Tekst został opublikowany 1.04.2010
Wyciągam z torebki klucz. Szukam zamka. Nie ma. Sprawdzam jeszcze raz. Skoro jest klucz - musi być i dziurka od klucza - myślę niby logiczne, jeśli nie brać pod uwagę faktu, że wychodzę z pracy zamiast ze swojego mieszkania i stoję przed antywłamaniowymi drzwiami otwieranymi za pomocą specjalnej karty magnetycznej. Na szczęście muszę taką gdzie mieć, skoro udało mi się kilka godzin temu wejść do budynku… Szukam. Jest! Wyjmuję czerwono-białą kartę z czarnym pasem magnetycznym mocno wytartym. Nie muszę nawet powiedzieć "Sezamie otwórz się" tylko przeciągnąć ją w małym metalowym rowku (wybaczcie mizerność opisu – nie znam się na współczesnej technice) i drzwi otwierają się. Mijam ochroniarza, starszego pana o niebieskich oczach i szpakowatych włosach, byłego gimnazjalnego nauczyciela historii.
- Layla tov - dobranoc - wymieniamy codzienne grzeczności.
- Wsiewo Charoszewo! - wszystkiego dobrego – dodaje strażnik (widocznie nudzi mu się i chce porozmawiać) – Da swidanja! – odpowiadam po rosyjsku uśmiechając się przepraszająco, bo jestem zmęczona i nie mam teraz czasu na pogawędki.
Tuż przy budce Lotto, tam gdzie zwykle, czeka na mnie mój transport do domu. Osiołek, myślicie? Nie. Samochód. Biały, duży, 4 kółka, kierownica (nie tylko nie znam się na zamkach, również na samochodach) i ciemna postać pochylonego mężczyzny.
Otwieram jak zwykle drzwi, siadam obok kierowcy, obracam się do tyłu, rzucam na tylne siedzenie torebkę, dokładnie zapinam pasy, zaczynam opowiadać jak było w pracy podpatrując wychodzącą właśnie z bramy objętą parę homoseksualistów z naszego działu. Mąż jak zwykle nie odpowiada (typowy milczek), ale tym razem również nie jedzie. Chyba coś jest nie tak? Spoglądam na niego. Widzę otwarte ze zdziwienia usta: dwie koronki, kilka srebrnych wypełnień, mały ubytek…
Obracam się. Biorę z tylnego siedzenia torebkę, odpinam pasy.
- Bye, bye – mówię beztrosko zamykając z trzaskiem drzwi samochodu. Jak gdyby nigdy nic przechodzę do zaparkowanego 50 m od budki Lotto białego, dużego samochodu z 4 kółkami. Otwieram jak zwykle drzwi, siadam obok kierowcy, obracam się do tyłu, rzucam na tylne siedzenie torebkę, dokładnie zapinam pasy, zaczynam opowiadać jak było w pracy. Mąż podnosi głowę znad gazety.
- Jedziemy?
- Jedziemy.
Haha! Super:)
ReplyDeleterewelacja :) i jaki spokoj :)
ReplyDeleteWelcome to the club, że tak powiem :) hehe
ReplyDelete