Polskie drogi. 2010

Tuesday, October 19, 2010

14.1.2008. Hotel Dan, Tel Awiw. Za chwilę, jako tłumaczka, poznam człowieka-legendę, najbardziej popularnego w Izraelu Polaka,.


- "Czy mógłby się pan podzielić swymi obserwacjami dotyczącymi pobytu w Izraelu?" – znany dziennikarz izraelski, Jehuda Sharoni, po etapie "kurtuazyjno-grzecznościowym" zadaje Lechowi Wałęsie pierwsze pytanie. Pan Prezydent, posiwiały od czasów, kiedy ostatnio go widziałam, dotyka dwoma palcami wąsa, zmienia ustawienie stóp, zastanawia się kilka sekund, po czym patrząc mi prosto w oczy odpowiada srogo: "Dużo budujecie"….(przerwa) "i to wszędzie". Ostatnie słowa brzmią jak wyrzut (są nim też w istocie, bo przywódca "Solidarności" ma na myśli osadnictwo żydowskie na Ziemiach Okupowanych, choć nie tylko tam widać rozpoczęte budowy, bo Izrael, faktycznie w ostatnich latach przeżywa "boom" budowniczy), a ja w tym momencie mam ochotę krzyknąć: "Panie Prezydencie, jacy Wy? To ja, pana sąsiadka z Gdańska Oliwy. Nie może mnie pan pamiętać z moich czasów studenckich, bo nie znaliśmy się wtedy, choć mój akademik i Pana dom stały niedaleko od siebie i przyznaję: od 20 lat nie mieszkam już w Polsce, ale nadal jestem My"…




[caption id="attachment_1519" align="alignnone" width="400"] 14/01/2008[/caption]

 P.Lech Wałęsa z "Gojką z Izraela"(wtedy brunetką).
Spotkanie przebiegało w bardzo miłej atmosferze, a Pan Prezydent
był wyjątkowo dowcipny...




[caption id="attachment_1520" align="alignnone" width="400"] 14/01/2008[/caption]

Hotel Dan, Tel Awiw. Pan Prezydent, Lech Wałęsa (od prawej),
autorka blogu i Jehuda Sharoni

Jesienią 2010 roku, jadąc polskimi drogami, nie mogłam oprzeć się parafrazowaniu Lecha Wałęsy: "dużo w Polsce budujemy i dużo już zostało wybudowane". Nie spodziewałam się, że aż tak wiele. Przecież byłam tutaj zaledwie półtora roku temu. Już wtedy sporo się zmieniło – powstały nowe osiedla, odrestaurowano większość starych kamieniczek i obiektów historycznych, a także jednorodzinnych domów – teraz jednak pełniej widziałam efekty zmian. Krajobraz dostrzegany z dróg przejazdowych przez Polskę odznaczał się świeżością i kompleksowością nowoczesnych zabudowań, dbałością o estetykę charakterystyczną dla podwyższonej stopy życia, czystością i postępującą urbanizacją. W większości miejscowości, w dużym stopniu zniknęły stare elewacje domów, chwiejące się chatynki przy leśnych drogach, niezagospodarowane podwórka i nudne, pudełkowate zabudowania socjalistyczne z betonu. Zmiany szczególnie widoczne były na wsiach, małych miejscowościach i przedmieściach aglomeracji miejskich. W miastach podziw budziły odrestaurowane pieczołowicie stare rynki i uliczki do nich prowadzące, nowoczesne osiedla dbające nie tylko o funkcjonalność, ale i o atrakcyjny wygląd i drogi zapełnione wygodnymi, zwykle zachodnimi samochodami. Wszędzie też przyciągały uwagę dostatnie probostwa, architektonicznie ciekawe kościoły, a także liczne pomniki o tematyce religijnej i tablice pamiątkowe poświęcone martyrologii żydowskiej, jakie zdarzyło mi się oglądać nawet w małych miastach, takich jak chociażby Tuchola, Koronowo czy Kazimierz Dolny.
Ożywienie gospodarcze Polski wpisane było w ilości przydrożnych reklam różnorodnych firm, w zwiększoną obecności jednostek gospodarczych typu: restauracje, parkingi, stacje benzynowe i naprawcze, hotele i inne miejsca noclegowe a także w ofertach turystycznych i w ilości prywatnych gabinetów lekarskich.


