Czasami nazywam siebie ateistką, choć nie jestem do końca pewna czy mam rację. Bo jeśli tak… to, kim jest ten miniaturowy Pan na moim lewym ramieniu? Nie muszę obracać nawet głowy, żeby wiedzieć, że siedzi tam, założywszy nogę na nogę i patrzy przed siebie nieobecnym wzrokiem. Ten młody mężczyzna z zawadiacką czupryną długimi rzęsami panienek, ubrany w elegancki, czarny garnitur w prążki - od samego Armaniego -niebieską koszulę i purpurowy, krawat utkany z nici znalezionych w ogrodzie cesarza Huang Di, w wyglansowanych butach, zawsze tych samych: z miękkiej skórki, wygodnych i lekko zużytych - całe stulecia już takich nie szyją - patrzy się na mnie z boku i chyba dobrze się bawi, choć trudno przecież być tego pewnym, bo nie ma w nim odrobiny melancholii, ani śladów depresji. Nie obgryza paznokci, nigdy nie potrzebował psychologa i on, wszystko wiedzący nie wie, co to prozac. Skusiłby się może na kieliszek czerwonego wina z dobrego rocznika, ot tak, dla kurażu a nie z przyzwyczajenia, ale wypiłam ostatnią butelkę a poślednimi trunkami wstydzę się go częstować..
Uśmiecham się do niego kokieteryjnie spod półprzymkniętych oczu zapominając, że to przecież Bóg – mimo, że ja widzę człowieka - i na nic nie zdadzą się kobiece tryki, choć nie wiem jak bym się starała, bo przecież to on je wymyślił, tak jak mnie samą, a może nawet i siebie samego?
Nie potrafię niczym go zaskoczyć, bo wszystko i tak znał i zna przede mną. (Trochę mi go żal, bo niewiedza kryjąca niewiadomą dużo ma dla mnie uroku). Na nic moje wysiłki. Nie zmylą go rozszerzone źrenice, mokre wargi i sukienka… ta fioletowa, kontrastująca z jasną plamą moich włosów, zharmonizowana z barwą oczu, którą kiedyś mój kochanek nazwał fiołkową. Nie był romantykiem, ani sentymentalnym chłopcem wzruszającym swą dziewczynę bukietem sprzedawanym przez podstarzałe kwiaciarki w ondulowanych włosach tlenionych na rdzawy kolor chwastów. Chciał mi tylko zaimponować poetyckością - taka była w tamtych czasach moda - zauroczyć księżycem, kwiatami i zaproszeniem na trzydaniowy obiad w akademickiej stołówce.
Mój przystojny Bóg studiując mą bezsilność łowi uśmiechy, które mu posyłam. Kiedy nie jest zajęty swoimi sprawami, lubi pochylać się w moim kierunku jakby lekko niedosłyszał lub chciał nawiązać intymniejszy kontakt. Z bliska obserwuje mnie uważnie, bez najmniejszego drgnięcia powieki czy zmiany w twarzy. Czuję się w takich momentach jak tropione zwierzę w norze. Kulę się w ramionach, spuszczam wzrok w ziemię i gubię wątek bojąc się poruszyć. Wystarczyłoby przecież przechylenie się w jedną stronę, a Pan mógłby wpaść w miejsce gdzie zaczyna się u mnie niewinne wgłębienie, tam gdzieś pomiędzy szyją a ramieniem. Nie chciałabym być odpowiedzialna za zachwianie równowagi świata a przyznam się Wam, że czasami miewam kłopoty z utrzymaniem pionu i nigdy nie miałam predyspozycji do kariery w cyrku.
Prostuję się więc powoli, pilnie bacząc na to by nie chwiać się zbyt mocno i wzdycham z ulgą, kiedy widzę go znów nieruchomego, z nogą na nodze, wpatrującego się w dal w której dla mnie nic nie ma.
Mogę mu wtedy ponownie zawracać głowę samotnością we mnie i zmęczeniem, nie bacząc na formę i na to, że się powtarzam, bez przesiewu słów i strachu, że wymsknie mi się coś nieodpowiedniego, bo przecież nie zawsze panuję nad słowami. W momencie zaś, kiedy kończę - on zaczyna opowieść o deszczu, do którego tęsknię od marca (skąd wiedział?) - budząc we mnie płacz, na który nareszcie sobie pozwalam, bo gardząc szantażem łez i własną słabością, nigdy prawie tego nie robię. Pan zaś pieszczotliwie bawiąc się moimi włosami szepcze mi do ucha: rozumiem!
Wiem. Wszystko będzie dobrze. Muszę tylko jeszcze poudawać z nim trochę: ja – że w niego nie wierzę, a on - że jest zwykłym facetem siedzącym na ramieniu kobiety, która nie modli się do niego i nie potrzebuje łaski.
Jednak ateistka ," oni maja najgorzej , bo nie maja sie do kogo zwrócici "dlatego tez w chwilach trudnych zaczna pracowac wyobraznia, prawda ze pieknie . Tez ateista .Pozdrawiam Vojto ,
ReplyDeleteHmm,W moim przypadku stan ktory opisalas jest raczej momentem niewiary, potęgowanym przez zalozenie ze Bog mysli podobnie jak my. Zabawne i przerażające zarazem. Wystarczy przyjąć ze mysli podobnie jak my i dysponuje podobna wiedzą, a On sam i wiara w niego wydaja sie niedorzecznoscią... Pozdrowienia :)
ReplyDelete