Epoka niskich cen

Thursday, July 22, 2010

Proszę Państwa, nareszcie!!!! Jestem sławna albo przynajmniej bardzo popularna. Szczególnie wśród internetowych banków i to takich, które mnie nie znają, bo gdyby znały, to nie wysyłałyby na moją skrzynkę internetową dziesiątków propozycji kredytowych, podobnie jak pani Monika nie polecałaby mi, 20 lat po ślubie w spodniach, sukni ślubnej…, choć, kto wie?  Może to jakiś omen?


Z chęcią natomiast, przyjęłabym "Epokę Niskich Cen" gdyby sklepy "EURO" faktycznie ją ofiarowały zamiast swoich towarów, ale za to nie odebrałabym i nie odbiorę 30 zł na pożywienie się "dowolnym daniem" w restauracji "Sphinx", ani też nie potnę swojej podobizny na 1000 kawałeczków i nie dam ich do poskładania najbliższym, bo nie mam ochoty oglądać tragedii rozdzielenia moich dwóch dziurek od nosa, zagubienia się puzzli z moim oczyma czy krzywo poskładanych zębów.


 


Przyznam się, że pan "Michał Nowakowski" (w jego przypadku cudzysłów jest jak najbardziej na miejscu) zaintrygował mnie związkiem, jaki mógłby zaistnieć pomiędzy "poszukiwaniem ciekawych ludzi" (jak udało się Panu mnie znaleźć?!!!) a ofertą "dwóch książek po 9.90 z darmowym prezentem"…


"Czym sobie zasłużyłam na całe to dobro"?


Acha!!! "Jestem tego warta!"


 


Coś Wam to, co napisałam do tej pory, przypomina? Setki niewidzianych nigdy na oczy "przyjaciół" zwracających się do Was po imieniu i znających Wasze potrzeby lepiej niż Wy sami?


Co powiecie na reklamy telefoniczne? (À propos – wiecie, dlaczego Polka w Izraelu odpowiada dopiero po piątym dzwonku na telefon? Żeby myśleli, że ma duże mieszkanie.) Muszę się Wam pochwalić. Ja mam je z głowy. Kiedy spece od marketingu słyszą w słuchawce moje: "halo?" 95%  z nich pyta się: "Czy mama jest w domu"? "Nie" – odpowiadam zgodnie z prawdą i odkładam słuchawkę, męcząc się później przez cały dzień tym czy przypadkiem nie była to jakaś znajoma, której głosu nie rozpoznałam lub czy może nie był to mój "tajemniczy wielbiciel", który jeszcze do tego ranka nie istniał i nagle chciał się ujawnić dzwoniąc do mnie? Niestety, kiedy ulegam pokusie i głębokim, aksamitnym głosem (cholera, jak to powinno brzmieć w rzeczywistości? Ktoś może wie?) odpowiadam "HALOOO?" – mój rycerz ze słuchawką w ręku, okazuje się panem, który chce mi sprzedać coś, nakłonić do czegoś (nie, niestety nie do tego…) czy uświadomić mnie w kwestii niezbędnej konieczności praktycznego i taniego sposobu spędzania wakacji na Karaibach, w moim własnym - na dwa tygodnie - mieszkanku, w kompleksie hotelowym, nie podając przy tym, żadnego patentu na szybką teleportację prosto do tego raju, nie mówiąc już o pieniądzach na zakup apartamentu. Poza tym, zakładając nawet, że dałabym się przekonać do kupna, to…, co ja na tych cudownych wyspach robiłabym przez całe dwa tygodnie, rok po roku? Jeśli nie umarłabym szybko z nudów czy poparzenia słonecznego, to na pewno z powodu kłopotów finansowych, w jakie popadłabym mając w pobliżu jakikolwiek sklep. Ciężko mi, bowiem odmawiać stojącemu przede mną człowiekowi starającemu się przekonać mnie do kupna i często wracam ze sklepu z niepotrzebnymi rzeczami, bo przykro było mi zawieść panią, która nawyciągała się dla mnie ciuchów, naskładała, pilnie przypilnowała nie dając sekundy na ucieczkę i na koniec oświadczyła, że muszę kupić tę: za małą, za ciasną sukienkę w okropnym kolorze - moja wersja, jej – idealnie dopasowaną do mojej świetnej figury, sukienkę podreślającą błękit moich oczu - w rzeczywistości ten "błękit" jest: w wersji optymistycznej - niebiesko-zielony a w wersji realistycznej: szary - bo wyglądam w niej po prostu FANTASTYCZNIE!!!! (Szkoda, że nie ożeniłam się z ta panią zamiast z moim mężem…).