 

Przydomowe ogródki w tym roku stały się jeszcze piękniejsze niż kiedykolwiek przedtem, a Polacy nie tylko, że powszechnie spędzają już urlopy za granicą, często w egzotycznych miejscach, to jeszcze bardziej zmienili swoje przyzwyczajenia – a przynajmniej te dotyczące kulinariów i sposobu spędzenia czasu wolnego. Dzisiaj w Polsce zdecydowanie mniej gotuje się w domach - częściej wychodzi do restauracji i korzysta z: profesjonalnych usług przy organizacji spotkań towarzyskich (nie tylko uroczystości rodzinnych), parków rozrywki dla dzieci, SPA, hoteli z atrakcjami, klubów, sal sportowych, siłowni i innych miejsc przeznaczonych na rozrywkę i relaks.
Nie przypadkowo moi izraelscy znajomi, pochodzący z Polski, którzy jeszcze kilka lat temu wahali się odpowiadając na pytanie czy chcieliby mieszkać w Polsce, dzisiaj nie tylko odpowiadają na nie twierdząco, ale jeżdżą kilkakrotnie w roku do Polski, a nawet mają konkretne plany osiedlenia się w niej na emeryturze. Polska zmieniła się. Wypiękniała, stała się bardziej kosmopolityczna i mówiąca po angielsku.




Polska pięknieje

Kilkakrotnie w przeszłości, podczas pobytu w Polsce mój mąż – spokojny i zrównoważony, "solidny" z wyglądu zagabywany był przez Polaków pytających się go zwykle o drogę. Na potrzeby tego typu kontaktów wyuczył się polskiego zdania wypowiadanego przez niego zawsze w ten sam sposób: "Nie mówia po polsku".
W czasach kiedy na granicznym przejściu kolejowym z Polski do Czech izraelski paszport – pierwszy tego typu widziany przez celników - wzbudzał sensację i był przekazywany z rąk do rąk z prawdziwym zainteresowaniem - Eyalowi, nieznającemu języka polskiego zdarzały się śmieszne historie – jak chociażby ta która miała miejsce na dworcu kolejowym w Giżycku:
Czekając na opóźniony pociąg zostawiłam męża samego w poczekalni, a sama poszłam kupić kanapki i coś do picia. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wróciwszy zastałam go słuchającego jakiegoś pana, siedzącego tuż przy nim, opowiadającego mu coś z przejęciem w języku Mickiewicza i familiarnie obejmującego go. Kiedy podeszłam, zrozumiałam, że ów zwierzając się jegomość jest w stanie wskazującym na spożycie (dużych ilości) i w moim mężu znalazł sobie idealnego słuchacza". Nie mówia po polsku" nie zrobiło na żądnym powiernika "pijaczku" większego wrażenia, podobnie jak na pani, która gdy wszedłszy do przedziału i zobaczywszy jedyne puste miejsce obok Eyala spytała się czy jest wolne, na co mój elokwentny mąż odpowiedział jedynym znanym mu zwrotem: "nie mówia po polsku", co skwitowane zostało pochyleniem głowy, odciągnięciem górnej powieki i wypowiedzeniem słów: "Jedzie mi tu tramwaj?" – bardzo intrygujących, ze względu na użycie znanego mężowi słowa "tramwaj" w kompletnie zagadkowym dla niego geście, nie wiadomo jak związanym z pociągiem, w którym się właśnie znajdował…
W Polsce 2010 roku nie tylko, że nikt nie dziwił się obcej mowie, to coraz częściej na ulicach, mówiąc po hebrajsku, musieliśmy cenzurować swoje rozmowy z obawy bycia zrozumiałym przez licznie odwiedzających Polskę turystów z Izraela.


