Telefonofobia albo złapana w sieć

Monday, April 4, 2011

Nie darzę sympatią telefony – ani te tkwiące gdzieś nieruchomo na stolikach, ani te przenośne gaduły z dziesiątkami funkcji udające aparat fotograficzny, połączone falami radiowymi z siecią naziemną czy komputerową. Najbardziej jednak nie lubię ich dźwięku – rodzaju sygnału ostrzegawczego kojarzącego mi się z syreną alarmową - który nawet, kiedy podszywa się pod wesołą piosenkę wzbudza mnie we mnie napięcie, oczekiwanie na coś niemiłego, na co nie jestem w stanie się przygotować zza wczasu.
Nawet, kiedy to ja dzwonię, mam wrażenia, że wybierając numery, włamuję się do czyjegoś sejfu, wdzieram się w intymność innych ludzi i staję się natrętem, którego ma się prawo zlekceważyć milczeniem.


Nie wiem dokładnie, kiedy zaczęła się moja niechęć do sygnałów elektrycznych przetwarzanych na dźwięk. Możliwe, że tego dnia, kiedy miałam 7 lat i śmierć bliskiej mi osoby obwieścił stary, czarny telefon z bakelitu, a może było to dopiero w momencie, w jakim jako dorosła już osoba zostałam zaskoczona w pustym mieszkaniu przez spadające bomby, w kraju, w którym znałam jedynie pewnego chłopaka, ubranego w wojskowy mundur rezerwisty. Ich świst poprzedzony akompaniamentem wyjących syren i dudnieniem ziemi po wybuchu, powodował drganie mięśni niemożliwe do powstrzymania, suchość w gardle, kołatanie serca i strach. Żaden izraelski telefon nie zadzwonił wtedy do mnie z uspakajającym głosem, a do mojej ojczyzny, Polski dzwonić mogłam tylko z międzynarodowej poczty na ul. Frishman w Tel Awiwie zamkniętej na głucho.
Z maską gazową na twarzy, wciśnięta w ścianę, nieruchoma, spocona jak po długodystansowym biegu, przekonywałam spanikowane myśli, że jestem bezpieczna, nie zostanę przygnieciona przez walące się ściany, nie będę inwalidką, ani też nierozpoznawalnym przez nikogo zmasakrowanym ciałem obcej turystki.



Wojna w Zatoce Perskiej skończyła się, mój narzeczony wrócił z antyrakietowego przyczółka, położonego gdzieś koło Hedery, ja zostawiłam Izrael i odleciałam do Polski z przekonaniem, że nie mam ochoty ginąć w nie mojej wojnie, skoro mogę mieszkać w kraju, w którym jeden naród nie chce zabić drugiego, a trzeci, nawet niegraniczący z nim, nie ma powodu by posłać mu w prezencie śmiercionośne detonacje.
Na pamiątkę Saddama Hussejna i Tel Awiwu zabrałam ze sobą odruch wzdrygania się, gwałtownego rozprostowywania i podrzucania rąk do góry na każdy nagły dźwięk – szczególnie telefonu, dzwonka u drzwi, pstryczka zapalającego światło - tak jakbym była nowonarodzonym dzieckiem czy jakąś marionetką pociąganą za sznurki. Nerwicowe symptomy, trwające miesiące, a może i lata, minęły. Niechęć do telefonów pozostała. Mogła ona być czymś o wiele bardziej prozaicznym, na przykład lenistwem wynikającym z konieczności przerwania czynności, którą akurat wykonywałam, przymusem natychmiastowej rozmowy na czyjeś życzenie, bycie rodzajem narzędzia zaspokajania zachcianki innych osób, które akurat w tej chwili – odpowiadającej im a nie mnie – postanowiły nawiązać ze mną kontakt, bez sprawdzenia czy jestem na niego gotowa i mam ochotę.


Nieprzychylność wynalazkowi Alexandra Bella czasami wynikała u mnie z potrzeby bycia odizolowaną od innych, pragnienia bezpiecznego zamknięcia się za własnymi drzwiami ze źle ułożonymi włosami, zlewem pełnym nieumytych talerzy, z pominięciem jakichkolwiek świadków mojego zmęczenia, złości czy znużenia, bez mieszania ludzi w mój smutek, w luksusie bycia sama z sobą: ciche mieszkanie, ja - z rozluźnionymi mięśniami, zwolniona z przymusu wchodzenia w emocjonalne związki z innymi, nieoceniana przez nikogo, swobodna, wolna. On – telefon – zamordowany moimi własnymi rękoma, bestialsko wyszarpnięty z kontaktu, zgaszony naciśnięciem jednego tylko palca na błogosławiony przycisk: "Off"


Poza tym zawsze byłam roztrzepana i nigdy nie wiedziałam gdzie akurat schował się przede mną ten złośliwy aparacik tropiący mnie sygnałami wysyłanymi ze świata zewnętrznego. Często zapominałam opiekować się nim nie podłączając go do życiodajnego źródła prądu czarnym kabelkiem i nie troszcząc się o wymienienie go na nowoczesny "iPhon" czy "IPad", którego nazwa kojarzyła mi się z hebrajskim słowem określającym wampira - "arpad" ( (ערפד.


"Nie można się do Ciebie dodzwonić!"
"Czy wiesz, że nie jesteś dostępna?"
"Co się stało, że nie odpowiadasz na telefon?"
"Cały dzień dzwonię, dlaczego nie oddzwaniasz?" - oburzali się moi znajomi, szczególnie Ci, non stop "podłączeni" do innych, żyjący od dzwonka do dzwonka, choć… może właśnie pomiędzy dzwonkami?, którzy nawet rozmawiając na żywo z innymi ludźmi nie potrafili obejść się bez przyjemności jednoczesnej konwersacji z telefonicznymi intruzami, przedkładając sygnały elektryczne nad żywym głosem człowieka obok.


Przed telefonami nie da się uciec. Są wszędobylskie. W ludzkich futerałach włóczą się po ulicach całego świata, zwiedzają muzea, jedzą w restauracjach, pracują w biurach, jeżdżą w samochodach, gawędzą ze sobą w domach ignorując obecność niepodłączonych do membrany domowników, figurują w rachunkach i w marzeniach dzieci ich pozornych właścicieli. Śmiało zabierają głos na koncertach, w kinach i teatrach. Jeżdżąc przepełnionymi autobusami i, pociągami. Kupując w sklepach i czekając w kolejce do lekarza rozpowiadają całemu światu – nawet, jeśli on nie jest zainteresowany - kto, komu i dlaczego, za ile, kiedy i z kim?


Przyznaję: telefony są bardzo praktyczne, wręcz niezbędne i wygodne. Tylko… jak dla mnie zbyt nachalne, głośne, bezczelne, niebezpiecznie zaprzyjaźnione z antenami telefonii kablowej, które nie tylko szpecą nasze niebo, ale i wysyłają szkodzące zdrowiu promienie. Nie lubię ich, choć nie mam pewności czy nawet ja nie jestem od nich uzależniona i potrafię wyobrazić sobie życie bez nich, bo… czyż na początku świata nie było telefonu?


Jak myślicie? Szukać pracy w telemarketingu?


http://iddd.de/umtsno/odpsejm/hum1.htm


Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top