- Kto pakował torby?
- My - odpowiadam w imieniu męża i córki.
Stoimy w kolejce do odprawy bagażu na lotnisku Ben Guriona. Metuka obserwuje złoty łańcuszek z Gwiazdą Dawida zawieszony na szyi młodziutkiej "strażniczki bezpieczeństwa". Eyal ziewa. W Izraelu jest piąta rano, a na standartowe pytania odpowiadamy automatycznie. Znamy je już na pamięć i słyszymy od wielu lat, przeciętnie 6 razy w roku.
- Macie broń, lub coś, co ją przypomina?
- Nie.
- Od jak dawna mieszkasz w Izraelu? - Teraz zaczyna się moja osobista seria pytań zadawanych mi w momencie, w którym przeprowadzający kontrolę bezpieczeństwa pracownik lotniska doczytuje się danych, z których wynika, że urodziłam się poza Izraelem.
- Od 20 lat.
- Czy znałaś hebrajski przed przyjazdem do Izraela?
- Nie.
- Z jakiej gminy w Polsce pochodzisz?
- Z żadnej. Nie jestem Żydówką - uprzedzam dalszy ciąg pytań i moje bagaże zostają skierowane do dokładnego sprawdzenia. Mimo, że często mi się to zdarza, nadal czuję się zażenowana "specjalnym" traktowaniem, a mój mąż nie potrafi ukryć oburzenia.
- Nie słyszałaś? Mieszka juz w Izraelu 20 lat! Nadal ją sprawdzacie? – Eyal zwraca się do dziewczyny oskarżycielskim tonem podnosząc głos.
- Proszę się uspokoić - to tylko formalność!
Ciągnę męża za rękaw.
- Eyal, nie warto się denerwować. Cała kolejka na nas patrzy.
- Warto, nie warto – takie traktowanie wkurza mnie!
- Masz rację, ale zostawmy to… Proszę.
Mój mąż nie potrafi pogodzić się z obowiązującymi selektorów przepisami i nadal kłoci się. Odchodzę, z Metuką na bok. Nie chcę by moja córka była świadkiem tej sceny. Eyal wraca po kilku minutach.
- Wystarczy żebyśmy tylko prześwietlili bagaże. Nie musimy ich otwierać – oznajmia mi zdenerwowanym jeszcze głosem. – Co za idiotyzm! – kręci głową z dezaprobatą zaciskając zęby.
- Dobrze, że udało ci się ich przekonać. Nie będziemy musieli czekać w tej długiej kolejce z turystami. A co im powiedziałeś? - pytam się z ciekawości.
- Co? – że przez 20 lat służyłem temu krajowi z bronią w ręku i to powinno wystarczyć by nie sprawdzano mi bagaży!
- No widzisz? Wystarczyło! - Całuje męża w policzek. Szkoda nerwów!
Eyal nie odpowiada. Widać po nim, że stara się uspokoić, choć nie przychodzi mu to łatwo. Gładzi Metukę po głowie, a ta przytula się do jego ręki. Przechodzimy do punktu prześwietlania bagaży, po czym do okienka "Express Check-In". Już po kilku minutach mamy miejsca w samolocie, odprawione dwie torby i wysłane krzesełko do samochodu.
- Widziałaś, jaka kolejka? Gdybym sam nie zrobił "check-in" w komputerze, stalibyśmy pewnie jeszcze jakieś 20 minut.
- Masz rację! Jesteś wspaniały! Powiedz tylko, zamówiłeś mi owoce?
- Pewnie. Tobie i mnie, a Metuce - porcję dziecięcą. Mąż zadowolony z siebie szybko zapomina o incydencie z bagażami. Taki już jest – nie chowa długo urazy. Trzymając podskakującą Metukę za rękę rozmawia z nią o czekającym nas locie i planach podróży. W kilka godzin później oznajmia nam zdecydowanie: "jesteśmy nad Polską"! Patrzę przez okno. Nic nie widać.
- "Proszę państwa, proszę zapiąć pasy. Do lądowania na lotnisku im. Fryderyka Chopina w Warszawie pozostało 40 minut".
- Skąd wiedziałeś? – przenoszę wzrok z zamglonego nieba na twarz Eyala. Pewnie wyliczyłeś położenie według czasu przylotu?
