Marzenia z szuflady

Monday, April 19, 2010

Lekko podniszczona na pasku, skórzana torba leżała, w dzień i w nocy, na tylnym siedzeniu samochodu. Niesiona była codziennie do pracy przez pewnego młodego człowieka, rzucana wielokrotnie pod krzesło w restauracji i na dół szafy w jego mieszkaniu, położonym w centrum Izraela. Mimo, że była jedną z najdroższych, o ile nie najdroższą, torbą świata, nie miała swoich ochroniarzy, ani miejsca w ognioodpornym sejfie. Warta była majątek…Nikt o tym jednak, przez 4 miesiące, nie wiedział. Ani młody człowiek, ani jego żona, nie mówiąc już o dwójce dzieci. Dopiero pewnego kwietniowego wieczoru, 2010 r. wciągnięto z niej rzucone tam niedbale w zapomnieniu 20 kuponów "Lotto". Jeden z nich przy sprawdzaniu pokazał cyfrę: 74, a po niej jeszcze…1…, 2…, 3…, 4…, 5…, 6… (!) zer.


- Ile to? - młody człowiek nie mógł w pierwszej chwili zrozumieć - co oznacza ta liczba wydrukowana na kuponie?


- 74 mln. szekli! Jesteś milionerem! (W Izraelu nie mówi się nikomu przez "pan" – sprawdź post "Pani bogini") – człowiek w małej budce totalizatora cieszył się jakby to jemu przypadła w udziale jedna z największych wygranych losowych w Izraelu.


 - 4 miesiące "Mifal Hapais" szukał cię. Gdzie byłeś człowieku?


"Człowiek" nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko nieznacznie. Teoretycznie wiedział, że można wygrać, ale nie wierzył, że wygrana zdarzyć się mogła właśnie jemu. Jak na razie, informacja ta była tak nieprawdopodobna, że aż podejrzana. Następnego jednak dnia zjawił się wraz z żoną w budynku "Izraelskiej Narodowej Loterii".


 


Nie wiem czy potrafił zasnąć w nocy poprzedzającej odbiór wygranej. Nie mam pojęcia czy w momencie wręczenia czeku opiewającego na sumę 55 mln. szekli (ok.11mln euro), jaka pozostała mu po odciągnięciu podatku, był opanowany czy może płakał ze szczęścia? Na głowie miał torbę papierową z otworami na oczy i usta, zasłaniającą mu twarz tak szczelnie, że nikt nie był w stanie go rozpoznać czy podpatrzeć jego emocje.


- Co zrobisz z wygraną? – dopytywał się dziennikarz.


- Nie mam pojęcia – odpowiedział nowy milioner. - Może masz jakiś pomysł?


Reporter wzruszył ramionami jakby chciał powiedzieć: "nawet, jeśli mam, to co z tego?"


- Szkoda, że nie spytał się mnie – pomyślałam z żalem. Mam tysiące pomysłów jak szybko i bezboleśnie pozbyć się góry pieniędzy, mój mąż może poświadczyć.


 


W różnych okresach życia skreślałam 6 stałych, szczęśliwych liczb na kuponie. Robiłam to tym częściej im bardziej odczuwałam brak czegoś, nie koniecznie gotówki. Kupon wkładałam do szuflady koło łóżka i wieczorem, tuż przed zaśnięciem wyobrażałam sobie jak zmieni się moje życie pod wpływem dużej wygranej. Nie były to łatwe marzenia. Jestem urodzona pod znakiem "Panny" i jak na typową przedstawicielkę znaku przystało jestem praktyczna, skrupulatna, bardzo drobiazgowa. Właśnie o te drobiazgi rozbijały się moje marzenia, komplikowały pod wpływem wielości opcji, konieczności wyboru i dopracowywania wszystkich praktycznych szczegółów. Nic, więc dziwnego, że nie dochodziwszy nawet do sedna marzenia rozbijałam się o szczegóły, tkwiłam w przyziemnych przygotowaniach i w sprawdzaniu danych. Ba, byłam tak rzeczowa, że nie pozwalałam sobie na zbyt wybujałe marzenia. Musiały mieć one logiczne i realne szanse na sprawdzenie się i być prawdopodobnymi. Rozumiecie, w jakim byłam stanie? Cenzurowałam własne marzenia, ograniczałam w realności i zamiast szaleć w nich, pozwalać sobie na beztroskę, rozmach i dotykać niemożliwego ja psułam je sobie samokrytyką i konkretami strasznie się przy tym męcząc. Przypominałam Polkę z izraelskiego kawału, która budzi się rano, czuje dobrze, więc czeka aż jej przejdzie…


 