***


Moja polska rodzina postarała się o to bym odwiedzając ojczyznę miała zapewniony ruch i rozmaitość widoków do podziwiania. Żebym zaś nie narzekała, że zwiedzam tylko południową część kraju, osiedliła się również w części północnej, w odległości ok. 500 km od siebie. Zważywszy zaś na to, że aby ich odwiedzić nie mogłam, ot tak po prostu wsiąść do samochodu i przyjechać, tylko musiałam przylecieć samolotem do Warszawy ( jeszcze trzy lata temu prawdopodobnie było by to do Berlina, ale, od kiedy każdy młody mieszkaniec Tel Awiwu by być "cool" koniecznie musi pokazać się przynajmniej raz w roku w pubie w jednej z rozrywkowych dzielnic Berlina "Mitte", "Prenzlauer Berg" lub "Friedrichshain" nie miałam szansy na tani bilet), miałam okazję nie tylko przemierzać Polskę z północy na południe, ale i na linii Warszawa-Bydgoszcz i Warszawa-Śląsk, w którą dodatkowo wliczona była moja tegoroczna trasa zwiedzania wiodąca przez Kazimierz Dolny, Sandomierz, Baranów Sandomierski i Kraków.
Tak, więc odwiedzając rodzinny kraj, byłam w ciągłych rozjazdach, a połowę urlopu spędziłam na polskich jezdniach będących niezłym punktem obserwacyjnym.


 

Park w Szczyrku. W Polsce pojawiło się coraz więcej
atrakcji dla dzieci


W tym roku moja wyprawa do Polski była szczególna. Trwała w nieskończoność i przypominała senny koszmar z drogami w roli upiorów. W Polsce - nieposiadającej autostrad prowadzących z północy na południe, czy z powiatowych miast do stolicy, z przeważającą ilością jednopasmowych jezdni przebiegających przez miasta, wsie i miasteczka, w których obowiązuje ograniczenie prędkości i zagęszczenie ruchu, nagle – korzystając z funduszów unijnych, przygotowując się do masowej imprezy sportowej w 2012 roku i nadrabiając zaległości - wszyscy razem zdecydowali się na remont, budowę dróg, porządkowanie poboczy, malowanie, wiercenie, konstruowanie nowych mostów, remont poboczy, budowanie rund i ścieżek dla rowerów.
Nie mam wątpliwości, że taki narodowy front budowy dróg jest nie tylko pozytywnym zjawiskiem, ale wręcz koniecznym a jego efektami będę się wszyscy cieszyli za ileś tam lat, ale na razie przejazd przez Polskę to męczarnia. Korki, czasowe objazdy, zamknięte odcinki dróg, wyłaniające się nagle zjawy robotników odpoczywających na nieistniejących poboczach i kilometry poruszających się 20 km na godzinę samochodów tkwiących na jednopasmówce w pułapce przewodzącego im traktora czy zaprzęgu konnego…


Jedna z nowo wybudowanych dróg o pięknie lśniącym asfalcie, bardzo wąska, bez pobocza, ale za to ze sporą różnicą poziomów pomiędzy jezdnią a gruntem, o mało co nie była przyczyną wypadku ze mną, mężem i córką w roli poszkodowanych. Przechodnie, w tym dzieci, idący w szarości dnia jezdnią bez chodnika przyprawiali mnie o palpitację serca, podobnie jak polscy kierowcy z husarską fantazją, brawurowo wyprzedzający ciężarówki w miejscach z zakazem wyprzedzania.


Mojego męża najbardziej zbulwersowała nowa droga szybkiego ruchu oddalona zaledwie o kilka metrów od wejścia do gminnej szkoły i jej uczniowie zmuszeni do korzystania z jezdni, jako chodnika. Zdziwiony był też dużą ilością zamontowanych na stałe radarów - nie tylko na mostach i skrzyżowaniach, ale także przy wjeździe do miast i miasteczek. W porównaniu z przeszłością widać było efekty ich instalacji. Coraz mniej kierowców ośmielało się przekroczyć dozwoloną prędkość.


W tej części Polski gdzie nie trafiłam na remonty dróg, zamiast sprawdzianu cierpliwości miałam okazję przejść, w roli pasażerki, egzamin jazdy slalomem z przeszkodami. Dziury, koleiny, koślawa nawierzchnia stanowiły nie lada wyzwanie – dla mojego męża, który jest doskonałym kierowcą, ale nie dla mnie, bo ja, mająca prawo jazdy z ograniczeniem kierowania wyłącznie do samochodów automatycznych, stanowiących w Izraelu zdecydowaną większość pojazdów, a w Polsce nadal zdecydowaną mniejszość, na szczęście nie mogłam mu w tym pomóc. Spędzając godziny w korkach i podskakując na wybojach zastanawiałam się jak sportowcy i kibice z całego świata dojadą do polskich stadionów na Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej i czy bardzo zła kondycja polskich dróg ma jakiś związek z kondycją zdrowotną Polaków? Biorąc pod uwagę przytłaczającą ilość reklam różnego rodzaju medykamentów w radiu i w telewizji oraz informacje czołówek aktualności o kolejnych zatruciach się dopalaczami (nauczyłam się nowego słowa, nieznanego mi wcześniej) miałam wrażenie, że cała Polska nie tylko, że się buduje to i choruje. Pewnie sprzyjały temu jesienne deszcze i tzw. "okres przejściowy". Możliwe też, że ja byłam tego bezpośrednim powodem. Dlaczego? Posłuchajcie jak to było:


- Przyjeżdżacie w poniedziałek, prawda?
- Skąd wiesz? – zdziwiłam się nie mogąc zrozumieć pewności w głosie mojej bratowej. Nie miałam pojęcia skąd mogła znać datę mojego przylotu, skoro dopiero w dzisiejszym dniu El-Al ogłosił przecenę biletów na lot do Warszawy, a mój mąż był dopiero od 10 minut nabywcą trzech z nich.


- Podali w telewizji.


-?! - nie miałam pojęcia, o czym mówiła.


- Tak. Dotychczas mieliśmy piękną pogodę, chodziliśmy nawet w krótkim rękawku. Wczoraj oznajmili nam niskie temperatury z przymrozkami i ulewne deszcze od poniedziałku. Tłumaczyli to jakimś wyżem czy niżem – a ja od razu wiedziałam, że to nic innego tylko Ty przyjeżdżasz do Polski i pewnie też przywieziesz nam jakąś falę grypy czy wyjątkową ilość zachorowań na coś innego. Dzięki Twojej wizycie za każdym razem mamy wyjątkowo paskudną pogodę i jesteśmy potem na urlopie zdrowotnym. Nie zauważyłaś tego?


- Hm... no to ładnie zachęcasz mnie do odwiedzin starych kątów. I na dodatek, robisz ze mnie zwiastunkę wszelkiego złego. Trochę za dużo jak na moje możliwości. Poza tym, czy kiedykolwiek pomyślałaś, że deszcze witają Eyala a nie mnie? On po to do Was jedzie. Gdyby Polska była mniej szara, deszczowa i zimna nie byłaby dla niego taka atrakcyjna. Widocznie polskie barometry nastawione są na niego a nie na mnie, a co do chorób to przecież mogą się one świetnie obejść beze mnie! No nie?


- No już dobrze, Żartowałam. Najważniejsze, że musicie zabrać ze sobą ciepłe ciuchy i parasolki. Aspirynę będziecie mieli na miejscu. Mamy też pyszny sok z malin na przeziębienie. Jesteśmy, więc przygotowani na gości. Powiedz tylko – musimy koniecznie robić bigos czy się tym razem obejdziesz się bez niego?


- Kochana, po ostatniej diecie kapuścianej możesz zapomnieć o bigosie. Nie jestem już od niego uzależniona i jem wszystko, oprócz kapusty.


- Świetnie, bo ta ostatnia, którą kupiłam była jakaś niedobra i już zaczęłam się martwić czy znajdę inną. Cieszę się, że przyjeżdżajcie. Czekamy!


W wigilię naszego przyjazdu bratową drapało w gardle, mój najstarszy brat powoli zaczynał tracić głos, a dwójka dzieci średniego leżała z gorączką w łóżkach już od dwóch dni, podobnie jak ich mama i babcia. Wokół nas wszyscy prychali, kasłali i ssali pastylki od bólu gardła. Nawet Kora – suczka mojego brata osowiale patrzyła na nas spode łba. Chyba niezbyt dobrze się czuła. Chora była moja kuzynka, a jej męża właśnie chwyciły bóle kręgosłupa. Moja matka też chorowała, choć w jej przypadku – biorąc pod uwagę wieloletnią cukrzycę i wysokie nadciśnienie - sytuacja była raczej chroniczna niż czasowa.