 


Niech, więc żyją nam długie lata reklamowe, szczęśliwe kurczaki zapraszające nas do przerobienia ich na kotlety, pokrojenia na części, usmażenia w tłuszczu, upieczenia w piekarniku czy ugotowania we wrzątku razem z zawsze modną włoszczyzną!


 


Smacznego nam wszystkim!


 


Pozdrawiam


Gojka z Izraela


Do tych "po drugiej stronie"

Wednesday, July 14, 2010

Moi drodzy, mogłabym wszystko zwalić na upały, niewyspanie czy "smutek tropików" (dobrze brzmi, niestety to nie ten klimat…), ale chyba winna jestem Wam szczere przyznanie się do winy, (czemu czuję się w tym życiu jak przed sądem? – pewnie mam dużo na sumieniu, no nie? Znów ta stylistyka chrześcijańska!!!Kiedy ja się od niej odrwię? 20 lat wśród Żydów!!!!... No tak powiecie: spuścizna judeochrześcijańska. Niby macie rację, ale uwierzcie mi na słowo, Oni nie boją się tak diabła jak my). Przepraszam. Miało być o blogu, Waszych komentarzach i listach.


 


To było, co prawda "wirtualne samobójstwo ", ale przez "zawieszenie". "Zawieszenie", czyli "powieszenie", ale i "przerwa". Zresztą, jak widzicie, tylko spróbowałam je popełnić… Czyż sami nie macie ochoty czasami zobaczyć jak tam jest po tej "drugiej stronie" i czy to ekstremalne doświadczenie, apogeum życia nie nęci Was swą tajemnicą od lat?


 


Tak naprawdę, to po prostu miałam złe myśli i znalazłam dla nich taką bezkrwawą formę wypowiedzi. Poza tym chyba potrzebowałam odrobiny życzliwości, którą w ten skrajny i desperacki sposób sobie zapewniłam (było to ryzykowne, mogłam też jeszcze bardziej się pogrążyć w depresji). Zresztą cały mój blog, począwszy od nagłówka, jest w jakimś stopniu prowokacyjny. Niestety stopień tej prowokacji nie do końca możecie ocenić (na razie), bo nie macie ku temu wystarczających danych. To taka moja zabawa sama z sobą…


 


Mam już dosyć usterek i godzin bezsensownie zużytych na problemy techniczne, które ZAWSZE występują w "Onecie".


Zrobiłam przerwę w pisaniu bloga, aby przenieść go (z wszystkimi chyba tekstami pogrupowanymi tematycznie) gdzieś indziej, gdzie łatwiej będzie pisać bez "wyskakiwania" z postów. Problem w tym, że trzeba bawić się w nowe zakładanie i porządkowanie blogu - a to pewnie weźmie mi masę czasu, (bo już na starcie jestem negatywnie do tego nastawiona) i nie mam też gwarancji, że gdzieś indziej nie natknę się na podobne usterki.


 


Inna przyczyną, która spowodowała, że "zawiesiłam" blog był to fakt, że nie mogłam wyjść z obsesji pisania go. Co chwilę miałam ochotę, czy wręcz potrzebę, publikowania nowych postów. Przez to zaniedbywałam pisanie książki, o suczce już nie mówiąc! Samego postanowienia, że przestanę tyle pisać, nie potrafiłam dotrzymać, więc postanowiłam zmusić się do tego. (Już taka jestem, że u mnie sprawdzają się tylko drastyczne kroki).  Faktycznie. Na dzień?, dwa? wróciłam do pisania powieści i nie zaglądałam do "Gojki" (czyżbym była uzależniona od komputera?).  Jak sami możecie się o tym przekonać – nie na długo!


 


Komentarze:


Dziękuję za wszystkie serdeczne słowa, otuchę i przede wszystkim fakt, że "mnie" czytacie, bo przecież statystyka mówi tylko o tym, że ktoś zabłąkał się na moja stronę i nie jest dowodem na to, że nie wyszedł z niej znudzony już po pierwszych zdaniach.


 


Wojtek – trzymam Cię za słowo, tylko… jak nazywa się ta "ciemna ulica"?