Wyobrażając, więc sobie wieloletnią podróż dookoła świata (chęć odkrywanie nowych miejsc jest chyba jednym z najbardziej uniwersalnych marzeń) nie potrafiłam ulecieć w nią w wyobraźni, bo najpierw musiałam zastanowić się, z jakim biurem pojadę, potem, z kim, za ile, następnie, od czego zacznę zwiedzanie, jaka będzie trasa, czy będę brała ze sobą rzeczy czy jechała bez walizki i kupowała wszystko na miejscu, w co się ubiorę i czy wezmę kanapki na drogę… Następnie załatwiałam niańkę dla dzieci, przeprowadzałam wywiady kwalifikujące opiekunki, potem rozważałam kwestię czy w ogóle powinnam zostawiać dzieci same, by dojść w końcu do wniosku, że lepiej nie jechać bez Metuki i Mashi albo, by nie przerywać im nauki i rozłączać z kolegami, pojechać razem z nimi, ale tylko w czasie ich wakacji letnich – a to mogłam przecież zrobić nie będąc milionerką…


 


 Oczywiście zamęczałam się kwestią podziału majątku między rodziną i przyjaciółmi. Próbowałam z ołówkiem w ręku obliczyć, na co wydać fortunę, której jeszcze nie miałam i jak to zrobić sprawiedliwie by nikogo nie obrazić ani pominąć.


Zauważyłam, że po jakimś czasie przestałam już myśleć o nowym pięknym domu i wycieczkach, bo te marzenia były niezmienne, a więc już postanowione. Wystarczyło mi na początku marzenia o wygranej powiedzieć sobie: "mieszkam w pięknym domu" i w tym momencie uciec od planowania jak będzie on wyglądał, a nawet dojść do wniosku, że stwierdzenie: "piękny dom" nie odbiega aż tak bardzo od mojego skromnego, ale ładnego mieszkania w realnym świecie (więc niekoniecznie musze wygrać), by móc przejść do następnego etapu fantazji. W niej, idealne plany na przyszłość zmieniały się w zależności od moich autentycznych potrzeb, choć codziennie nie zawsze uświadamianych. Był, więc w moim życiu, szczególnie w pierwszych latach emigracji, okres marzeń o umiejscowieniu owego domu w Polsce, potem Polska zmieniła się na Włochy a ostatnio, chyba od okresu urodzenia córki, na Izrael. Nie wiem już nawet czy koniecznie musi to być dom z ogrodem czy wystarczy mieszkanie w dobrej dzielnicy, a może nawet w tej, w której już mieszkam, bo jest mi w niej wystarczająco dobrze.


 


Również mieszkańcy mojego dużego domu zmieniali się. Najpierw byli nimi moi bracia i ich rodziny; następnie, kiedy w realnym życiu każdy z nich znalazł już sobie swój szczęśliwy kąt i upłynęły lata a więź pomiędzy nami nie była już tak bliska i symbiotyczna, wyprowadziłam ich z mojego wielorodzinnego domu i każdemu ofiarowałam jego własny, oddzielny, choć położony w pobliżu. Na zwolnione miejsce zaś wprowadziłam bardzo dobrą koleżankę, która jako samotna nauczycielka w Gdańsku miała ciężkie finansowe życie i czuła się samotna.


 


Był taki czas, kiedy jako milionerka w dniu otrzymania czeku natychmiast wypowiadałam pracę, ale i okres, w którym nadal pracowałam w tym samym miejscu, choć nie na całym etacie.


Dzięki wygranym milionom rozwodziłam się z moim mężem, by innym razem planować nam wspólne atrakcje i szczęśliwe życie razem. Kiedyś w złości posunęłam się nawet do tego, że nie powiedziałam mu o trafieniu szóstki w "Lotto" i nie pozwoliłam uczestniczyć we wspólnocie majątkowej. Gdybym wtedy faktycznie wygrała pewnie dzisiaj nie miałabym swojej Metuki, którą kocham ponad wszystko.


 


Korzystając z nielimitowanej, platynowej karty bankowej robiłam sobie operacje plastyczne i młodniałam w oczach, studiowałam od rana do wieczora, miałam własnego nauczyciela tenisa, którego w zimowych marzeniach zastępował instruktor narciarski a nawet osobistą, codzienną trenerkę pilatis. 5 razy w tygodniu przychodzili do mnie nauczyciele języków na konwersacje a raz fryzjer, któremu w cudowny sposób udało się znaleźć dla mnie idealną fryzurę.


Nie czekając na wygraną zdecydowałam się na najlepszego i najdroższego fryzjera w Izraelu. Okazało się, że raz na jakiś czas stać mnie na niego, bez totalizatora, choć luksus ten nie jest wiele wart, bo nowa fryzura nie odbiega od tej, którą z pewnymi modyfikacjami miałam od lat i to za o wiele mniejsze pieniądze.