 

Gorąco. Nie ma czym oddychać, w powietrzu unosi się piasek
i marzy się o deszczu...
To nie zdjęcie złej jakości, tylko Tel Awiw w dniu sharavu


Z Polski wyjechałam lekko otumaniona zażywaniem maksymalnej ilości środków przeciwbólowych, z ostrym bólem zęba i antybiotykiem. Już na miejscu, w Izraelu, okazało się, że udało mi się nie tylko uciec przed wyjątkowo upalnym, "sharavem" (gorącym wiatrem z pustyni przynoszącym 40 stopniową temperaturę i burze piaskowe), który zniszczył większość upraw pomidorów i wywindowała ich cenę do 17 szekli za kilogram (1złoty=1.25 szekla), ale i przed byciem potencjalną ofiarą wirusa grasującego wśród Izraelczyków podczas mojego pobytu w Polsce, który odesłał do łóżek połowę działu w "Maarivie", w którym pracuję. Czyżbym szczęśliwie uciekła z deszczu pod rynnę?


 

Polska. Powroty.(2) Zmiany i błędy

Friday, October 15, 2010

Wszystkiemu winna jest moja nowa fryzura. Obcięłam włosy. Już dawno miałam ochotę na jakąś zmianę, a akurat ta była jedną z najprostszych i dość efektywnych, choć nie koniecznie efektownych. W przeszłości, kiedy nachodziło mnie nieodparte pragnienie czegoś nowego, kończyło się to o wiele bardziej dramatycznie - na przykład: zmianą pracy, przeprowadzką do innego kraju, kupnem mieszkania czy kosztownym remontem obmyślonym w szczegółach podczas nieprzespanej nocy.


 


- Jak ty dziwnie wyglądasz mamo! – Metuka obserwowała mnie wykrzywiając lekko usta i mrużąc oczy. Od kiedy wyjechaliśmy z jej szkoły, siedząc tuż za mną wpatrywała się bez przerwy w mój profil i świeżo odsłonięty kark.


– Nie można Cię poznać – dodała tonem wyrzutu i nadal nie spuszczała ze mnie oczu.


Chyba faktycznie udało mi się ekspresowo zmienić siebie, płacąc za to niską cenę - "cenę" użytą w przenośni, bo w rzeczywistości pan, który pozbawił mnie długich – jak na mnie – pasemek włosów wyzwolił mnie również z pokaźnej – jak na mnie – sumy pieniędzy, dając mi przy tym "w prezencie" dwie buteleczki jakiś płynów, których absolutnie nie miałam w planie kupować, które kosztowały mnie majątek i których kupna żałuję. Najbardziej jednak problematyczne było to, że znów dałam się przekonać do czegoś, czego nie chciałam i nie potrafię być asertywna.


- Lepiej ci było w długich – Metuka wydała w końcu swój werdykt i nie był on najgorszy, zważając chociażby moją ostatnią próbę zmiany koloru (patrz post "Jak feniks z popiołów") skwitowaną przez nią dramatycznym okrzykiem:


- Mamo, co ci się stało w głowę?


 


Widocznie coś poważnego i teraz mi się zdarzyło, bo tego samego dnia pragnąc "na szybko" zapisać jakiś nowy pomysł na post - Luna drapała drzwi dając mi jednoznacznie do zrozumienia, że koniecznie muszę z nią wyjść - zapisałam go na gotowym, kilkustronicowym poście o Polsce, którego początek zdążyłam już zamieścić w blogu. Byłam pewna, że zapamiętałam go, jako nowy dokument nie niszcząc przy tym starego, ale okazało się, że się pomyliłam.


Post: "Polska. Powroty.2" przestał istnieć. Nie mogę go napisać od nowa, bo byłby to już zupełnie inny post. Za każdym razem, kiedy piszę, czy mówię o czymś, mam odmienne asocjacje związane bezpośrednio czy pośrednio z tematem i jestem w innym nastroju wpływającym na atmosferę tekstu. Gdybym próbowała odtworzyć z pamięci "Powroty.2" pewnie by mi się to nie udało. Już chwilę po napisaniu postu nie pamiętam, co dokładnie w nim było i dlaczego akurat to. Poza tym nawet gdybym przypomniała sobie jakieś fragmenty, to ten nowy, "odtworzony" tekst byłby aktem zdrady wobec tego już poczętego i przedwcześnie zmarłego. Na razie też nie za bardzo mam ochotę na powrót do treści, nad którymi siedziałam przez ostatnie kilka dni i które już – z mojej strony – zamknęłam w całość.