 


Dee – papieros?!!!!! Ani się waż!!!!! To pretekst i szantaż. Szkoda dwóch tygodni i …reszty życia na dymek z papierosów (niestety, przyznaję, że seksi).


Dziękuję za zrozumienie, "lekarstwo" i zaproszenie. Wszystko przyszło w porę.


 


Cytra – nie potrzebuję "milionów czytelników, choć nie będę ukrywała, że byłoby miło. Potrzebuję jednak żeby byli. Co do sympatii, to nigdy jej za dużo!


 


Pacan – skąd Ty mnie znasz?


 


Dorota – co do "mojego Żyda" (pamiętacie historię Brunona Schulza i "jego Niemców" … jak oni się nazywali? Nie pamiętam, bo i po co?!) to …widzisz go takim, jakim ja go opisuję…


 


Floska – narzucaj mi się, proszę. Nawet jeśli, od czasu do czasu. Wystarczy J lub L. Poza tym teraz już wiem, że mnie czytasz, z czego się bardzo cieszę, więc…zrobiłaś już swoje.


 


Ola – każdy kraj jest egzotyczny, o ludziach już nie mówiąc.. Czy mi się udało? Tak jak wszystkim: czasami tak, często nie.


 


Zosia –  bardzo mnie wzruszyłaś!


 


Noboru Wataya (uwielbiam Haruki Murakami, a szczególnie "Kronikę ptaka nakręcacza") – nie będę Cię przekonywać, że życie jest nieprawdopodobne samo w sobie. Mogłabym opowiedzieć Ci autentyczną, choć znów niewiarygodną, historię mojego tekstu opublikowanego w gazecie pt."Gojka" (nic specjalnego!), który podobno - nie przeczę sama sobie, tylko z natury widzę kompleksowość wpływów na nasze decyzje – przesądził o decyzji zmiany życia pewnego misjonarza, wyjście z klasztoru, ożenienie się z Chinką….


Kto by w nią uwierzył? Ale warta jest opowiedzenia.


 


Swoja drogą, czy wszystko trzeba pieczętować zawsze własną krwią? (to też kicz, ale mający w sobie przekorę). Lubię szalone kolory, dziwaków, odmieńców, Żydów, Cyganów, Gojów, podoba mi się dźwięk "krrrr" z początku "krwi" i pieczęć Mefistofelesa. Poza tym blog nie zobowiązuje do "wysokiej formy". Można sobie pozwolić na "jelenie z rykowiska" i tęczę o wschodzie słońca. Przecież, one podobają nam się wszystkim (tęcze, i wschody słońca a nie jelenie…choć, czemu nie one?)


 


Nie winię Cię, Noboru, za to, że opowieści o "Gojce i Żydzie" wydają Ci się "bajkami" schlebiającymi popularnym gustom, (bo chyba taka jest m.in. definicja "kiczu"?) czyli również Twoim – skoro mnie czytasz?  Wbrew pozorom myślę, że są w swej blogowej formie bardzo ludzkie. Niestety historyjki te zanim się zaczęły dziać, nie zastanawiały się wiele nad tym jak będą po latach wyglądały na blogu jakiejś grafomanki zwanej "Gojką z Izraela"…


 


Faktycznie. Moja historia, którą powiadam, ma w sobie coś z telenoweli: melodramatyczną fabułę osnutą na kanwie historii miłosnej rozpoczętej zakochaniem się od pierwszego wejrzenia i zakończonej małżeństwem (jakby nie było, niezbyt banalnego, przyznaj), z przeciwnościami losu.  Trzeba jednak widzieć ją w kontekście innych tekstów, poza tym nadal nie ma ona zakończenia, ani czasu "przed" (chyba, że czytałeś "Białą ciszę") i nie tylko nie rości sobie prawa do pełnej biografii, ale nią nie jest.


 


Myślę, że mój blog jest dość odważny  –  jeśli chodzi o opinie, tematy a czasami i formę. Chyba nie populistyczny, ale przekorny i kontrastowy.


