Kryształowa biografia

Saturday, September 11, 2010

Adam ze zdziwieniem stwierdził, że nie jest już młodym mężczyzną. Nadal potrafił po pierwszej minucie zapalić się do jakiegoś przedsięwzięcia i go zrealizować – nie ważne czy była to nowa firma, pomoc komuś czy zakochanie się w kolejnej, inteligentnej i obowiązkowo twórczej, ale nie niekoniecznie ładnej kobiecie czy wylecieć, z dnia na dzień, na jakąś wymyśloną wieczorem eskapadę na drugi koniec świata.


Codziennie szybkim krokiem przemierzał kilometry telawiwskiej plaży dbając o wysmukłą sylwetkę, spotykał się z kilkunastoma osobami w sprawach firmy, której był właścicielem i z licznymi znajomymi, którym nie potrafił odmówić wypicia kawy w zaciszu ich domu czy zjedzenia obiadu w modnej restauracji na mieście.


 


Biegał, załatwiał, pracował, kochał, zdradzał z takim samym zapędem i gotowością jak czytał, chodził do teatru i na koncerty. Mimo upływu lat, nie miał przy tym nawet śladu zadyszki. Nieuchronność starzenia się od dawna mógłby zobaczyć w swoich przerzedzonych włosach, tracącej elastyczność skórze czy wypukłościach żył na rękach. Nie był on jednak mężczyzną, który patrzy w lustro studiując zmiany i zastanawiając się nad swym wyglądem. Nigdy zresztą nie uważał się za przystojnego i chyba obiektywnie, ze swoją skromną posturą, nigdy nim nie był, co bynajmniej nie oznaczało braku powodzenia u kobiet czy kompleksów. W jego atrakcyjność wpisana była inteligencja, oryginalność, niespożyta energia, umiłowanie życia, tolerancja dla ludzkich słabostek i nieprzemijający urok chłopca.


 


Jego dzieci, a ostatnio i wnuki, chcąc czy nie chcąc, udowadniały mu upływ czasu, podobnie jak coraz to częstsze spotkaniach z kolegami na cmentarzu. Ostatnio, kiedy był na jednych z nich, przypomniał mu się ojciec. Chyba był w jego wieku, kiedy zmarł. Bardzo go kochał, choć często, jak zwykle to bywa z indywidualistami, buntował się przeciwko jego surowości przyznając, jednak, że był sprawiedliwy i szlachetny. Ojciec zawsze dbał o wygodne, ciekawe życie dla niego i brata, kupował mamie prezenty i zawsze można było na nim polegać, mimo, że nie zawsze się z nim zgadzał. Był bardzo zajętym człowiekiem na wysokim stanowisku, ciągle wyjeżdżającym w delegacje, zapracowanym i zmęczonym. Odszedł nagle, na zawał serca, jeszcze przed tym, kiedy urodziły się Adamowi dzieci. Nie zdążył poznać swoich wnuków ani się w nich zakochać, tak jak przytrafiło się to jego matce, zmarłej kilka lat temu, a one, nie tylko że go nie znały, to mało interesowały się przeszłością swojej rodziny.


"Muszę coś z tym zrobić" – postanowił Adam i jeszcze tego samego popołudnia, wracając z pogrzebu, na tylnym siedzeniu samochodu, postanowił opracować i wydać biografię swoich rodziców, a może nawet pokusić się o historię całej rodziny i niezwłocznie, od razu po powrocie do domu, zacząć szukać materiałów do niej.


 


Była 23 w nocy. Adam siedział na podłodze w swoim gabinecie. Butelka wina opróżniona była już prawie do końca, kiedy z pokaźnej paczki listów, posegregowanych według dat, opasanej szeroką, brązową gumką wyjął jedną kopertę. W środku było dobrze zachowane zdjęcie. Kiedy je zobaczył, wstrzymał automatycznie oddech. Po chwili wypuścił powietrze z długim świstem, poprawił okulary i po raz kolejny przybliżył fotografię do oczu.