 


Pewnie powinnam zapamiętywać teksty na innym dysku czy wysyłać sobie internetową pocztą. Wygodniej było by mi być bardziej uporządkowana i systematyczną. Robić plan postów, konsekwentnie drążyć temat, przyjąć określoną z góry strategię i trzymać się jej. Niestety – to nie ja. Jestem chaotyczna, spontaniczna i strasznie bałaganiarska a oprócz tego lubię zmiany, …choć…czy naprawdę?


 


Na otarcie łez opowiem Wam, co było w wymazanym postcie:


 


- Polska firma wypożyczająca samochody i wskazówki na temat cen wynajmu (wniosek: samochody znanych, międzynarodowych firm typu: "Avis", Sixt", "Bugdet" są w Niemczech ok. 50% tańsze niż w Polsce, co nie odnosi się do polskich firm w Polsce, które nadal należą do tańszych).


 


- Refleksje na temat popularności, wśród młodych Izraelczyków, Berlina – miasta, które nie tylko ostatnio żydzi gromadnie zwiedzają, ale i w nim mieszkają i uczą się – oraz związanego z tym fakt zamknięcia się taniej linii przelotowej do Polski przez Niemcy.


 


- Kazimierz Dolny:


-Rozważania o: deszczu, śniegu latem w Szwajcarii i zimą w Polsce, psach o niebieskich oczach, polskich dzieciach, miejscowościach po sezonie, rezerwatach czasu przeszłego, nostalgicznych nocach w "Domu Architekta" o "gierkowskim wystroju i komforcie", śniadaniach z odliczonym masełkiem, ostatnich malinach tego roku kupionych na porannym targu, spacerach, jesieni, grzybach, "pięknookiej" kelnerce i ponad trzygodzinnej kolacji degustacyjnej w hotelu-restauracji w Dolinie Loary we Francji, zamiłowaniu Anglików do czytania w dziwnych miejscach, "najlepszej w moim życiu restauracji" – jak określiła "Kredens" Metuka, rosole i zupach grzybowych, zegarach i dzikim winie, herbaciarni i kręceniu filmu oraz o spełnionym częściowo marzeniu.


 


W tym miejscu mogłabym się pochwalić wyrafinowaną formą pisarską ostatniego postu i niezwykłą jego atrakcyjnością (któż mógłby ją zweryfikować?)  – bo i ja czasami jestem próżna, a poza tym taka już jest natura człowieka, że to, co nagle zostaje mu odebrane - zwykle wydaje mu się o wiele lepsze niż było w rzeczywistości. Nie zrobię jednak tego. Istnieje, bowiem cień nadziei na to, że mojemu synowi uda się wygrzebać gdzieś w zakamarkach pamięci mojego komputera wytarty tekst. Choć – jeśli go znajdzie, a podobno są na to małe szanse - czy powinnam go zamieścić?


 


Kiedy napisałam książkę "Biała cisza" dla znajomych z pracy, dla których do tej pory byłam "tylko" panią tworzącą grafikę stron gazetowych, stałam się - z dnia na dzień - autorką książki, co automatycznie nobilitowało mnie w ich oczach i budziło dodatkowe zainteresowanie. Prawie nikt jednak nie znając polskiego – wliczając w to męża, jego rodzinę i moich przyjaciół – nie był w stanie jej przeczytać.  Korzystałam, więc z kredytu "potencjalnej pisarki" - "na wyrost".  Było to całkiem miłe, choć tak naprawdę nie ważne. To, co rzeczywiście stanowiło dla mnie istotę – zapisane słowo i ja kryjąca się za nim - dla nich było znakiem graficznym w obcym im języku, zupełnie niezrozumiałym. Bliscy mi Izraelczycy, nie mieli (i nie mają) głębszego pojęcia, o czym napisałam książkę i dlaczego. Nadal też nie są w stanie przeczytać tekstów dotyczących ich ojczyzny, a czasami i ich samych.


 


Chwilami czuję się jak człowiek, któremu przez pomyłkę udaje się otworzyć zamknięte drzwi czyjegoś domu. Niby wszystko pasuje: zamek i klucz, tylko po przekroczeniu progu okazuje się, że jest się w obcym miejscu.


Czasami, przepłaca się za zmiany.


 

Polska. Powroty. 1

Wednesday, October 13, 2010

- Kto pakował torby?
- My - odpowiadam w imieniu męża i córki.
Stoimy w kolejce do odprawy bagażu na lotnisku Ben Guriona. Metuka obserwuje złoty łańcuszek z Gwiazdą Dawida zawieszony na szyi młodziutkiej "strażniczki bezpieczeństwa". Eyal ziewa. W Izraelu jest piąta rano, a na standartowe pytania odpowiadamy automatycznie. Znamy je już na pamięć i słyszymy od wielu lat, przeciętnie 6 razy w roku.