- Nie. Coś ty?! Nie musiałem. Za każdym razem jest dokładnie tak samo. Całą drogę czyste niebo, piękne widoki i nagle wlatuje się w szaro-czarną strefę braku widoczności i to jest właśnie Polska. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło żebyśmy nie lecieli w chmurach do Warszawy.
- Pewnie cię to cieszy? Ty przecież lubisz deszcz.
- Lubię, ale nie, kiedy zwiedzam, chociaż wiesz, co? Wolę deszcz od słońca, jakie mamy teraz w Izraelu. Pomyśl: tylko 3.5 godziny lotu, lądujemy w kompletnie innym kraju, o odmiennej przyrodzie, religii, architekturze, zwyczajach, języku i mamy 30 stopni mniej – bez włączenia klimatyzacji…
- A pamiętasz ten pierwszy raz, kiedy przyjechałeś do mnie z Izraela?
- Pewnie, że tak. Całe wakacje pracowałem żeby mieć na bilet. Nie mogłem się doczekać, kiedy przyjadę… Pamiętam: padało i było zimno. Wiozłaś mnie wtedy przez miasto udając, że zwiedzamy po ciemku Warszawę. Nagle kazałaś mi wyskakiwać z tramwaju w biegu, bo przypomniało ci się, że jadąc do Ciebie na pewno nie przekracza się rzeki… Staliśmy w deszczu na jakimś moście. Wiało jak cholera, a tobie nadal głupio było się przyznać, że coś ci się pomyliło i wsiedliśmy do tramwaju w przeciwnym kierunku. Byłem zmęczony i głodny, ale i zaciekawiony. W ręku trzymałem dwie płócienne torby, które nie chciałem postawić na mokrym chodniku i reklamówkę z humusem i oliwkami, które ci smakowały w Izraelu. Próbowałem wypatrzeć wodę w tej waszej największej rzece w Polsce, o której mi opowiadałaś, ale poza ciemnością i rozproszonym światłem latarni nic nie widziałem…Dopiero, kiedy zaczęło już na dobre lać, a tramwaj nadal nie przyjeżdżał, pokazałaś mi na mapie gdzie mieszkasz, a ja ze zdziwieniem stwierdziłem, że to niedaleko Dworca Centralnego, do którego przyjechaliśmy z lotniska. Gdybyśmy poszli pieszo, doszlibyśmy w piętnaście minut. Powiedziałaś mi wtedy, że masz kłopoty z orientacją i od niedawna mieszkasz w Warszawie, a tramwaj, na który od pół godziny czekamy możliwe, że nie przyjedzie, bo jest już za późno by kursował. Nie mogłem wtedy zrozumieć, dlaczego po prostu nie wzięliśmy taksówki z lotniska.
- No cóż, chciałam wyprowadzić cię na manowce.
- Dzisiaj by ci się to już nie udało.
Faktycznie. Eyal po latach przyjazdów do Polski, Warszawę, zna lepiej ode mnie, co nie jest takim wielkim wyczynem, bo ja jej prawie nie znam. Mój mąż w ogóle jest moim przeciwieństwem. Ma nie tylko nieprzeciętną pamięć, ale również świetny zmysł orientacji. Z nim nawet gdyby tego bardzo chciała, a czasami tego mi właśnie potrzeba, nie potrafiłabym się zagubić. On idzie do celu prostą drogą. Dokładnie ją planuje, wie, co jest na jej końcu i w środku. Ja zawsze szukam i gubię się nawet na ścieżkach, które znam…
Samolot zaczyna lądować. Metuka siedząca pomiędzy mną i Eyalem zatyka palcami uszy.
- Co ty robisz? – pytanie muszę powtórzyć dwukrotnie.
- Zatykam uszy, żeby ból do nich nie wszedł.
- I nie wchodzi?
- Pewnie, że nie. Nie ma jak! – oświadcza poważnie moja siedmioletnia córka, a ja idę za jej przykładem. To na prawdę świetny pomysł! Lądujemy bez problemu i najmniejszego bolesnego ucisku w uszach. Moja córka jest genialna! (Choć jeśli tak, to niestety, pewnie od sąsiadki).
