Moi drodzy, mogłabym wszystko zwalić na upały, niewyspanie czy "smutek tropików" (dobrze brzmi, niestety to nie ten klimat…), ale chyba winna jestem Wam szczere przyznanie się do winy, (czemu czuję się w tym życiu jak przed sądem? – pewnie mam dużo na sumieniu, no nie? Znów ta stylistyka chrześcijańska!!!Kiedy ja się od niej odrwię? 20 lat wśród Żydów!!!!... No tak powiecie: spuścizna judeochrześcijańska. Niby macie rację, ale uwierzcie mi na słowo, Oni nie boją się tak diabła jak my). Przepraszam. Miało być o blogu, Waszych komentarzach i listach.
To było, co prawda "samobójstwo", ale przez "zawieszenie". "Zawieszenie", czyli "powieszenie", ale i "przerwa". Zresztą, jak widzicie, tylko spróbowałam je popełnić… Czyż sami nie macie ochoty czasami zobaczyć jak tam jest po tej "drugiej stronie" i czy to ekstremalne doświadczenie, apogeum życia nie nęci Was swą tajemnicą od lat?
Tak naprawdę, to po prostu miałam złe myśli i znalazłam dla nich taką bezkrwawą formę wypowiedzi. Poza tym chyba potrzebowałam odrobiny życzliwości, którą w ten skrajny i desperacki sposób sobie zapewniłam (było to ryzykowne, mogłam też jeszcze bardziej się pogrążyć w depresji). Zresztą cały mój blog, począwszy od nagłówka, jest w jakimś stopniu prowokacyjny. Niestety stopień tej prowokacji nie do końca możecie ocenić (na razie), bo nie macie ku temu wystarczających danych. To taka moja zabawa sama z sobą…
Mam już dosyć usterek i godzin bezsensownie zużytych na problemy techniczne, które ZAWSZE występują w "Onecie".
Zrobiłam przerwę w pisaniu bloga, aby przenieść go (z wszystkimi tekstami pogrupowanymi tematycznie) gdzieś indziej, gdzie łatwiej będzie pisać bez "wyskakiwania" z postów. Problem w tym, że trzeba bawić się w nowe zakładanie i porządkowanie blogu - a to pewnie weźmie mi masę czasu, (bo już na starcie jestem negatywnie do tego nastawiona) i nie mam też gwarancji, że gdzieś indziej nie natknę się na podobne usterki.
Inna przyczyną, która spowodowała, że "zawiesiłam" blog był to fakt, że nie mogłam wyjść z obsesji pisania go. Co chwilę miałam ochotę, czy wręcz potrzebę, publikowania nowych postów. Przez to zaniedbywałam pisanie książki, o suczce już nie mówiąc! Samego postanowienia, że przestanę tyle pisać, nie potrafiłam dotrzymać, więc postanowiłam zmusić się do tego. (Już taka jestem, że u mnie sprawdzają się tylko drastyczne kroki). Faktycznie. Na dzień?, dwa? wróciłam do pisania powieści i nie zaglądałam do "Gojki" (czyżbym była uzależniona od komputera?). Jak sami możecie się o tym przekonać – nie na długo!
Komentarze:
Dziękuję za wszystkie serdeczne słowa, otuchę i przede wszystkim fakt, że "mnie" czytacie, bo przecież statystyka mówi tylko o tym, że ktoś zabłąkał się na moja stronę i nie jest dowodem na to, że nie wyszedł z niej znudzony już po pierwszych zdaniach.
Wojtek – trzymam Cię za słowo, tylko… jak nazywa się ta "ciemna ulica"?
Dee – papieros?!!!!! Ani się waż!!!!! To pretekst i szantaż (jestem w dobrej sytuacji. Tak rzadko używam tego słowa, że nawet nie miałam pojęcia jak się go pisze…). Szkoda dwóch tygodni i …reszty życia na dymek z papierosów (niestety, przyznaję, że seksi).
Dziękuję za zrozumienie, lekarstwo i zaproszenie. Wszystko przyszło w porę.
Cytra – nie potrzebuję "milionów czytelników, choć nie będę ukrywała, że byłoby miło. Potrzebuję jednak żeby byli. Co do sympatii, to nigdy jej za dużo!
Pacan – skąd Ty mnie znasz?