- Macie broń, lub coś, co ją przypomina?
- Nie.
- Od jak dawna mieszkasz w Izraelu? - Teraz zaczyna się moja osobista seria pytań zadawanych mi w momencie, w którym przeprowadzający kontrolę bezpieczeństwa pracownik lotniska doczytuje się danych, z których wynika, że urodziłam się poza Izraelem.


- Od 20 lat.
- Czy znałaś hebrajski przed przyjazdem do Izraela?
- Nie.
- Z jakiej gminy w Polsce pochodzisz?
- Z żadnej. Nie jestem Żydówką - uprzedzam dalszy ciąg pytań i moje bagaże zostają skierowane do dokładnego sprawdzenia. Mimo, że często mi się to zdarza, nadal czuję się zażenowana "specjalnym" traktowaniem, a mój mąż nie potrafi ukryć oburzenia.
- Nie słyszałaś? Mieszka juz w Izraelu 20 lat! Nadal ją sprawdzacie? – Eyal zwraca się do dziewczyny oskarżycielskim tonem podnosząc głos.
- Proszę się uspokoić - to tylko formalność!
Ciągnę męża za rękaw.
- Eyal, nie warto się denerwować. Cała kolejka na nas patrzy.
- Warto, nie warto – takie traktowanie wkurza mnie!
- Masz rację, ale zostawmy to… Proszę.
Mój mąż nie potrafi pogodzić się z obowiązującymi selektorów przepisami i nadal kłoci się. Odchodzę, z Metuką na bok. Nie chcę by moja córka była świadkiem tej sceny. Eyal wraca po kilku minutach.
- Wystarczy żebyśmy tylko prześwietlili bagaże. Nie musimy ich otwierać – oznajmia mi zdenerwowanym jeszcze głosem. – Co za idiotyzm! – kręci głową z dezaprobatą zaciskając zęby.
- Dobrze, że udało ci się ich przekonać. Nie będziemy musieli czekać w tej długiej kolejce z turystami. A co im powiedziałeś? - pytam się z ciekawości.
- Co? – że przez 20 lat służyłem temu krajowi z bronią w ręku i to powinno wystarczyć by nie sprawdzano mi bagaży!
- No widzisz? Wystarczyło! - Całuje męża w policzek. Szkoda nerwów!
Eyal nie odpowiada. Widać po nim, że stara się uspokoić, choć nie przychodzi mu to łatwo. Gładzi Metukę po głowie, a ta przytula się do jego ręki. Przechodzimy do punktu prześwietlania bagaży, po czym do okienka "Express Check-In". Już po kilku minutach mamy miejsca w samolocie, odprawione dwie torby i wysłane krzesełko do samochodu.
- Widziałaś, jaka kolejka? Gdybym sam nie zrobił "check-in" w komputerze, stalibyśmy pewnie jeszcze jakieś 20 minut.
- Masz rację! Jesteś wspaniały! Powiedz tylko, zamówiłeś mi owoce?
- Pewnie. Tobie i mnie, a Metuce - porcję dziecięcą. Mąż zadowolony z siebie szybko zapomina o incydencie z bagażami. Taki już jest – nie chowa długo urazy. Trzymając podskakującą Metukę za rękę rozmawia z nią o czekającym nas locie i planach podróży. W kilka godzin później oznajmia nam zdecydowanie: "jesteśmy nad Polską"! Patrzę przez okno. Nic nie widać.


- "Proszę państwa, proszę zapiąć pasy. Do lądowania na lotnisku im. Fryderyka Chopina w Warszawie pozostało 40 minut".


- Skąd wiedziałeś? – przenoszę wzrok z zamglonego nieba na twarz Eyala. Pewnie wyliczyłeś położenie według czasu przylotu?


- Nie. Coś ty?! Nie musiałem. Za każdym razem jest dokładnie tak samo. Całą drogę czyste niebo, piękne widoki i nagle wlatuje się w szaro-czarną strefę braku widoczności i to jest właśnie Polska. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło żebyśmy nie lecieli w chmurach do Warszawy.