W większości, poza literacką "Mają i Itajem", opisuję autentyczne fakty, choć wybiórcze i przetworzone, bo "uporządkowane" w fabułę i poddane kompozycji. Nie mało jest takich, które są niecodzienne, (co powiesz na narkotykową torbę Sergieja z postu: "Pechowy szczęściarz"?  Gdybym nie wiedziała, w 100%, że była, nie uwierzyłabym), bo akurat te są ciekawe. Nie brakuje jednak zwykłej rzeczywistości: obiadów, spacerów, dzieci, świąt, wycieczek…


 


Do tej pory mam mylne wrażenie, że moje życie nie dzieje się naprawdę i jakby wbrew moim planom, woli i oczekiwaniom. Chwilami obok mnie, a nie ze mną…Jest tylko jedną z możliwych wersji, którą mogę zapisać, jako: "Save as" i w każdej chwili zrobić zmiany, a nawet "Revert". " Najbardziej jednak brakuje mi w nim wielokrotnego "Undu". Przydałby się też  funkcja "Step Back".


 


Jeszcze raz dziękuję Wam, że Jesteście. Napiszcie czasami do mnie. Nie koniecznie poematy na moją cześć, ale coś w rodzaju: "nadal czytamy"…


 


Trzymajcie się! Na razie!


 


Dla Was:


jedna z moich ulubionych piosenek: Shalom Hanoch "Nagle, kiedy nie przyszłaś"


http://www.youtube.com/watch?v=wikESvx8-NU&feature=PlayList&p=A99BF7CCF5C7B47C&playnext
from=PL&index=36&playnext=3


 

Do tych "po drugiej stronie"

 

Moi drodzy, mogłabym wszystko zwalić na upały, niewyspanie czy "smutek tropików" (dobrze brzmi, niestety to nie ten klimat…), ale chyba winna jestem Wam szczere przyznanie się do winy, (czemu czuję się w tym życiu jak przed sądem? – pewnie mam dużo na sumieniu, no nie? Znów ta stylistyka chrześcijańska!!!Kiedy ja się od niej odrwię? 20 lat wśród Żydów!!!!... No tak powiecie: spuścizna judeochrześcijańska. Niby macie rację, ale uwierzcie mi na słowo, Oni nie boją się tak diabła jak my). Przepraszam. Miało być o blogu, Waszych komentarzach i listach.

 

To było, co prawda "samobójstwo", ale przez "zawieszenie". "Zawieszenie", czyli "powieszenie", ale i "przerwa". Zresztą, jak widzicie, tylko spróbowałam je popełnić… Czyż sami nie macie ochoty czasami zobaczyć jak tam jest po tej "drugiej stronie" i  czy to ekstremalne doświadczenie, apogeum życia nie nęci Was swą tajemnicą od lat?

 

Tak naprawdę, to po prostu miałam złe myśli i znalazłam dla nich taką bezkrwawą formę wypowiedzi. Poza tym chyba potrzebowałam odrobiny życzliwości, którą w ten skrajny i desperacki sposób sobie zapewniłam (było to ryzykowne, mogłam też jeszcze bardziej się pogrążyć w depresji). Zresztą cały mój blog, począwszy od nagłówka, jest w jakimś stopniu prowokacyjny. Niestety stopień tej prowokacji nie do końca możecie ocenić (na razie), bo nie macie ku temu wystarczających danych. To taka moja zabawa sama z sobą…

 

Mam już dosyć usterek i godzin bezsensownie zużytych na problemy techniczne, które ZAWSZE występują w "Onecie".

Zrobiłam przerwę w pisaniu bloga, aby przenieść go (z wszystkimi tekstami pogrupowanymi tematycznie) gdzieś indziej, gdzie łatwiej będzie pisać bez "wyskakiwania" z postów. Problem w tym, że trzeba bawić się w nowe zakładanie i porządkowanie blogu - a to pewnie weźmie mi masę czasu, (bo już na starcie jestem negatywnie do tego nastawiona) i nie mam też gwarancji, że gdzieś indziej nie natknę się na podobne usterki.

 

Inna przyczyną, która spowodowała, że "zawiesiłam" blog był to fakt, że nie mogłam wyjść z obsesji pisania go. Co chwilę miałam ochotę, czy wręcz potrzebę, publikowania nowych postów. Przez to zaniedbywałam pisanie książki, o suczce już nie mówiąc! Samego postanowienia, że przestanę tyle pisać, nie potrafiłam dotrzymać, więc postanowiłam zmusić się do tego. (Już taka jestem, że u mnie sprawdzają się tylko drastyczne kroki).  Faktycznie. Na dzień?, dwa? wróciłam do pisania powieści i nie zaglądałam do "Gojki" (czyżbym była uzależniona od komputera?).  Jak sami możecie się o tym przekonać – nie na długo!

