Narzeczona

Sunday, March 7, 2010

Lubię płacz dziecka.Szeroko otwarte usta, zamglone oczy, drżąca bródka, podniesione do góry ręce z prośbą o przytulenie nie zostawiają krzty wątpliwości, że dzieje mu się coś złego i trzeba zareagować.Krzyk. Taki mocny, że potrafi obudzić sąsiadów słuchających na pełny regulator piosenki Eyala Golana. Nie znacie go? To macie szczęście! Dziecko płacze całym sobą. Bez taryfy ulgowej dla siebie i dla innych. Płacze, bo go boli. Świat musi się o tym dowiedzieć. I to zaraz i to już! A jak nie to...


 


W pierwszych latach życia dziecko nie udaje, nie ukrywa. Jeszcze nie wie co mu się opłaca, co dobrze wygląda i co się innym podoba... Bardzo szybko się jednak uczy powstrzymywać łzy, nie pokazywać "niewygodnych" emocji. My, dorośli, zabraniamy mu płakać, bo nas to "denerwuje", bo chcemy "trochę spokoju" bo mały brzdąc powinien "być już duży" - choć ma dopiero kilka lat i być "bohaterem" a nie "ślamazarą" czy "beksą"... Tak jest ciszej i wygodniej.


My, dorośli płaczemy inaczej.Są wśród nas:


Skryto-ciemni, którzy zanim uronią pierwszą, najmniejszą nawet łezkę muszą bacznie sprawdzić czy nikt ich nie widzi.


Skąpcy rzadko pozwalający sobie na luksus łez.


Bohaterzy, którzy nigdy nie płaczą.


Bankruci, których  nie stać na łzy.


Aktorzy, którzy płaczą: ładnie, seksownie, tylko trochę; w przybliżeniu, mało, dużo, głośno, cicho,  na pierwszym planie i z tyłu, za pieniądze:byle jakie, małe, duże i "holywoodzkie". . 


Antyterroryści, którzy rozbrajają nawet największych twardzieli.


Bogobojni - płaczący nad sobą i innymi w imię Boga.


Zakochani - nie trzeba wyjaśniać: kochają - on/ona nie kocha, zdradzają/ są zdradzani, rozstają się/ rozstają się z nimi.


Agentki (czasami agenci) traktujące łzy jako sekretną broń.


Autentyczni - płaczą, bo  nie potrafią już dłużej powstrzymywać się. Nie ważne jak, gdzie i z kim.


Płaczemy  nie często, o wiele mniej niż nas boli czy mamy tego potrzebę.


 


Również nie często  się śmiejemy - za to ze wszystkiego, o każdej porze i z każdego choć nie do każdego. Potrafimy rechotać z głupich dowcipów, które znamy od lat, bo opowiada je po raz kolejny nasz szef i z pana w telewizji, choć ten traktuje siebie bardzo poważnie a czasami nawet udaje nam się pośmiać z samych siebie... za mało.


Małe dzieci odnoszą się do śmiechu bardzo poważnie i niejednoznacznie. W ich świecie każdy zrozumie łzy (nadal wszyscy, bez wyjątku płaczą) a wykrzywione w uśmiechu usta mogą dotkliwie zranić. Wystarczy, że śmiejąc krzyknie się: "śmierdziuch"! albo "sadełko" albo cokolwiek innego (pomysłowość dzieci jest nie ograniczona), ku uciesze grupy a już łzy ciekną po policzkach i jest prawdziwe nieszczęście...





 Metuka - "narzeczona"


 


Moja córeczka wieczorem niespokojnie kręciła się czekając aż skończę zabawę pisania do mojego ulubionego komputera.


- Muszę ci coś koniecznie powiedzieć - nie wytrzymała dłużej i zdecydowanym szarpnięciem udowodniła mi, że nie jestem przyklejona do fotela przed ekranem LG. Poszłyśmy do sypialni: "Przyrzeknij że się nie będziesz śmiać". Przyrzekam - opowiedziałam poważnie  (instynktownie bojąc się tego co usłyszę) - Jeszcze raz - poprosiła ona. Znów przyrzekłam -jeszcze bardziej zaniepokojona...


"Roni Klein (cudo-chłopak podobający się wszystkim 6-latkom noszącym sukienki) chce się ze mną ożenić" - oświadczyła dumnie moja córka promieniście uśmiechając się. "Na wycieczce siedział koło mnie w autobusie i zjadł mi wszystkie słodycze"!


Biedak - pomyślałam gładząc Metukę po włosach - pewnie bolał go brzuch, bo cukierki miały być one równo rozdzielone wśród trzydzieścioro dzieci... 


 


Uśmiechnięci ludzie  podobno podobają się wszystkim, choć chyba nie zawsze.


Niedawno po raz pierwszy przekraczałam w Londynie granicę Wielkiej Brytanii. Oficer służbowy odpowiedzialny za  sprawdzanie paszportów "zmieszał mnie z błotem" za to, że ośmieliłam się nie zdjąć plastikowej oprawki paszportu przed podaniem mu. Publicznie krzyczał na mnie, groził mi więzieniem i celował we mnie wyciągniętym palcem. Jego reakcja była tak niewspółwymierna do "przestępstwa", że nie miałam wątpliwości, że chodzi tu o coś zupełnie innego. Może nie podobał mu się akurat izraelski paszport?  - mogłam podać mu i polski, ale nie wiem czy zmieniło by to cokolwiek? Może nie lubił po po prostu kobiet, szczególnie takich jak ja, które starają się mile do wszystkich uśmiechać? Lub też miał wcześniej zły dzień i musiał na kimś odreagować agresję? A może właśnie przez to, że za mało się śmiał i płakał krzyczał za dużo ? Nie wiem.


Kiedy wbił mi pieczątkę do paszportu uśmiechnął się do mnie jak gdyby nic się nie stało i powiedział:" Welcome to London" - "Witaj w Londynie". A ja zamiast się rozpłakać, bo czułam się wyjątkowo podle - opowiedziałam jak grzeczna dziewczynka: "Thant you very much" - "dziękuję bardzo" i miałam zepsute pierwsze dwa dni pobytu, bo nie potrafiłam zapomnieć urazy i byłam tchórzem...



Powiedzcie sami: płakać czy śmiać się?


 

3 comments:

  1. piękna ...pozdr goraco Mariola :)

    ReplyDelete
  2. Dziękuję. Pozdrawiam

    ReplyDelete
  3. śmiać się, im bardziej boli - nikt nie może się domyśleć :) Pozdrawiam

    ReplyDelete

Note: Only a member of this blog may post a comment.

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top