Jak żyje się z piętnem numeru na ręce, Szoah i śmiercią najbliższych będącą częścią własnej biografii? Kto jest bohaterem "czasu Zagłady"?
Znałam pewną panią. Przychodziła do księgarni, w której pracowałam. Czytała romanse. One pozwalay jej na wzięcie oddechu po kolejnej opowieści o półkilogramowej torebce słodkich kryształków w cenie dziewczynki ukrytej w szafie. Mimo, że trudno w to uwierzyć, jej życie nie było wydumaną fikcją.
"Żyd wieczny Tułacz", żydowski Don Juan – urodzony w "państwie nadludzi", bez balastu rodziców, rodziny, znajomych - bliższych i dalszych, bez ojczyzny i wiary - nie potrafił przestać kochać - głównie kobiety o jasnych włosach i obcej narodowości, które przez mikwę ofiarowywał sam sobie za żony - jedną, co kilka lat.
We Francji, Niemczech, Australii, Szwecji i Izraelu kobiety i dzieci nosiły jego żydowskie nazwisko i nawet nie miały do niego żalu, że nie jest już z nimi tylko gdzieś idziej znów próbuje zbudować dom bez nich.
Jego płowowłosa córeczka - w dniu ślubu z moim bratem na kolanach niańczyła kilkutygodniowego braciszka zrodzonego na prastarej żydowskiej ziemi przodków z ojca staruszka i matki w wieku jednej z jej pasierbic.
Willek "Wilkiem" zwany, "sprytny badziar", z jednego miasta do drugiego chodził pieszo. Lubił pogaduszki z emerytami w Austrii. Jeździł do nich, co kilka lat.
Zwykle przy porannym śniadaniu: szklance soku pomarańczowego z jajecznicą i żółtym serem, wspominał pewnego Niemca, który go polubił i każąc otwierać obozową bramę zostawił przy życiu.
Był ten, który kradnąc czapkę na śmierć posłał kogoś innego zamiast siebie. Miał odwagę przyznać się.
Pradziadek przyrodnich braci mego syna, krakowski grafik** wpisany na "Listę Schindlera" świadczył w procesach niemieckich oprawców, doradzał Spielbergowi i zamiast myszki Miky rysował komiksy z esesmanami i kominy obozowe.
"Zbrodniarz" niebojący się kary boskiej, do dziś ścigany litewskimi listami gończymi za śmierć tych, którzy najpierw bezbronnych zabili, sprzedawał sztukę. Obrazy z martwą naturą.
Grafika Józefa Bau wywołuje w Izraelu wiele kontrowersji
Sporo słyszałam, oglądałam i czytałam na temat Holocaustu. Znałam powieści, wspomnienia, świadectwa historyczne, wywiady. Wydawało mi się, że nic już mnie nie zaskoczy, że wszystko już wiem, a historie Ocalonych powtarzają się jedna za drugą łącząc w niezmienną całość.
Edelman opowiada inaczej. Bez patosu, bez oskarżeń i poetyckich upiększeń. Jakby przedmiotem jego wspomnień było zwykłe, przeciętne życie spędzone za biurkiem i podliczanie kolumny numerów a nie ratowanie siebie i innych od czyhającej za rogiem śmierci. Nie ma u niego symboli, pięknych słów, budowania legendy i upiększania faktów. Mówi tylko "tyle, ile potrzeba" a i tak jest tego tak wiele, że trudno mi wszystko uporządkować w głowie i zrozumieć… Na przykład – skalę i powszechność antysemityzmu. Zarówno w czasie wojny, jak przed i po niej nią (zawsze wydawało mi się, że zjawisko marginesowe, przynależne "hołocie") oraz kompletną bezradność, osamotnienie Żydów, wyobcowanie z narodu polskiego oraz totalną nieuchronność Zagłady całego narodu, milionów i to nie w zamierzchłej przeszłości, ale całkiem niedawno temu…
Książka "Marek Edelman. Życie. Po prostu" jest niewątpliwie interesująca, bogata w fakty, cytaty, konteksty, sylwetki i dane historyczne przedstawione z perspektywy jednostki. Można z niej dokładnie poznać Marka Edelmana: Żyda, bundowca, heroicznego dowódcę powstania w getcie, społecznika, brawurowego lekarza, opozycjonistę, a nawet pooglądać unikalne zdjęcia. Nie ma w niej "Marka osobistego", tego po pracy, rano tuż po wstaniu z łóżka, ojca, męża, kochanka, zwykłego człowieka (może takim nie był?) z wątpliwościami, złym humorem, wadami. Nadal po lekturze tej książki myśląc o Marku Edelmanie widzę symbol i wielkiego, szlachetnego człowieka z kart encyklopedii a nie z życia.
Biografia Marka Edelmana
W książce szczególnie zainteresowała mnie scena początkowa - z rozstrzelanymi 12 wujkami Edelmana i jego matką, której udało się w ostatniej chwili uciec śmierci, podobnie jak to się stało lata później jej synowi; historia Elżbiety, ofiary Holocaustu popełniającej samobójstwo; brawurowe igranie ze śmiercią w karierze szpitalnej Edelmana, który nie tylko nie boi się śmierci, ale pozbawia ją wyjątkowości i grozy; miłość Jacka Kuronia i jego żony, Gajki; negatywny stosunek izraelskich Żydów do Ocalonych i Edelmana do Izraela oraz tylko zdawkowo wspomniana, pasjonująca scena wywiadu*** Hanny Krall z niemieckim arystokratą wykonującym wyroki na Żydach, a szczególnie jej genialne pytanie: "Panie baronie, a z jakiej odległości Pan widział to zdarzenie?"
Po lekturze "Zdążyć przed Panem Bogiem" Hanny Krall, "Ciągle po kole" Anki Grupińskiej, po wysłuchaniu świadectwa Edelmana o Zagładzie, wspomnień znajomych z Izraela mam wrażenie, że o wiele wyraźniej widzę Szoah i Żydów z przedwojennej Polski, tych, których dzisiaj już prawie nie ma. Mimo, że nadal jestem tylko obserwatorem i gdybym żyła podczas wojny byłabym po "aryjskiej stronie" z mężem Żydem i córką prze Żydów uznawaną za nie-Żydówkę a przez Niemców za tą, która powinna chodzić z gwiazdą na rękawie – często nocami, w snach, uciekam przed goniącymi mnie żołnierzami niemieckim po dachach płonących domów a moją pierwszą myślą - po tym jak kupiłam nowe mieszkanie mające wyjścia na dwie różne ulice było: świetnie! Jak trzeba będzie uciekać będę mogła zmylić pogoń.
*Na podstawie:
http://www.webofstories.com/play/15596
Marek Edelman. Życie. Po prostu, Witold Bereś, Krzysztof Burnetko, Świat Książki, 2008, s.5-6
http://pl.wikipedia.org/wiki/Marek_Edelman
** Józef Bau:
http://mhk.pl/aktualnosci/wiadomosc/243
*** Marek Edelman. Życie. Po prostu, Witold Bereś, Krzysztof Burnetko, Świat Książki 2008, s.470-471