Albertina albo zawieszka do zegarka

Tuesday, December 14, 2010

Są ludzie, którzy głównie istnieją dla przyszłości, dla tego, co się im dopiero zdarzy. Mają wrażenie, że nie są jeszcze sobą, ale kimś, kim będą za jakiś czas. A na razie? Czekają - aktywnie lub pasywnie – w niedoskonałej, przejściowej formie: "już nie to, ale jeszcze nie tamto", "pomiędzy" i "na razie". Żyjąc marzeniami planują to, co będzie jak: się przeprowadzą, kupią to i owo, wyjdą za mąż, rozwiodą się, zmienią pracę, zrzucą ileś tam kilogramów, skończą "coś" - wiosną, za rok, kiedyś… Najważniejsze: jeszcze nie dzisiaj.


Są ci, którzy biorą życie dokładnie takim, jakim jest. Tu i teraz. Przeszłość przeżyli do końca, przyszłości dla nich jeszcze nie ma, a wszystko rozrywa się w teraźniejszości. Ona, jako jedynie istniejąca – ma dla nich sens i jest cokolwiek warta.


Ja, jestem sentymentalna i mam słabość do czasu przeszłego. Przeszłość jest dla mnie pełna magii a wczorajsze zdarzenia absurdalnie nadal nie tylko dzieją się, ale i nabierają z biegiem czasu nowego sensu – przynajmniej w mojej głowie. Lubię zmieniać skończony bieg rzeczy wyobrażając sobie przeżytą historię raz jeszcze, z innymi osobami w roli głównej, w innym miejscu, i w innych warunkach. Bohaterom zdarzeń wymyślam odmienny od rzeczywistego sposób zachowania czy mówienia, stawiam przed innymi wyborami lub prowadzę alternatywnymi wyjściami. Czasami wielokrotnie zmieniając przeszłość, gubię się w rozróżnieniu tego, co jest moim autentycznym wspomnieniem, co faktem, a co efektem wyobraźniowej transformacji zdarzeń. Oczywiście, życie przeszłością może być wygodną formą ucieczki przed rzeczywistością, odpowiedzialnością czy podejmowaniem decyzji, może jednak być po prostu zabawą, nieszkodliwą grą z samym sobą, rodzajem hobby.


 


Pasjonując się historią, zawsze chciałam mieć w domu na własność jakąś autentycznie starą, osobistą, piękną rzecz, którą mogłabym przekazać kiedyś dorosłej córce czy wnuczce. Pragnienie to nie wynikało ze snobistycznej potrzeby posiadania wartościowych przedmiotów, ale było rodzajem fantazji, pomostem prowadzącym w historię. Zawierało w sobie żal za przedwojennymi meblami rodzinnymi wyrzuconymi przez tych, którzy woleli nowoczesne meblościanki ze sklejki z "Domusu" - nie tak ciężkie, masywne i o wiele jaśniejsze niż głęboki brąz starych komód; było rodzajem nostalgii za srebrnymi zestawami wyciąganymi w domu w Wigilię i porcelanowymi talerzami w malutkie różyczki ze złotym szlaczkiem, które gdzieś przepadły a także za niemodnymi już od lat sukienkami z zapachem bliskich, którzy odeszli.


Mogłam pozwolić sobie na kupienie jakiejś antycznej drobnostki, pamiątki czasu, który minął –gdzieś i komuś innemu, ale nie mogłam się jakoś na to zdecydować. Najbardziej, bowiem chciałam dostać ją w podarunku, od bliskiego mi człowieka. Najlepiej - zamiast mamy, która odeszła lata temu - od mojej teściowej, która mogłaby na przykład przekazać mi kolczyki, naszyjnik czy bransoletkę swojej mamy czy babci w zastępstwie moich babć zmarłych w czasie, kiedy jako mała dziewczynka nosiłam na palcu metalowe pierścionki z niebieskim szkiełkiem i nie przywiązywałam żadnej wagi do tradycji czy historii rodzinnej zamkniętej w przedmiotach.  Rene jednak, poza zdjęciami, nie mogła ofiarować mi niczego ze swojej materialnej przeszłości. Jakiś człowiek o przepastnych kieszeniach i zwinnych rękach kilka lat temu postarał się o dokładne wyniesienie wszystkich jej precjozów przez okno. Nie musiał się wiele trudzić. Szkatułka z biżuterią, od lat zamknięta w tym samym miejscu w szafie, czekała na niego bezbronna na najwyższej półce. Złodziej, po wywarzeniu drzwi, musiał pewnie tylko wspiąć się na jakiś taboret i wyciągnąć po nią rękę… Nie było tam wiele cennych kosztowności, choć wszystkie wykonane były ze szlachetnych kruszców. Ich największą wartością były związane z nimi wspomnienia żyjących przed wieloma laty kobiet, których nigdy nie znałam i opowieść podróży ich życia przez Liban, Brazylię i Izrael…


 


Od kilku dni jestem właścicielką autentycznie starego przedmiotu – "Albertiny". Nie ma ona, co prawda wiele wspólnego ze mną, czy z moją rodziną. Nie jest przechowywaną z pokolenia na pokolenie starą broszą ani też pożółkłą od starości ulubioną książką wielokrotnie czytaną przez pradziadka, w którą wpisana byłaby historia rodzinna, ale stanowi dar serca bliskiego człowieka i znaczona jest śladami przeszłości.


