17.3.2010
Wszystkiego najlepszego, Dani!!!
Mając 18 lat bardzo nie lubiłam pociągów. Musiałam jednak pojechać ze Śląska do Gdańska. PKP było wtedy dla mnie jedynym wyborem. Wyjazd odkładałam przez dłuższy czas. Czekałam na znak czy cokolwiek co uspokoiło by mnie i pozwoliło wsiąść do pociągu.
Jednej nocy śniły mi się pędzące w szalonym tempie koła lokomotywy. Ich stukot układał się w rytm mego serca. Poczułam się we śnie błogo i radośnie. Nazajutrz kupiłam bilety. Już na kilka dni przed wyjazdem nie potrafiłam zasnąć. Miałam złe przeczucia. Kiedy weszłam do pociągu i znalazłszy miejsce usiadłam, poczułam się jak olbrzymi balon z którego uciekło powietrze. Przedział był zapchany. Miejsce naprzeciwko mnie zajmował młody żołnierz jadący na kilkudniową przepustkę do domu. Miał niesamowite, niebieskie oczy. Nie wiem czy ich barwa była naturalna czy może kolejowa jarzeniówka wyostrzyła mu kolor źrenicy. Nie zastanawiałam się wtedy nad tym. Dla mnie ważniejsze było coś innego. Miałam wrażenie, że kompletnie się w nich gubię. Od pierwszej chwili w której zobaczyliśmy się nawzajem, przez długie godziny - mówię wam godziny, nie minuty - nie potrafiliśmy oderwać od siebie wzroku. Nie było w tym ani błaznowania ani zawodów typu: "kto dłużej wytrzyma i nie spuści oczu", ani też ot, takiego zwykłego przyglądania się sobie z ciekawości. Raczej coś magicznego, niepowtarzalnego i trudnego do określenia. Siedząc na przeciwko niego coraz głębiej zapadałam się w przesiąknięte potem i starością siedzenia, w jego oczy i w samą siebie. Nie widziałam wtedy nikogo poza nim. Nie jestem pewna czy ktokolwiek zwracał się do mnie i gdyby nawet poddało mnie wtedy torturom nie mogłabym podać opisu osób jadących z nami ani tego co zdarzyło się z czasem, który tak niebywale przyśpieszył, że wydawało się że nigdy się więcej nie zatrzyma i nie wróci o powszedniego biegu. On z kolei coś mówił - nie do mnie, do kogoś innego - a nawet czymś mnie poczęstował. Dokładnie pamiętam wyciągniętą do mnie rękę.
Z każdym kilometrem zbliżającym pędzący pociąg do Gdańska czułam narastającą miłość. Jakby ktoś wlewał ją we mnie wiadrami napełniając po brzegi. Nie miałam wątpliwości, że w wpatrzonych we mnie oczach jest to samo uczucie tylko że bogatsze od mojego, doroślejsze choć chłopak w mundurze – mizerny, z delikatnymi dłońmi, z ogoloną do gołej skóry głową wyglądał na młodszego ode mnie. W zasadzie widać było, że to jeszcze dzieciak. Miałam wrażenie, że wieki czekał na mnie ze swoją miłością i gdyby musiał czekałby jeszcze dłużej. Nie było w nim zniecierpliwienia. On mnie po prostu kochał. Tak silnie jak tylko człowiek potrafi kochać innego człowieka. Bez jakichkolwiek pytań czy warunków darował mi siebie. Bezinteresownie, ot tak, nie żądając nic w zamian.Rozpływałam się w jego spojrzeniu jak płatek śniegu na koniuszku języka. Nie potrzebowałam zastanawiać się nad tym co się dzieje. Nie czułam konieczności logicznego tłumaczenia czegokolwiek. Nie miałam żadnej wątpliwości, że dokładnie teraz doświadczam czystej, bezinteresownej, wszechogarniającej miłości i jestem jej zupełnie świadoma.
Nie myślałam co będzie dalej z nami. Nie interesowało mnie kim jest, jak się nazywa, co robią jego rodzice. Wszystkie potrzebne mi informacje zawarte były w jego oczach.Miałam pewność. Bezwzględną, niepodważalną. Nigdy przedtem i chyba nigdy potem nie czułam w stosunku do nikogo niczego podobnego. Nawet kiedy moja mama patrzyła na mnie swymi kochającymi oczyma ja widziałam w nich możliwość zawodu, konieczność udowodnienia jej swojej wartości. Nie byłam nigdy pewna czy jestem dla niej wystarczająco dobra. W oczach tego chłopaka byłam doskonała. Nie musiałam się zmieniać. Nieważne czy zrobiłam jakieś głupstwo czy nie, on i tak mnie nie osądzał, nie oceniał – po prostu akceptował... Bezgranicznie... z miłością.
Konduktor przejrzał nasze bilety. Zdziwił się głośno, że jadę tylko na jeden dzień taki kawał drogi i salutując mi uśmiechnął się porozumiewawczo. Jakby rozumiał co się ze mną dzieje i nie chciał mi przeszkadzać.
Kilkakrotnie w ciągu podróży zasypiałam. On - nie. Za każdym razem kiedy budziłam się od razu rejestrowałam skoncentrowane na sobie spojrzenie. Było jak obietnica spokojnego snu czy potwierdzenie szczęścia. Pod jego wpływem odprężyłam się i doświadczyłam pewności, że nic złego nie może mi się przydarzyć. Byłam bezpieczna.
Nie wiem jak on potrafił wytrzymać nie śpiąc przez całą drogę. Co myślał? Co czuł? Kim był? Czy naprawdę kochał? Przyjechaliśmy do Gdańska. Wysiedli bez słów. Każdy poszedł w swoją drogę. Przez cały dzień załatwiałam formalności. Nie miałam nawet czasu by coś zjeść. Byłam bardzo zmęczona. Nie pomyślałam o nim ani przez chwilę do momentu kiedy na peronie czekając na powrotny pociąg do domu ktoś położył mi rękę na ramieniu. Był to miękki, lekki dotyk – zaledwie muśnięcie. Nie musiałam się odwracać by wiedzieć kto to. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinien tu być, ale przecież był! Nie byłam zdziwiona. Intuicyjnie czułam, że tak będzie. Skąd jednak wiedział którym pociągiem wrócę? Co się stało z jego przepustką na kilka dni? Czego oczekiwał ode mnie? Czego ja chciałam od niego? Co się wydarzy przez kilka godzin jazdy?
Usiedliśmy obok siebie milcząc. Nie było podniesionych zdziwieniem brwi ani wyjaśnień. Ledwie pociąg ruszył wtuliłam twarz w ciepłe miejsce pod jego pachą i zanim zasnęłam poczułam, że obejmuje mnie drugą ręką całując we włosy. Uśmiechnęłam się przez sen. Kiedy się obudziłam już nie było go. Wraz z nim w cudowny sposób zniknęła też moja torebka.
Piekne! Tylko pytanie: czy to byl tylko sen? Czy takie piekne sny moga naprawde sie spelniac?
ReplyDeleteTo, w co wierzymy staje się prawdą.
ReplyDeleteAleż zaskakujesz...
ReplyDelete