Moment

Sunday, April 25, 2010

Uwielbiam moment "tuż przed", kiedy tylko jeden mały krok dzieli moje plany od ich realizacji. Wszystkie opcje są otwarte, ma się szansę na powodzenie. Nie ma jeszcze weryfikacji faktów i idącego za nimi zwątpienia. Za to jest nadzieja i wiara, że zasługujemy na wygraną. Nawet, jeśli nie zapracowaliśmy na nią, to i tak się nam ona należy.


 


Nie wiem, kto ponosi winę za naszą łatwowierność. Pewnie została ona nam z czasów dzieciństwa, kiedy słuchając bajek miało się pewność, że zło zostanie pokonane, dobro wynagrodzone, biedni staną się bogatymi a księżniczkę wyratuje z opresji urodziwy książę na białym koniu.


Zaszczepili ją w nas nasi rodzice (a przynajmniej większość z nich) patrząc na nas jakbyśmy byli ostatnim cudem świata, (bo przecież byliśmy nim), a pewnie i my sami, dla własnego dobra, stworzyliśmy nasz pozytywny wizerunek i bronimy go wszystkimi siłami.


 


Marzyłam kiedyś żeby napisać i wydać książkę. Przez całe lata nosiłam się z tym zamiarem i nigdy nie miałam odwagi spróbować. Nie tylko dlatego, że wydawało mi się to bezczelnością wobec wydanych autorów, ale głównie, nie robiłam tego ze względu na samą siebie. Nie chciałam się rozczarować, a jeszcze bardziej rozstać z noszoną przeze mnie, od czasu pierwszej "powieści" o ślince toczącej się po zjedzeniu sernika, w wieku 9, 10(?) lat szansy na… No właśnie. Na co? Nie wiedziałam dokładnie. W tej kwestii nie śmiałam precyzować moich wyobrażeń, jak to zwykle robię z innymi. Miało to jednak być coś wyjątkowego. I chyba było. Szczególnie w tym momencie "tuż przed" kiedy znalazł się wydawca, a potem w momencie, w którym zobaczyłam na okładce mojej książki małą dziewczynkę gotową do podróży. Obie czekałyśmy na coś, co za chwilę zdarzy nam się w życiu. Ja – radośnie podekscytowana i bierna, Ona – przelękniona, ale walcząca.


Mój los – od chwili wydania "Białej ciszy" nie zmienił się wiele. Prysnął mit punktu zwrotnego w życiu. Książka okazała się epizodem, jednym z wielu w ubiegłym roku. Znaczącym, ale niespełnionym w swych oczekiwaniach. Los Ani z "Białej ciszy" - niepewny, zamknięty w potrzasku zapisanych stron pełnych przemocy, strachu i miłości, wypełnionych infantylnymi życzeniami, żeby było dobrze, żeby ktoś ją pokochał i zaakceptował nie miał już szansy na zmianę, choć nie jedna by się jej przydała…


 


Lubię chwilę tuż przed zaśnięciem – kiedy ociężałe zmęczeniem powieki wiedzą, że nadeszła pora na odpoczynek. Kończą się w tym momencie oczekiwania innych wobec nas i nas wobec siebie. Nie musimy już nic zrobić poza odpłynięciem w niebyt po drugiej stronie zamkniętych oczu. Odłożone na później sprawy, drzemią razem z nami czekając przebudzenia. Dopiero o świcie przeciągając się leniwie, dadzą znak o sobie.


Współczuję udręce tych, którzy nie mogą uciec w zapomnienie nocy.


 


Lubię chwilę tuż przed wyjazdem, zmianę znanego, przewidywalnego miejsca na te, jeszcze niepoznane dogłębnie, kuszące obietnicami. Zawsze przed podróżą wydaje mi się, że czeka mnie fascynująca przygoda, wielkie odkrycie a może nawet zmiana mnie samej. Czasami faktycznie tak się dzieje, a czasami okazuje się, że to, co najatrakcyjniejsze przeżyłam już w marzeniach o podróży a nie w niej samej.


Niezmiennie, za każdym razem, nie mogę spać po nocach, denerwuję się jakbym po raz pierwszy opuszczała domu i wyruszała na włóczęgę w nieznane, nawet, jeśli miejsce, do którego jadę, oswoiłam już podczas innych wyjazdów.


 


Kiedyś, na jednej z wypraw, daleko od Polski, zapukałam do pomalowanych na biało drzwi z metalową mezuzą*. Szukałam znajomej. Miałam adres i nazwisko. Brakowało mi numeru mieszkania. Był spis lokatorów, ale jakiś dziwny. Pisany z prawej strony do lewej, znakami podobnymi do tych, które wyryte były na nagrobkach ludzi obcej wiary, mieszkających kiedyś w mojej ojczyźnie. Nie potrafiłam go odczytać.


Drzwi otworzył młody chłopak o pociągłej twarzy i ciemnych oczach. Zapatrzył się w moje szaro-niebieskie… W tamtej chwili nie miałam pojęcia, że jego spojrzenie zgotuje mi zmianę losu i jeszcze kilku osobom ze mną związanym...