Od kiedy zaczął, kilka godzin temu, przeglądać papiery i pamiątki po rodzicach – a miał ich sporo, bo nigdy niczego nie wyrzucał – nic nie wstrząsnęło nim tak bardzo, jak ta podobizna ojca w sile wieku, w brązowym kapeluszu na ławce w warszawskich Łazienkach.


 


Matka lubiła zdjęcia. Fotografowana, wyglądała na nich lepiej niż w rzeczywistości. Jej zastygnięty na wieczność uśmiech, ciepły i filuterny - zupełnie innym niż ten ostatniej kochanki Adama, która nawet wtedy, kiedy była wesoła budziła rezerwę i dystans wyczuwalnym w niej smutkiem - oraz czarne oczy nabierały nieprzemijającej łagodności i dobroci.


Na większości zdjęć matka nie była sama. Zawsze lubiła otaczać się ludźmi. Stąd też na fotografiach wiele było jej ujęć z koleżankami, na przyjęciach noworocznych, na nartach, uroczystościach rodzinnych, wokół stołu, w sanatorium, z dziećmi: Adamem i Piotrem i z wnukami.


Czasami był na nich ojciec. Zawsze wyprostowany, poważnie obejmował mamę przytrzymując ją tak mocno za ramię, że sukienka, płaszcz czy bluzka miały na wysokości jego uścisku widoczne wgniecenie z fałdami. Miało się wrażenie, że najważniejszą rzeczą na świecie, czy wręcz obsesją jego życia, było chronienie jej i zapewnienie bezpieczeństwa.


 


Ojciec nie lubił się fotografować. Wydawało mu się to stratą czasu, niepotrzebną czynnością, którą można pominąć. Jeśli wyjeżdżał gdzieś na zagraniczne wyjazdy służbowe nigdy nie robił na nich zdjęć i nigdy o ich nie opowiadał szczegółowo. Trzeba było długo przekonywać go do ustawienia się do nielicznych rodzinnych fotografii, a większość jego zdjęć zrobili mu koledzy podczas pracy czy na wspólnych spotkaniach. Nie było problemu ze znalezieniem go wśród kilkunastu innych twarzy na grupowych odbitkach. Był na nich jedynym człowiekiem nieuśmiechającym się i patrzącym zwykle w bok.


Tylko na tym, jedynym zdjęciu, w całym stosie czarno-białych fotografii, ojciec patrzył wprost w kamerę, śmiejąc się wesoło. Adam nigdy w życiu nie widział go tak szalenie szczęśliwym i zadowolonym z siebie. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie pomylił się, co do tożsamości osoby widniejącej na zdjęciu. Nie było jednak wątpliwości. To był on, choć kompletnie zmieniony. Nie znał go takim. Próbował przypomnieć sobie kiedy ostatnio widział go chociażby uśmiechającym się. Nie potrafił. Za każdym razem z przeszłości wracała do niego poważna twarz ze ściągniętymi surowo ustami. Do tej pory wydawało mu się, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, jego ojciec nie potrafił okazywać uczuć ani o nich mówić. Od lat zakwalifikował go do kategorii tych, którzy nie byli w stanie intensywnie przeżywać czegokolwiek.


 


- Czyżbym się mylił? Ależ ze mnie głupiec! Ja go, przecież w ogóle nie znałem! - Adam myślał, że za chwilę się rozpłacze. Nie zrobił jednak tego. Obrócił fotografię na drugą stronę. Jakaś nieznana ręka wykaligrafowała starannym pismem, pochylonym w prawą stronę tekst:


"Waldkowi, mojej miłości, na pamiątkę ostatniego spotkania - Maria". Nad nim, w prawym rogu widniała data: 12.5.1957.