 


Organizowałam niespodzianki dla biednych dzieci, budowałam domy pomocy dla nieletnich dziewcząt w ciąży i zakładałam fundacje walczące z przemocą w rodzinie. Gryzłam się tym, czy właściwie inwestuję pieniądze i rozdaje tym, którym się one, na prawde należą.


Bawiłam się w dobrą wróżkę wynajdującą potrzebujących pomocy ludzi i pomagałam, co prawda incognito, ale nie zupełnie szlachetnie, bo zawsze sprawdzałam efekty mojej interwencji w ich życie.  


Bardzo chciałam by fortuna uśmiechnęła się do mnie. Największy jednak problem z wygraną tkwił w fakcie mojego braku wiary w cudowną zmianę losu. Dla świętego spokoju i otwarcia sobie nowych możliwości, w tym prawa do marzeń, które mają szansę (minimalną, ale jednak) na realizację, wypełniałam (od czasu do czasu) kupony. Nigdy ich jednak nie sprawdzałam. Było z nimi tak jak z listami, które kiedyś pisałam wiecznym piórem, na kartce, w staroświeckiej dobie listonoszy. Potrafiłam zapełnić opisami Izraela i tego, co się ze mną dzieje dziesiątki stron.  Przy jakiejś okazji kupowałam znaczek i kopertę. Wkładałam w nią list, zaklejałam, pisałam adres i wrzucałam do szuflady obok łóżka. Tam razem z nieopublikowanymi nigdy tekstami i niesprawdzonymi kuponami, list leżał miesiącami a ja obrażałam się na znajomych, że mi na niego nie odpisują.


 


Ciekawe, jaki los czeka nowego, kwietniowego milionera? Podobno do tej pory całkiem dobrze mu się wiodło. Mieszkał w dobrej dzielnicy, miał pracę, żonę, zdrowe dzieci. Czy pieniądze przyniosą mu szczęście?


Wg psychologów taka nagła, drastyczna zmiana w życiu i krańcowa modyfikacja statusu finansowego nie jest zdrowa z punktu widzenia życia psychicznego. Grozi powikłaniami w postaci nadmiernego stresu, depresji, leków… Mimo wszystko chcielibyśmy chorować na przypadłość bogaczy. Może więc warto wyjąć marzenia z szuflady?


5 comments:

  1. Wiesz co Gojko?Jak czytam Twoje posty i powoli, powoli poznaje Cie coraz bardziej to tak sobie mysle ze Ty juz dawno wygralas w tej loterji zycia. No bo sama powiedz: spojrz na Metuke i na Mashi, spojrz na sama siebie na tym zdjeciu w ksiazce... Poczytaj troche wlasne posty, pelne optymizmu, humoru i zycia. Tylko Ci zazdroscic!!!

    ReplyDelete
  2. Nie mam wątpliwości, że dla mnie największym skarbem są moje dzieci. Miałam też szczęście, że znajazł się wydawca dla mojej ksiązki i ciągle znajduję nowych przyjaciół.Dziękuję, Tomku. Życie nie jest takie złe.

    ReplyDelete
  3. Wiesz Elu..., kazdy marzy o wielkiej wygranej, ktora pozwoliłaby spełnic najwieksze marzenia. Ja tez marze..., ale popatrz. Najczesciej marzymy o podróżach jesli juz, potem zmiana miejsca zamieszkania, dalej najczesciej zmieniamy dom, potem najblizsza rodzina i znajomi, myslimy jak ich obdarowac, jak podzielic wygrana.:). Ja tez od czasu do czasu kusze los i gram i mam nadzieje choc mowia, ze nadzieja jest matka głupich i ubogich, ale tak naprawde, to nie wiem do konca, co zrobiłabym z tym fantem. W tej chwili zamieniłabym najwieksza wygrana swiata na zdrowie kogos mi bliskiego. Chyba, a raczej jestem przekonana, ze najwazniejsza wygrana w loterii zycia jest rodzina, zdrowie i miłosc...:), pozdrawiam ciepło.

    ReplyDelete
  4. Moi znajomi z USA, ktorzy dorobili sie fortuny, wracaja do kraju, bo jak twierdza moga sobie pozwolic na wszystko, ale i tak im czegos brakuje... Wydaje im sie, ze jesli przyjada do starej ojczyzny, to znajda to "cos" co da im szczescie... Boje sie, ze sie rozczaruja.Tak to juz chyba juz jest, ze uparcie probujemy znalezc szczescie poza nami zamiast w nas i w rzeczach zamiast w ludziach...Goraco Cie pozdrawiam i zycze - Tobie i twoim bliskim - duzo zdrowia i milosci.

    ReplyDelete
  5. "Tak to juz chyba juz jest, ze uparcie probujemy znalezc szczescie poza nami zamiast w nas"
    Pięknie to wyraźiłaś!
    Pozdrawiam.
    Marek z Himalajów

    ReplyDelete

Note: Only a member of this blog may post a comment.

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top