 


Lubiłam oczekiwanie na miłość, która niespodziewanie dotknie mnie i przemieni w innego człowieka. Oczywiście szczęśliwszego, pełniejszego, spełnionego…


Miłość przyszła. Po niej jeszcze jedna i kolejna. Każda okazała się inną. Bolała. Niepowtarzalna, głęboka, totalna, ze szczyptą szaleństwa była u mnie tylko przelotem. Odeszła lub zmieniła się. Sama nie wiem. Zostawiła pustkę, którą do tej pory trudno zapełnić. Nie chcę już czekać na podobną do niej. Obejdę się bez niej. Albo zamienię ją na seks, przyzwyczajenie, wspólne prowadzenie firmy pod nazwą "małżeństwo", wygodne życie ze sprawdzonym lokatorem i opiekunem dla dzieci…


Może mi się jednak tylko dzisiaj tak wydaje? Może winny wszystkiemu jest ten gorszy dzień, który trzeba przeczekać? A ja przecież lubię oczekiwanie. Wszystkie niespełnione marzenia skupiają się w nim, cały mój optymizm i naiwność czterdziestokilkuletniej dziewczynki nadal nieświadomej pułapek życia, mimo, że tkwi w jednej z nich.




שוב לא יהיה לי רגע
כמו הרגע שלפני
הכל היה עוד אפשרי
הכל היה פתוח
עמדתי בגשם וחיכיתי לך
רועד מציפייה ורוח

שוב לא יהיה לי רגע
כמו הרגע שלפני
את באת והתחבקנו וכבר נעשה חווה
וכך עמדנו חבוקים...

?ואיפה הגשם
?ואיפה הרעד
?ואיפה את בטרם באת



Hanoch Levin


 


*"Mezuza"


http://pl.wikipedia.org/wiki/Mezuza


5 comments:

  1. Ja również żyję pewnym marzeniem, lecz jak na złość samej sobie nic z tym nie robię. Czy wynika to ze strachu? A może uprzedzenia do samego siebie? Często człowiek, nawet kiedy tego nie wie, umniejsza samemu sobie, wmawia sobie, że nie zasługuje na coś, co osiągnęło tylu przed nim, być może byli lepsi, bardziej zasługiwali na szczęście. Może też byli ulepieni z innej, lepszej gliny... Bardziej odporni i wytrwali na to, co niesie ze sobą jutro... Wątpliwość. Gdyby jej nie było, nie byłoby też wielkich ludzi i wielkich czynów. Ja wierzę, że każdy z nas ma swój czas... Czasami zdaje się on rozsmarowany na długiej kromce chleba, innym razem, trwa tyle co płomień na zapałce. Trzeba być czujnym i nie tracić w siebie wiarę.Pozdrawiam serdecznie :)

    ReplyDelete
  2. Witam, przeżywam właśnie punkt zwrotny w moim życiu, z którym wiążę wielkie nadzieje. Coś się skończyło, po wielu latach trwania na siłę, na szczęście, nareszcie!- ale czy to, co ma nadejść okaże się tym, czego chcę? Tego nie wiem, czas pokaże. Wiem natomiast, że tego co odeszło, już nie chcę, więc gorzej być chyba nie może?Jestem gotowa na zmiany.Pozdrawiam serdecznie.

    ReplyDelete
  3. Hej natknąłem się na Twój ciekawy blog i Twoją? szalenie uroczą focię, polując, dość po omacku, w sieci na kogoś, kogo można by namówić na przeglądnięcie moich (no, nie całkiem moich) wypocinek. Jeśli może Cię zainteresować niezwykle fachowe;) spojrzenie na miłość, to zajrzyj na http://fmo.blog.onet.pl/ . Pozdrawiam i życzę szczęścia ;)

    ReplyDelete
  4. " ... wszystko, co powstaje z marzenia, niesie ze sobą rozczarowanie. Jedyną możliwością, żeby marzenie było wciąż doskonałe, jest jego niespełnienie. Kiedy spełnisz jakiekolwiek marzenie, np. pisząc powieść, uprawiając ogród, realizując fantazję seksualną, zawsze wiąże się z tym smak rozczarowania". Amos Oz

    ReplyDelete
  5. Trzeba mieć marzenia, są po to, by je realizować. One wyznaczają nasz cel. Myślę, że jesteśmy w ciągłej podróży i szczęśliwym jest ten, kto zna kierunek i podąża do uprzednio wyznaczonego przez siebie celu. Gdzieś, kiedyś usłyszałem, że kapitanowie mijających się na morzu statków pytają: "dokąd płyniesz, jaki jest twój port przeznaczenia? " Gdyby któryś z nich odpowiedział, że nie wie dokąd płynie i że nie zna portu swego przeznaczenia, zostałby uznany za wariata. Ilu ludzi przemierza przez życie na oślep, bez celu? Na moje oko zbyt wielu...

    ReplyDelete

Note: Only a member of this blog may post a comment.

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top