 

Komentarze:

Dziękuję za wszystkie serdeczne słowa, otuchę i przede wszystkim fakt, że "mnie" czytacie, bo przecież statystyka mówi tylko o tym, że ktoś zabłąkał się na moja stronę i nie jest dowodem na to, że nie wyszedł z niej znudzony już po pierwszych zdaniach.

 

Wojtek – trzymam Cię za słowo, tylko… jak nazywa się ta "ciemna ulica"?

 

Dee – papieros?!!!!! Ani się waż!!!!! To pretekst i szantaż (jestem w dobrej sytuacji. Tak rzadko używam tego słowa, że nawet nie miałam pojęcia jak się go pisze…). Szkoda dwóch tygodni i …reszty życia na dymek z papierosów (niestety, przyznaję, że seksi).

Dziękuję za zrozumienie, lekarstwo i zaproszenie. Wszystko przyszło w porę.

 

Cytra – nie potrzebuję "milionów czytelników, choć nie będę ukrywała, że byłoby miło. Potrzebuję jednak żeby byli. Co do sympatii, to nigdy jej za dużo!

 

Pacan – skąd Ty mnie znasz?

 

Dorota – co do "mojego Żyda" (pamiętacie historię Brunona Schulza i "jego Niemców" … jak oni się nazywali? Nie pamiętam, bo i po co?!) to …widzisz go takim, jakim ja go opisuję…

 

Floska – narzucaj mi się, proszę. Nawet jeśli, od czasu do czasu. Wystarczy J lub L. Poza tym teraz już wiem, że mnie czytasz, z czego się bardzo cieszę, więc…zrobiłaś już swoje.

 

Ola – każdy kraj jest egzotyczny, o ludziach już nie mówiąc.. Czy mi się udało? Tak jak wszystkim: czasami tak, często nie.

 

Zosia  bardzo mnie wzruszyłaś!

 

Noboru Wataya (uwielbiam Haruki Murakami, a szczególnie "Kronikę ptaka nakręcacza") – nie będę Cię przekonywać, że życie jest nieprawdopodobne samo w sobie. Mogłabym opowiedzieć Ci autentyczną, choć znów niewiarygodną, historię mojego tekstu opublikowanego w gazecie pt."Gojka" (nic specjalnego!), który podobno - nie przeczę sama sobie, tylko z natury widzę kompleksowość wpływów na nasze decyzje – przesądził o decyzji zmiany życia pewnego misjonarza, wyjście z klasztoru, ożenienie się z Chinką….

Kto by w nią uwierzył? Ale warta jest opowiedzenia.

 

Swoja drogą, czy wszystko trzeba pieczętować zawsze własną krwią? (to też kicz, ale mający w sobie przekorę. Lubię szalone kolory, dziwaków, odmieńców, Żydów, Cyganów, Gojów, podoba mi się dźwięk "krrrr" z początku "krwi" i pieczęć Mefistofelesa. Poza tym blog nie zobowiązuje do "wysokiej formy". Można sobie pozwolić na "jelenie z rykowiska" i tęczę o wschodzie słońca. Przecież, one podobają nam się wszystkim (tęcze, i wschody słońca a nie jelenie…choć, czemu nie nie one?)

 

Nie winię Cię, Noboru, za to, że opowieści o "Gojce i Żydzie" wydają Ci się "bajkami" schlebiającymi popularnym gustom, (bo chyba taka jest m.in. definicja "kiczu"?) czyli również Twoim – skoro mnie czytasz?  Wbrew pozorom myślę, że są w swej blogowej formie bardzo ludzkie. Niestety historyjki te zanim się zaczęły dziać, nie zastanawiały się wiele nad tym jak będą po latach wyglądały na blogu jakiejś grafomanki zwanej "Gojką z Izraela"…

 

Faktycznie. Moja historia, którą powiadam, ma w sobie coś z telenoweli: melodramatyczną fabułę osnutą na kanwie historii miłosnej rozpoczętej zakochaniem się od pierwszego wejrzenia i zakończonej małżeństwem (jakby nie było, niezbyt banalnego, przyznaj), z przeciwnościami losu.  Trzeba jednak widzieć ją w kontekście innych tekstów, poza tym nadal nie ma ona zakończenia, ani czasu "przed" (chyba, że czytałeś "Białą ciszę") i nie tylko nie rości sobie prawa do pełnej biografii, ale nia nie jest.