W Warszawie 8 stopni i mży. Nie wiadomo gdzie podziały się krótkie spodenki, sandały i kuse sukienki. Ludzie ubrani w kurtki, szaliki i grubeh swetry mówią w moim ojczystym języku i mają swojskie twarze, których nie widziałam już od jakiegoś czasu. Na bluzkę z krótkim rękawem narzucam ciepłą kurtkę. W Izraelu noszę ją nie więcej niż trzy razy w roku. (c.d.n)
Bardzo lubię Twój blog. Przybliża mi kulturę żydowską . Dziękuję
ReplyDeleteNo coz, ostroznosci nigdy nie za wiele, choc dziwie sie, ze zapewnienie meza wystarczylo, aby 'harcerka' dala spokoj. Pamietam, ze za pierwszym razem bylem bombardowany pytaniami roznej masci przez jakies pol godziny (przejscie Arava Valley), a najwiekszy problem byl w tym, ze moj polski paszport byl wydany przez konsulat w Damaszku i pelen byl stempelkow z Syrii, Libanu i Jordanii. nastepnym razem (Allenby crossing) zajelo to juz piec godzin wklaczajac czas oczekiwania, az ktos 'na gorze' podejmie decyzje. Podczas kolejnych podrozy przez Allenby mialem swoja czarujaca 'harcerke', ktora znala mnie na tyle, ze wiedziala, ze zagrozeniem dla Eretz Israel nie jestem i upewniwszy sie tylko co do planow podrozy bez pytania stemplowala formularz wjazdowy (nie stemplujac paszportu z wiadomych przyczyn).Ostatnio, 4 lata temu (Ben Gurion) zaledwie pytanie o cel podrozy. Trzydziesci sekund i widamy w Izraelu. Pewnie mam juz zalozana kartoteke w IDF/Shin Bet/Mossadzie :)Najwazniejsze, ze 'harcerki' (nazywam je tak ze wzgledu na wiek i te spodniczki do kolan) robia swoja robote dla naszego bezpieczenstwa.Pozdrawiam
ReplyDeleteKłótnią mój mąż wskórał tylko to, że nie mieliśmy osobistej rewizji bagażu, choć tylko nasz - z "kolejki dla Izraelczyków" został prześwietlony.Mój syn, wtedy "tylko" obywatel Polski, będąc w liceum, jechał z oficjalną delegacją młodzieży izraelskiej do USA. Ponad godzinę zajęło sprawdzanie go i próba zrozumienia przez "harcerki" i "harcerzy", dlaczego Polak ma reprezentować Izrael i dlaczego nie ma on paszportu izraelskiego, (jako nie Żyd mój syn mógł zostać obywatelem Izraela dopiero po odsłużeniu wojska).Oczywiście rozumiem konieczność przestrzegania przepisów bezpieczeństwa, tylko, dlaczego tylko ja jestem zwykle główną podejrzaną?Poza lotniskiem w Ben Guriona, w drodze do Izraela zwykle nie mam takich problemów.
ReplyDeleteCzytam , opisalas postawe meza , ktory chce Cie uchronic od podejrzliwosci władzy , nieprzyjemnej sytuacji ,ktora jest kontrola bagazu, od paru lat sam jezdze do corki za granice , czesciej samochodem niz samolotem , ale przyjalem Twoja postawe , by nie denerwowoac sie na prozno , cvzy toi jest polskie lotnisko , czy dunskie , lub tez kontrola drogowa Strazy Granicznej , kazdego zpanstw europejskich tak samo wyglada , podejrzliwa , nieprzyjemna , przeprowadzona w atmosferze nerwowosci , a moze dla tych urzednikow to tez stres , cyba napewno , nie nauczyli sie jeszcze wykonywac swojej pracy z usmiechem , Trzeba ich skierowac do pracy w" uslugach " tam by sie nauczyli usmiechac , byc mili a jednoczesnien dazyc do celu , Pozdrawiam Vojto .
ReplyDeletePamiętam te pytania, nikt mnie nie uprzedził, że tak jest. Właśnie była strzelanina w Gazie ( grudzień 2008) na pustyni aktywność wojsk. A ja w aparacie miałam mnóstwo "egzotycznych" zdjęć uzbrojonych po zęby Izraelczyków. O całej sytuacji dowiedziałam się już po odprawie więc to moje wyluzowanie uchroniło mnie przed osobistą. Większości pasażerów usunięto zdjęcia przetrząśnięto bagaże , nawet brudną bieliznę. Ale i tak byłam zachwycona.
ReplyDeletestrzygę się na milimetr, mam śniadą cerę i mnóstwo "podejrzanych" wiz w paszporcie, od czasu WTC zawsze mnie trzepią :)
ReplyDeletedobrego pobytu w Warszawie, moim mieście :)
ReplyDelete