzić mu się ze złem, które ma twarz najbliższych mu osób. Rodzice powinni być dla niego ostoją miłości i akceptacji oraz zapewnić mu bezpieczny dom. To wydaje się takie oczywiste. Szkoda, ze nie jest.Dziekuję za komentarz i linki.Serdecznie pozdrawiam
ReplyDeleteJedno nie ulega wątpliwości, jest Pani piekną kobietą. Pozdrawiam
ReplyDeleteJestem kobieta posiadająca piękne zdjęcie. Dziękuę , Kaśka!:)
ReplyDeleteKaśka? nie rozumiem ...
ReplyDeleteTo zdjęcie zostało zrobione przez Katarzynę Sikorę - moją koleżankę. Myślę, że ona potrafiła pięknie mnie sfotografować.
ReplyDelete:)) Teraz juz wszystko jasne. Ale swojego zdania i tak nie zmienię :))
ReplyDeleteTo taka... autobiografia poniekąd. Albo inaczej, wolę napisać - kropka na końcu zdania. Czas na nowy rozdział. I oto jest, nasza piękna literatka, która wywalczyła sobie lepszą przyszłość.
ReplyDeleteDzięki za tę książkę! Za odwagę!Za chęć zamknięcia spraw wciąż jeszcze krwawiących!Dziękuję!
ReplyDelete