- Pewnie cię to cieszy? Ty przecież lubisz deszcz.


- Lubię, ale nie, kiedy zwiedzam, chociaż wiesz, co?  Wolę deszcz od słońca, jakie mamy teraz w Izraelu. Pomyśl: tylko 3.5 godziny lotu, lądujemy w kompletnie innym kraju, o odmiennej przyrodzie, religii, architekturze, zwyczajach, języku  i mamy 30 stopni mniej – bez włączenia klimatyzacji…


- A pamiętasz ten pierwszy raz, kiedy przyjechałeś do mnie z Izraela?


- Pewnie, że tak. Całe wakacje pracowałem żeby mieć na bilet. Nie mogłem się doczekać, kiedy przyjadę… Pamiętam: padało i było zimno. Wiozłaś mnie wtedy przez miasto udając, że zwiedzamy po ciemku Warszawę. Nagle kazałaś mi wyskakiwać z tramwaju w biegu, bo przypomniało ci się, że jadąc do Ciebie na pewno nie przekracza się rzeki… Staliśmy w deszczu na jakimś moście. Wiało jak cholera, a tobie nadal głupio było się przyznać, że coś ci się pomyliło i wsiedliśmy do tramwaju w przeciwnym kierunku. Byłem zmęczony i głodny, ale i zaciekawiony. W ręku trzymałem dwie płócienne torby, które nie chciałem postawić na mokrym chodniku i reklamówkę z humusem i oliwkami, które ci smakowały w Izraelu. Próbowałem wypatrzeć wodę w tej waszej największej rzece w Polsce, o której mi opowiadałaś, ale poza ciemnością i rozproszonym światłem latarni nic nie widziałem…Dopiero, kiedy zaczęło już na dobre lać, a tramwaj nadal nie przyjeżdżał, pokazałaś mi na mapie gdzie mieszkasz, a ja ze zdziwieniem stwierdziłem, że to niedaleko Dworca Centralnego, do którego przyjechaliśmy z lotniska. Gdybyśmy poszli pieszo, doszlibyśmy w piętnaście minut. Powiedziałaś mi wtedy, że masz kłopoty z orientacją i od niedawna mieszkasz w Warszawie, a tramwaj, na który od pół godziny czekamy możliwe, że nie przyjedzie, bo jest już za późno by kursował. Nie mogłem wtedy zrozumieć, dlaczego po prostu nie wzięliśmy taksówki z lotniska.
- No cóż, chciałam wyprowadzić cię na manowce.
- Dzisiaj by ci się to już nie udało.
Faktycznie.  Eyal po latach przyjazdów do Polski, Warszawę, zna lepiej ode mnie, co nie jest takim wielkim wyczynem, bo ja jej prawie nie znam. Mój mąż w ogóle jest moim przeciwieństwem. Ma nie tylko nieprzeciętną pamięć, ale również świetny zmysł orientacji. Z nim nawet gdyby tego bardzo chciała, a czasami tego mi właśnie potrzeba, nie potrafiłabym się zagubić. On idzie do celu prostą drogą. Dokładnie ją planuje, wie, co jest na jej końcu i w środku. Ja zawsze szukam i gubię się nawet na ścieżkach, które znam…


 


Samolot zaczyna lądować. Metuka siedząca pomiędzy mną i Eyalem zatyka palcami uszy.


- Co ty robisz? – pytanie muszę powtórzyć dwukrotnie.


- Zatykam uszy, żeby ból do nich nie wszedł.


- I nie wchodzi?


- Pewnie, że nie. Nie ma jak! – oświadcza poważnie moja siedmioletnia córka, a ja idę za jej przykładem. To na prawdę świetny pomysł! Lądujemy bez problemu i najmniejszego bolesnego ucisku w uszach. Moja córka jest genialna! (Choć jeśli tak, to niestety, pewnie od sąsiadki).
W Warszawie 8 stopni i mży. Nie wiadomo gdzie podziały się krótkie spodenki, sandały i kuse sukienki. Ludzie ubrani w kurtki, szaliki i grubeh swetry mówią w moim ojczystym języku i mają swojskie twarze, których nie widziałam już od jakiegoś czasu. Na bluzkę z krótkim rękawem narzucam ciepłą kurtkę. W Izraelu noszę ją nie więcej niż trzy razy w roku. (c.d.n)


 

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top