- Miałem wtedy 15 lat - pomyślał Adam – a Piotrek 17… Ze zdenerwowaniem rozerwał kopertę wydobywając z niej złożony równo w połowie list. Pisała go jakaś kobieta. Adresatem był Waldemar Zahariasz. Nie potrzebował czytać kolejnego listu by zrozumieć, że jego ojciec, nie tylko, że miał kilkuletni romans z jakąś młodszą od niego o 20 lat gojką, to naprawdę ją kochał, tęsknił do niej i spotykał się z nią, tak często jak tylko mógł.


 


Adam, w pierwszym odruchu wściekłości, nie mógł przestać rozrywać kopert, tak  jakby to one były winne wstydliwym sekretom, i wielokrotnie czytać listów, aż do ostatniego słowa…


Czuł się oszukany i okradziony ze wszystkich historii z życia najbliższego mu człowieka, którymi ten dzielił się z nią - zamiast z nim. Nie potrafił zrozumieć jak przeoczył fakt istnienia tej kobiety w biografii swego ojca. Miał żal, że nigdy nie opowiedziano mu o niej - nawet wtedy, kiedy zostawił swoją żonę dla innej kobiety - i nienawidził kochanki ojca za ukradzioną miłość, która należała się jego matce.



Po kilku dniach, nieprzespanych nocach i kolejnej lekturze listów - złość i nienawiść wyblakły a na ich miejscu pojawiło się zrozumienie, a nawet coś w rodzaju litości, choć do niedawna niemożliwą wydawała mu się sytuacja, w której jego dumny, wspaniały ojciec kiedykolwiek potrzebowałby od kogokolwiek współczucia. Odkrył bowiem, że jego ojciec był bardzo samotnym człowiekiem, a jedyne chwile odpoczynku od narzuconych sobie wysokich standardów, perfekcyjnie wypełnianych obowiązków zawodowych i rodzinnych były… z nią - tą kobietą, którą ojciec zostawił, w 1958 roku, wyjeżdżając rozczarowany socjalizmem z Polski do Izraela.


Postanowił ją odszukać. Miał, co prawda jej adres w Warszawie, ale ostatni list przyszedł wiele lata temu. Naiwnością byłoby przypuszczać, że nadal mieszka w tym samym miejscu. Mimo wszystko, poleciał jednak jeszcze w tym samym tygodniu.


 


- Waldek! – starsza pani, która otworzyła mu drzwi, żeby nie upaść oparła się o ścianę. – Przyjechałeś!!!


Adam poczuł się niezręcznie. Nie wierzył, że uda mu się znaleźć Marię i absolutnie nie był przygotowany na to, że ta weźmie go za jego ojca. Stał tam na trzecim piętrze kamienicy w Warszawie i nie wiedział, co powiedzieć. Nawet zwykłe – "dzień dobry" – nie przechodziło mu przez gardło.


Na szczęście kobieta uśmiechnęła się odgarniając włosy z czoła i powiedziała opanowanym głosem:


- Przepraszam. Wzięłam Pana za kogoś innego. Jest pan za młody by być tym, o kim myślę. W czym mogę pomóc? - Maria wyprostowała się i popatrzyła mu prosto w oczy. Była chyba tylko kilka lat starsza od Adama. Dystyngowana. Szczupła. Niewysoka – jak jego mama.


- Jestem Adam Zachariasz. Przyjechałem z Izraela w sprawie mojego ojca.


- Proszę wejść – kobieta szeroko otworzyła masywne, drewniane drzwi wpuszczając go do środka.


- Napije się pan herbaty? Mam też wczorajsze ciasto z wiśniami.  Nałożyć Panu kawałek?


- Z chęcią – odparł Adam trochę zbyt entuzjastycznie.


Siedząc w fotelu pod oknem, patrząc na bibliotekę z książkami i ręcznie szydełkowany obrus nie mógł uwierzyć, że znalazł się w tym pokoju, a kobieta, która gotuje dla niego w kuchni wodę, całowana była namiętnie przez jego ojca, który ją kochał i pisał do niej przez lata listy.


