"Przecież życie jest snem / tylko snem / i ten, kto żyje śpi / i śni siebie pokąd nie prześni siebie”. Pedro Calderon de la Barca
Wszystkie miejsca w sali kinowej były zajęte. Nie było to spowodowane tylko atrakcyjnością intensywnie chłodzonych sal kinowych (w ten wieczorny piątek wilgotność w Tel Awiwie wynosiła 56% a temperatura dochodziła do 28°C), ale szybko rozprzestrzeniającą się popularnością filmu "Inception" (w hebr. tłum."Początek"), w reżyserii Christophera Nolana i główną rolą graną przez Leonardo di Caprio, aktora szczególnie lubianego w Izraelu, nie tylko dla niego samego, ale również dla jego izraelskiej, wieloletniej partnerki – top modelki Bar Rafaeli, którą izraelscy widzowie znają z reklam od czasu, kiedy była ośmiomiesięcznym dzieckiem.
Leo Di Caprio i Bar Rafaeli
Nie pamiętam już nawet, kiedy ostatnio zdarzyło mi się siedzenie w pełnym kinie.
Film "Inception" ("Początek"? "Start"?), oparty na wielokrotnie spiętrzonej zasadzie snu (marzenia) we śnie o śnie przypominał mi chińską kostkę-układankę zawierająca w sobie ukryte wnętrze odsłaniające się wraz z ujawnieniem się nowych, sekretnych elementów.
Wykorzystanie idei marzenia sennego, schodzenia do coraz to niższych podkładów podświadomości, fantazyjna, logiczna koncepcja zaskakująca widza szaloną, skomplikowaną fabuła stawia go w sytuacji ludycznego pobudzenia. Widz stara się przewidzieć, wywnioskować i zrozumieć każdą scenę, choć nie do końca jest w stanie podążać za jej powikłaniami, sprzecznościami, lustrzanymi odbiciami i labiryntami odkrytymi we wnątrz labiryntu. Ciągi rozumowe, które udaje mu się rozszyfrować, wywołują automatycznie uśmieszek zadowolenia z siebie i poczucie dobrej zabawy.
Oprócz perfekcji trików, trzymającej w napięciu akcji i muzyki Edith Piaf najciekawszą dla mnie była reakcja publiczności. W pięciominutowej przerwie w seansie, widzowie nawzajem przepytywali się ze zrozumienia filmu próbując przewidzieć ciąg dalszy, komentując fabułę i porównując ją do kultowego "Matrixa". Okazało się też, że byli na sali i tacy, którzy, mimo, że film wyświetlany jest w Izraelu dopiero trzy tygodnie (w pierwszym tygodniu wyświetlania, "Inception" zdążył "zarobić" w USA 60 milionów dolarów), byli już na nim kilkakrotnie. To właśnie oni, na głos, próbowali wyjaśnić mniej obeznanym z logicznymi zagadkami widzom, o co w tym wszystkim chodzi i …sami się gubili.
Szkoda, że film, w początkach trochę przegadany, kończy się sentymentalną, wielokrotnie powielaną sceną tatusia odzyskującego swe dzieci i typicznym, amerykańskim happy endem: wszyscy bohaterowie nie tylko, że wychodzą cało z niebezpiecznych opresji, to na dodatek znajdują się bez najmniejszego nawet uszczerbku na fryzurze, w komfortowej, pierwszej klasie samolotu lecącego do Miasta Aniołów...
Powiedzcie sami: kto śni kogo? My ich czy oni nas?
"Kto pyta?" - odpowiadał na zadane sobie pytania, pewien hinduski mistrz.Więc - Kto pyta?Pozdrawiam ciepło z Polski w porze śniadania. :-)
ReplyDeleteA kto zna odpowiedź?Smacznego!
ReplyDeleteNa pytanie - "Kto pyta" nie znam odpowiedzi. Ale gdy je sobie zadaję, mam wrażenie jakbym głębiej patrzyła i może ciut więcej pojmowała. Ale to może tylko wrażenie. :-)Pozdrawiam
ReplyDeleteAleż w tym filmie nie ma happy endu! To tylko kolejny etap snu Leonarda.Dowody:1. Jedyne co wiemy na pewno, to że ekipa (bez Leonarda) została na pierwszym poziomie snu. Skok z mostu w furgonetce miał ich przywrócić do rzeczywistości - tak się nie stało, wypłynęli na brzegu. Mało tego, widzimy jak członek ekipy grający wuja manipulowanego miliardera odzyskuje swoją prawdziwą twarz. To sen, nie rzeczywistość.2. Scena z dziećmi dokładnie odpowiada wspomnieniom Leonarda. Te same ubrania, dzieci robią to samo co w momencie gdy widział je ostatni raz.3. Brak teściowej (która pojawia się w filmie tylko telefonicznie)4. Teść który był w Paryżu, nagle jest w USA5. Bączek - kręci się, nie przewracając.
ReplyDeleteWOW!!!!! Czyli...muszę pójść na film jeszcze raz, bo udowodniłeś mi, że w pewnym momencie dałam się uśpić... Mimo wszystko jednak, co oznacza filmowy "happy end"? Szczęśliwy koniec, a koniec tego filmu - abstrahując od faktu, że teoretycznie historia nie kończy się - jest sentymentalno-życzeniowy, nawet, jeśli jest to tylko jeden z poziomów i biorąc pod uwagę całość, oznacza tymczasowe fiasko lub nawet jeśli został tak zinterpretowany, bo takie były emocjonalne potrzeby widza przyzwyczajonego do dobrego końca.A może to była świadoma gra z konwencją amerykańskiego zakończenia? Widzowie niby zostali usatysfakcjonowani wygraną pozytywnego bohatera, którego darzyli sympatią, a tak naprawdę zostali znów wyprowadzeni w pole, nie mniej przecież niż wtedy, kiedy w filmie, za sprawą deus ex machina wszystko znajduje pozytywne rozwiązanie, nawet wbrew logice i prawdopodobieństwu?Pewnie na sali kinowej byli i tacy, podobni do Ciebie, którzy się nie nabrali na sukces operacji (błąd końcowego rozumowania spowodowany mógł być również znużeniem długością i nawarstwieniem spiętrzeń oraz obniżeniem się poziomu uwagi widzów) i po wyjściu z kina - zamiast poczuć ulgę i odprężenie, kupili bilet na powtórny seans lub zaczęli zaczęli czekać na ciąg dalszy?Pozdrawiam i dziękuję
ReplyDeleteFilm zobaczę na pewno jeszcze raz. Jest tego wart, nawet jeśli są w nim liryczne dłużyzny ;)Co do zakończenia, będę cyniczny. Chodzi w nim dokładnie o to o czym napisałaś w ostatnim zdaniu ergo Incepcję II. ;)
ReplyDelete