 

Myślę, że mój blog jest dość odważny   jeśli chodzi o opinie, tematy a czasami i formę. Chyba nie populistyczny, ale przekorny i kontrastowy.

W większości, poza literacką "Mają i Itajem", opisuję autentyczne fakty przetworzone  jednak przez uporządkowanie ich w fabułę i poddanie kompozycji. Nie mało w nim takich, które są niecodzienne, (co powiesz na narkotykową torbę Sergieja z postu: "Pechowy szczęściarz"?  Gdybym nie wiedziała, w 100%, że była, nie uwierzyłabym), bo akurat te są ciekawe.  Nie brakuje jednak zwykłej rzeczywistości: obiadów, spacerów, dzieci, świąt, potraw…

 

Do tej pory mam mylne wrażenie, że moje życie nie dzieje się naprawdę i jakby wbrew moim planom, woli i oczekiwaniom. Chwilami obok mnie, a nie ze mną…Jest tylko jedną z możliwych wersji, którą mogę zapisać, jako: "Save as" i w każdej chwili zrobić zmiany, a nawet "Revert". " Najbardziej jednak brakuje mi w nim wielorazowego "Undu". Przydałby się też  funkcja "Step Back".

 

Jeszcze raz dziękuję Wam, że Jesteście. Napiszcie czasami do mnie. Nie koniecznie poematy na moją cześć, ale coś w rodzaju: "nadal czytamy"…

 

Trzymajcie się! Na razie!

Samobójstwo

Sunday, July 11, 2010

Drodzy Państwo, mój blog postanowił popełnić samobójstwo przez zawieszenie.


W ostatnim czasie nie był w najlepszej formie. Cierpiał na białe plamy w tekstach, usterki techniczne i co najważniejsze: małe zainteresowanie czytelników potwierdzone brakiem komentarzy.


 


Śmierć bloga juz sie zaczyna. Wlasnie umarly polskie znaki…


 


Nie jestem pewna czy jest szansa na odratowanie go. Moze?


 


Nie martwcie sie. Zastapicie go jednym z milionow blogow istniejacych juz w sieci, lub takim, ktory narodzi sie specjalnie dla Was.


 


Na otarcie lez, gdyby takowe były, przygotowalam Wam izraelskie dowcipy o Polakach:


 


Policjant pyta polskiego ratownika: Co zrobil samobojca po tym, kiedy wyciagnal go pan z rzeki?


Polak: Powiesil sie na drzewie.


Polcjant: Dlaczego dal pan mu sznur?


Polak: Zeby sie wysuszyl.


 


***


Polka spotyka w korytarzu szpitala siostre.


- Anka - powiedzialas Zenkowi, ze ma tylko dwa tygodnie zycia?


- Powiedzialam


- Szkoda, chcialam byc pierwsza!


 


***


Polka, z ciastem w reku. przychodzi do szpitala odwiedzic konajacego meza.


- O! Zoneczka przyniosła mi przed śmiercią moje ulubione ciasto! – cieszy sie umierajacy.


- Nie, kochanie – odpowiada mu na to Polka – ono jest na pozniej!


 

Prawo przyciągania

Thursday, July 8, 2010
Siódma dziesięć. Idę z Luną na spacerek (patrz post: "Luna -towarzyszka króla Charlesa"). Zdradliwe słońce udaje jeszcze słoneczko. Powietrze niby to orzeźwia zimną rosą, a zupełnie bezchmurne niebo przesłonięte mgiełką spalin próbuje uwieść mnie obietnicą cienia. Nie dam się nabrać! 30 stopni i 80 procentowa wilgotność i to z samego rana! Czyste wariactwo! Wystarczy skąpa sukienka narzucona na gołe ciało. I tak jej za dużo!

 


Luna obwąchuje każdą ciemniejszą plamę na murze, asfalcie i drzewach. Nie przepuszcza ani jednej… Nagłym zrywem biegnie do swojej codziennej ubikacji – małego skwerku koło budynku, w którym mieszkamy.


Moja psinka właśnie jest w tym słodkim okresie, kiedy z suczki mogłaby stać się suką (oświadczam, że wszelkie podobieństwo ze znanymi Wam osobami jest przypadkowe) gdybym tylko chciała na to pozwolić, ale nie pozwalam, bo wystarczy mi jedno zostawiające na podłodze purpurowe plamy zwierzątko obgryzające mi buty.