 


- Jest pan bardzo do niego podobny – Maria postawiła przed nim filiżankę z parującą zawartością i apetycznie wyglądającym plackiem na porcelanowym talerzyku.


- Tak? – zdziwił się, choć doskonale o tym wiedział. Wszyscy powtarzali mu to od lat. - Pani go jeszcze pamięta?


- Ja? – westchnęła i wstała nagle z fotela.


- Nie mogłabym go zapomnieć, nawet gdybym chciała. Wie, Pan...nawet nie wyszłam za mąż, choć mogłam… Czekałam… Głos jej się lekko załamał, i choć była obrócona w tym momencie tyłem do niego, nie miał wątpliwości, że powstrzymuje płacz.


- Czy on żyje?


- Nie. Zmarł lata temu.


- Ach tak? – pozornie obojętnie zdziwiła się kobieta po czym wyszła bez słowa z pokoju.


Adam po raz kolejny dzisiejszego poranka poczuł się niezręcznie. Po jakiś pięciu minutach Maria wróciła do pokoju w butach, z torebką przewieszoną przez ramię i jakimś zawiniątkiem. Podała mu go.


- To są listy pańskiego ojca – powiedziała cicho - może chciałby je pan przeczytać? Adam gwałtownie wstał z fotela. Zastawa zadrżała ostrzegawczo i odrobina herbaty wylała się na spodeczek.


- Przepraszam


- Nie ważne! Czy... mogę pana pocałować? – Maria spytała niepewnym głosem.


- Oczywiście! – natychmiast przytaknął, choć sam pomysł wydawał mu się absurdalny.


Pocałowała go we włosy, jakby był małym dzieckiem, a nie starszym już panem, po czym powiedziała:


- Wychodzę. Proszę czuć się jak u siebie w domu, przeczytać wszystko… posiedzieć, zjeść coś – lodówka jest w kuchni, sam pan znajdzie… Nie potrafię teraz rozmawiać. Może następnym razem?... Przepraszam. Muszę wyjść. Zostawiam panu klucz. Proszę dwa razy zamknąć i zostawić  go pod wycieraczką. Jeszcze raz przepraszam…



Wyszła. Usłyszał zamykane drzwi a potem stukot obcasów na schodach. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zostać w tym mieszkaniu, czy może wrócić do hotelu?  Stał chwilę niezdecydowany miętosząc koperty w ręku, po czym usiadł i zaczął czytać o ojcu, którego nigdy nie znał. Kiedy skończył, zamknął mieszkanie dwa razy. Następnego dnia był już w Tel Awiwie.


 


Rok później wyszła księga pamiątkowa rodziny Zachariasz. Wynajęty historyk solidnie i rzeczowo opracował dane historyczne sięgające kilku pokoleń wstecz. Wybrano najlepszy gatunkowo papier i elegancką okładkę. Oprócz obszernych tekstów były w niej mapki, zdjęcia, dokumenty i nawet rysunki dzieci. Nie pominięto najmniejszego detalu z biografii jej członków. Tylko imię Marii nie pojawiło się w niej ani razu.


 

11 comments:

  1. Super tekst. Gratuluje. I swietny dobor tytulu. Czy ta biografia jest krysztalowa bo czysta jak krysztal czy krysztalowa bo krucha jak krysztal?

    ReplyDelete
  2. Dziewczyno, pisac to Ty potrafisz i to jak! I tak trzymaj. Niedzielne popoludnie na lekturze Tqojego bloga... Nie moze byc fajniej. Jeszcze, jeszcze....!PozdrawiamDee