 



Albertina ze świata starego piękna


 


Świąteczny prezent - antyczną zawieszkę do zegarka kieszonkowego - mogłabym nosić gdybym żyła w dziewiętnastowiecznej Anglii. Wtedy to panowie, a potem panie, na wzór Alberta – męża Wiktorii (on był księciem, a ona królową) prześcigali się w demonstrowaniu zegarmistrzowskich cacek zawieszonych na "watch chain" - złotym lub srebrnym masywnym łańcuszku ozdobnym na końcu którego przyczepiony był okrągły zegarek. Wspólczesnie, mógłby on - jako breloczek niekończący się czasomierzem - być rodzajem fetyszu czasu przeszłego i spocząć zaszczytnie w aksamitnym pudełku na dnie szafy. Byłby wyciągany – od czasu do czasu i podziwiany. Czekałby na kolejną "zmianę warty" i nowe, młodsze oczy, które by go, od czasu do czasu, znów oglądały...


Czy jednak zasługuje on na taki los? Jest srebrny, z emaliowanymi kwiatami, piękny, wyjątkowy. Po małej przeróbce, a nawet bez niej, nadaje się na naszyjnik, a może nawet na dwa. W nowej formie mógłby wyjść z ukrycia na światło dzienne i co prawda nie spacerowałby ulicami Londynu tylko Tel Awiwu, ale za to znów żyłby życiem noszącej go osoby, a potem nawet – przy łudzie szczęścia – następnej i następnej… Tylko czy można go rozdzielić? Rozerwać na kawałki, dołączyć do obcego metalu, choć tego samego rodzaju, pozbawić dwóch emaliowanych kwiatów towarzystwa trzeciego, tego najpiękniejszego, z srebrnymi frędzelkami zamiast płatków? Przecież tak zmieniony przestałby być sobą. Nie czekałby już na zagubiony gdzieś zegarek, nigdy nie usłyszał dźwięku siostrzanej pozytywki ani też nie zobaczył przesuwających się wskazówek swego towarzysza…
Czy mam prawo okaleczyć go dla własnej przyjemności i ozdoby dekoltu? Czy powinnam zmieniać go w wisiorek obniżając wartość oryginalnej całości? A może mogłabym się zdobyć na oryginalność? Potraktować swoją głowę jako zaginioną końcówkę do zegarowej zawieszki i śmiało kroczyć przed siebie jako rodzaj chronometra? Przecież świetnie widać na mnie upływ czasu, choć wolałabym by było to mniej zauważalne.
Ten koncept nie ja jednak wymyśliłam. Jest on nawet trochę anachroniczny, bo już w czasie pierwszej wojny światowej kobiety nosiły przede mną takie zawiszki jak mója zapięte wokół szyi, nie martwiąc się tym czy wyglądają one jak autentyczne naszyjniki czy "tylko" je udają.


Poza tym, ja przecież nie jestem zbieraczką "Albertiny", choć, przyznam, że brzmi to dostojnie i tajemniczo.


http://www.abc.net.au/treasurehunt/s950689.htm

 

 

5 comments:

  1. Uwielbiam Pani blog. Wszystkie teksty przybliżają mnie trochę do ziemi izraelskiej, którą ukochałam całym sercem. Ma Pani genialne pióro i fantastyczne życie. Naprawdę gratuluję bloga. Fenomenalny! Pozdrawiam

    ReplyDelete
  2. WOW! Chyba zacznę zadzierać nosa, co zważywszy na katar lejący się z niego, może być niezłym pomysłem...Dziękuję. Pozdrawiam

    ReplyDelete
  3. Powinna Pani ;) Dużo więcej bym napisała, gdybym miała tylko taką łatwość w wysławianiu się. Pozdrawiam wieczorowo ;)

    ReplyDelete
  4. Piękne i słowa i zawieszka. :) Lubię stare rzeczy i dużą wagę przywiązuję do związanych z nimi historii. Mam starą książkę - a książki kocham całym sercem - "Hrabia Monte Christo", nowych wydać pełno, ale ta z moim ojcem była "na robotach w Niemczech, całą wojnę. Lubię chodzić na targi staroci ale rzadko kupuję, patrzę i zachwycam się, czasem marzę by mieć takie miejsce, gdzie te piękne rzeczy mogłyby stanąć i przypominać o mijającym czasie.Poprzedni wpis przeczytałam z bólem wielkim, rachunek głupoty ogromny i drzewa i ludzie i mnóstwo mniejszych i większych stworzeń. Żal.Gdy czas pozwoli zapraszam do zwiedzania wirtualnego:http://picasaweb.google.com/boguslawster/CmentarzStaryWOdziCzescEwangelicka# Jest to blog w którym połączono wiedzę z umiejętnością robienia dobrych zdjęć. Warto promować takie pasje a przy zwiedzaniu może tylko część tylna od siedzenia zaboleć, ale nogi nie. :-)). Mój ulubiony pomnik to biały anioł. :) Ciepło pozdrawiam.

    ReplyDelete
  5. Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam serdecznie

    ReplyDelete

Note: Only a member of this blog may post a comment.

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top