 


Z każdej strony chyżo nadciągają do Luny psy z przywieszonymi do nich właścicielami.


Nie mam wątpliwości, że poczuli sukę w rui! Moja suczka jest teraz jak fabryka feromonów przyciągająca wszystkich zdeterminowanych osobników płci przeciwnej, nawet, jeśli są wysterylizowani czy w wieku, w którym nie można byłoby ich posądzić o jakiegolwiek miłosne zapędy. Nie jestem pewna czy mi się to podoba, ale cóż ja mam tu do gadania? Fizjologa robi swoje!


- Hm, hm - sapią pieski.


- Aaaa, aa - wtórują im ziewający właściciele szarpani smyczą.


 


Luna przyśpiesza. Pierwszy z psów, który jej dopada, bezceremonialnie obwąchuje jej kuper. Liże zapamiętale wybałuszając oczy i merdając jak szalony postawionym ogonem (co by było – myślę - gdyby tak ludzie zamiast przywitań, pytania o zawód, miejsce pracy, zarobek czy zdrowie od razu, dla lepszego poznana się, rzucali się do obwąchiwania? Dobrze, że jest ewolucja i raczej już do tego nie dojdzie)!


Luna podkulona obraca się do psa przodem. Pod przycupniętym brzuchem merda jej z zadowolenia ogonek…


 


Następne liźnięcie i kolejne pociągnięcie smyczy przez właściciela. Nie łatwo jest utrzymać duże psy zainteresowane ekscytującym je zapachem…. Odeszli. Idziemy ścieżką zatrzymując się, co chwilę. Luna bawi się ze mną w grę zwaną: "hej, ty tam, patrząca na mnie z góry, sprawdźmy jeszcze raz, kto jest przewodnikiem stada!" Nie mam czasu na udowadnianie jej, że oczywiście ona, bo ja jestem niepewną siebie, nieśmiałą kobietką, gdy następne dwa samce, bez zbędnych ruchów, zaglądania w oczy, przywitalnego: chał, chał (czy wiecie, że izraelskie psy szczekają po hebrajsku? Jak? Chaf, chaf!!!) przystępują do lizanka rozpryskując ślinę na boki.  Lunie chyba zaczęło się podobać: odchyliła sztywno ogon i tylnie nogi pod boki…, wyprężyła grzbiet… Czas uciekać! Ratunku!!!


 

 

Męska solidarność

Sunday, July 4, 2010

"Uzbrojony bandyta włamał się w nocy do mieszkania bogatych ludzi. Związał jego właścicieli w sypialni. Kiedy wyszedł na chwilę z pokoju, mąż zbolałym głosem powiedział do żony:


- Nie opieraj się temu panu, żeby go nie rozłościć. Nie martw się, będzie nam ciężko, ale jakoś przebolejemy twoją cnotę.


- Kochanie - odpowiedziała na to żona - ja się nie martwię, wiem, że przebolejemy. Bądź dzielny!  Ten rosły pan wraca właśnie z wazeliną dla Ciebie…"


 


Niby głupi dowcip, ale zawierający dużo prawdy życiowej i to nie tylko w stosunkach damsko-męskich.


Są tacy mężczyźni, którzy twierdzą, że właśnie ta anegdota pomogła im lepiej zrozumieć kobiety.(?) Szkoda, że trzeba tak drastycznego przykładu by nas pojąć i wczuć się w nasze położenie.


 


Na co dzień z zadziwiającą łatwością przychodzi niektórym mężczyznom stosować inną miarę wobec siebie jak wobec swoich partnerek. Najlepiej chyba uwidacznia się to w sprawach seksu. Niejeden mężczyzna poszczycić się może kochanką albo dwiema. Jego przyjaciele zazdroszczą mu wtedy powodzenia i potencji, otoczenie pobłażliwie patrzy na jego romanse, a on sam uważa się za supermana. Uszczęśliwia on, bowiem nie jedną, ale co najmniej dwie kobiety.


Jeśli jednak jego stała partnerka, a nie daj Boże żona, zechciałaby zabawić się w "ratowanie od samotności", co przystojniejszych panów, oj biada tej ladacznicy, biada!  Zostanie wyklęta przez znajomych i cały ludzki ród. Zresztą, należy jej się, no nie?


Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top