    ReplyDelete
  3. Przeczytalem twoj blog. dopelnil mi moja samotna niedziele ( z wyboru ,w ten sposob sie odprezam , ale chyba tez mecze domownikow , jestem niemy- nieodzywam sie , tak terapia ) przedsiebiorcv,przygotowujac sie do pracy w dniu nastepnym.Opisalas chyab najczestszy i naskruytszy przypadek w zyciu ludzi roznych narodowosci, historia porownywalna do Kamiennych Tablic -Zukrowskiego.Znana tylko najblizszym przyjaciolom , lub tez ludziom spotkanym przypadkowo , opowiedziana w przypływie nostalgii, usprawiedliwienia lub usmierzenia bolu .Nawet syn w swej ksiazce stal sie udzilaowcem tajemnicy. Mimo , ze niewiele mial juz do zburzenia .Tak chyba basza natura , odpowiedzilanosc , burzy milosc .Pozdrawiam Dziekuje Vojto

    ReplyDelete
  4. Dobrze się czytało :)

    ReplyDelete
  5. Do Dee: przyslowek 'fajnie' nie oznacza nic. Mam na niego alergie. Zostalo mi po szkole sredniej gdzie Pani polonistka tepila to slowo zaciecie i jkonsekwentnie. Co miales/las na mysli?

    ReplyDelete
  6. ...i czysta i łatwa do uszkodzenia...Dziekuję i pozdrawiam

    ReplyDelete
  7. Ach, jak mi przyjemnie!!! Cała sie rozpływam...Dziękuję. Pozdrawiam

    ReplyDelete
  8. Historia została napisana na podstawie autentycznego wydarzenia, choć niektóre fakty zostały zmienione.Zastanawiam się co jest bardziej etyczne: wycenzurowanie dla potomnych czyjegoś życiorysu z błędów i potknięć, czy opisanie wszystkich faktów łącznie tymi, które były skrywane? Kto i w jakich okolicznościach ma prawo do grzebania w cudzym życiorsie, nawet jeśli chodzi o bliskiego członka rodziny czy znaną osobistość?Interesująca jest też rola niekaceptowanych społecznie partnerów, którzy sekretnie wpływają na niejeden los pozostając anonimowymi...Dziękuję za czytanie moich postów. Pozdrawiam

    ReplyDelete
  9. Cieszę, że się podobało!Miłego wieczoru!

    ReplyDelete
  10. Chyba nie powinno się pomijać takich wątków właśnie ze względu na potomnych, żeby wiedzieli, że żaden człowiek nie jest idealny i każdy ma prawo popełniać błędy. Pozdrawiam, uwielbiam twojego bloga

    ReplyDelete
  11. DZiekuje za komentarz do mojej odpowiedzi ,uwazam , ze ciekawosc syna byla uzasadniona , nawet spontaniczne odwiedziny w Polsce , w koncu zawsze interesujemy sie naszymi rodzicami, chcial poznac osobe , ktora wywolala na fotografii szczescie na twarzy ojca.Jak wynika z Twojego postu , tak mysle, nie zawiodł , sie sam , jak opisujesz ma bogate zycie wiec , moze, chcial potwierdzic swoj sposob bycia i zycia , mimo ze w poczatkowej fazie nie byl zadowolony , ale pierwsze chwile, spotkania w Warszawie , odmieniaja jego postawe , przyjety z przyjaznia i nostalgia , odkrywa , ze druga strona tego szczescia na fotografii " gojka z Warszawy " jest w koncu takze przegrana, zachowala aparycje , figure , sposob chodzenia ( slyszy odglosy stuku obcasow ) , ktory chyba mu sie podoba , doznania sluchowe zawsze uruchomiaja wyobraznie ,nie wyszla jedna za maz , tkwila oczekujac na swa milosc od ktorej od lat nie miala wiadomosci . Uwazam , ze opisanie Wszystkiego nie mialoby sensu , do niczego nie prowadzi , a moze wywolac watpliwosc , w koncu jestesmy tak skonstruowani , sami musimy doznac wszytkiego na wlasnej skorze ,nie wyciagamy wnioskow i zawsze chcemy miec chocby male tajemnice .Pozdrawiam Vojto.

    ReplyDelete

Note: Only a member of this blog may post a comment.

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top