Dorota – co do "mojego Żyda" (pamiętacie historię Brunona Schulza i "jego Niemców" … jak oni się nazywali? Nie pamiętam, bo i po co?!) to …widzisz go takim, jakim ja go opisuję…
Floska – narzucaj mi się, proszę. Nawet jeśli, od czasu do czasu. Wystarczy J lub L. Poza tym teraz już wiem, że mnie czytasz, z czego się bardzo cieszę, więc…zrobiłaś już swoje.
Ola – każdy kraj jest egzotyczny, o ludziach już nie mówiąc.. Czy mi się udało? Tak jak wszystkim: czasami tak, często nie.
Zosia – bardzo mnie wzruszyłaś!
Noboru Wataya (uwielbiam Haruki Murakami, a szczególnie "Kronikę ptaka nakręcacza") – nie będę Cię przekonywać, że życie jest nieprawdopodobne samo w sobie. Mogłabym opowiedzieć Ci autentyczną, choć znów niewiarygodną, historię mojego tekstu opublikowanego w gazecie pt."Gojka" (nic specjalnego!), który podobno - nie przeczę sama sobie, tylko z natury widzę kompleksowość wpływów na nasze decyzje – przesądził o decyzji zmiany życia pewnego misjonarza, wyjście z klasztoru, ożenienie się z Chinką….
Kto by w nią uwierzył? Ale warta jest opowiedzenia.
Swoja drogą, czy wszystko trzeba pieczętować zawsze własną krwią? (to też kicz, ale mający w sobie przekorę. Lubię szalone kolory, dziwaków, odmieńców, Żydów, Cyganów, Gojów, podoba mi się dźwięk "krrrr" z początku "krwi" i pieczęć Mefistofelesa. Poza tym blog nie zobowiązuje do "wysokiej formy". Można sobie pozwolić na "jelenie z rykowiska" i tęczę o wschodzie słońca. Przecież, one podobają nam się wszystkim (tęcze, i wschody słońca a nie jelenie…choć, czemu nie nie one?)
Nie winię Cię, Noboru, za to, że opowieści o "Gojce i Żydzie" wydają Ci się "bajkami" schlebiającymi popularnym gustom, (bo chyba taka jest m.in. definicja "kiczu"?) czyli również Twoim – skoro mnie czytasz? Wbrew pozorom myślę, że są w swej blogowej formie bardzo ludzkie. Niestety historyjki te zanim się zaczęły dziać, nie zastanawiały się wiele nad tym jak będą po latach wyglądały na blogu jakiejś grafomanki zwanej "Gojką z Izraela"…
Faktycznie. Moja historia, którą powiadam, ma w sobie coś z telenoweli: melodramatyczną fabułę osnutą na kanwie historii miłosnej rozpoczętej zakochaniem się od pierwszego wejrzenia i zakończonej małżeństwem (jakby nie było, niezbyt banalnego, przyznaj), z przeciwnościami losu. Trzeba jednak widzieć ją w kontekście innych tekstów, poza tym nadal nie ma ona zakończenia, ani czasu "przed" (chyba, że czytałeś "Białą ciszę") i nie tylko nie rości sobie prawa do pełnej biografii, ale nia nie jest.
Myślę, że mój blog jest dość odważny – jeśli chodzi o opinie, tematy a czasami i formę. Chyba nie populistyczny, ale przekorny i kontrastowy.
W większości, poza literacką "Mają i Itajem", opisuję autentyczne fakty przetworzone jednak przez uporządkowanie ich w fabułę i poddanie kompozycji. Nie mało w nim takich, które są niecodzienne, (co powiesz na narkotykową torbę Sergieja z postu: "Pechowy szczęściarz"? Gdybym nie wiedziała, w 100%, że była, nie uwierzyłabym), bo akurat te są ciekawe. Nie brakuje jednak zwykłej rzeczywistości: obiadów, spacerów, dzieci, świąt, potraw…
Do tej pory mam mylne wrażenie, że moje życie nie dzieje się naprawdę i jakby wbrew moim planom, woli i oczekiwaniom. Chwilami obok mnie, a nie ze mną…Jest tylko jedną z możliwych wersji, którą mogę zapisać, jako: "Save as" i w każdej chwili zrobić zmiany, a nawet "Revert". " Najbardziej jednak brakuje mi w nim wielorazowego "Undu". Przydałby się też funkcja "Step Back".
Jeszcze raz dziękuję Wam, że Jesteście. Napiszcie czasami do mnie. Nie koniecznie poematy na moją cześć, ale coś w rodzaju: "nadal czytamy"…
Trzymajcie się! Na razie!
0 comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.