Mam sąsiada – nazwijmy go... „Sportowcem”. Mój mąż gra z nim i z innymi kolegami z naszej dzielnicy w piłkę nożną każdej soboty rano, a ja czasami pozwalam mu uwieźć się (nie mylić z „uwieść”) do parku gdzie razem z nim biegam, maszeruję i rozmawiam. Przystojny, 40-letni kawaler niewyglądający na swój wiek, wysoki, wiecznie opalony, typ „lekkoatlety”, krótkie kręcone, lekko przerzedzone włosy, sportowy styl ubrania i beztroskie podejście do życia. Sportowiec, od kiedy pamiętał siebie żył w ruchu: był trenerem pływania i kierownik sportowego centrum w Kiryat Ono, niedaleko Tel Awiwu. Codziennie dbał o swoją kondycję w parku i na treningach, a w wolnym czasie szukał w każdym miejscu żony „na pół etatu”, takiej, która byłaby z nim dwa, maksimum trzy dni w tygodniu, bo na więcej Sportowiec nie miał zapotrzebowania. Znacie taki typ?... A no właśnie....
Sportowiec nigdy nie był zagrożeniem dla mojego małżeńskiego pożycia. Nie był typem, z którym można zachwycać się Bergmanem, ani wybrać się w poszukiwanie zaginionego smaku magdalenki moczonej w herbacie, Henriego Matisse mylił z Lionelem Messi, a koszykarza Ricky Rubio z Rubensem. Lubiliśmy razem rozmawiać o niczym, czyli o wszystkich tak ważnych głupotach jak: kosmetyczka (chodził do niej stale), włosy, dieta, dzieci (Sportowiec był ulubionym wujkiem i chciał być ojcem – od czasu do czasu), ciuchy, podróże, restauracje i miłość.... Mieliśmy też istotniejsze tematy typu: co „on” powiedział, kiedy „ona” powiedziała, że „on” powiedział... i niekończące się opowieści o podbojach płci pięknej: ciekawych, śmiesznych, pikantnych chwilami też smętnych, bo Sportowiec był romantykiem i nadal szukał miłości. Były to, powiedziałabym, takie… „babskie rozmowy”, ale nie będę obrażać sąsiada, tym bardziej, że jest z Maroka, a w Izraelu wszyscy wiedzą, że Marokańczyka bezpieczniej jest nie drażnić.
Oczywiście próbował mnie upolować, bardziej dla fasonu niż na poważnie, bo Sportowiec miał stałą potrzebę szturmowania murów, choć ich zburzenie nie zawsze było celem jego ataku. Obrączka na moim palcu akurat go wystraszała, ale o wiele bardziej komplikacje, jakie mogłyby wyniknąć gdyby…, grożące anulowaniem uczestnictwa w sobotnich meczach i oznaczające wojnę sąsiadów, tudzież babę na głowie. Poza tym nawet Sportowiec czasami musiał odpocząć od maratonów, w których od lat uczestniczył poznając przy okazji kobiety z dołu, z góry, z prawego boku i lewego, od tyłu i od przodu. Choć sąsiad świetnie orientował się w kierunkach i pozycjach, rzadko miał jednak okazję zauważenia jakiego koloru oczu miały jego partnerki (czy je w ogóle miały?) i usłyszenia z ich ust cokolwiek innego niż: „szybciej, słabiej, mocnej, głębiej, teraz, taaaaak!” Poza tym lubił być podziwiany. Nic więc dziwnego, że cenił sobie wierną słuchaczkę swoich romantycznych przygód, przy boku której mógł ograniczyć się wyłącznie do słów, bez konieczności ich udowodnienia.
Powtarzającym się elementem jego damsko-męskich historii był zawsze moment, w którym rozwijał kolejną kartkę z numerem telefonu przekazaną mu przez jakąś kobietę „usychającą z miłości do niego” i zaczynał przy mnie do niej dzwonić...lub też zadowalał się samą demonstracją karteczki. Zawsze jakoś trudno było mi uwierzyć w te tabuny pięknych pań czekających w napięciu na sygnał od niego. Moja niewiara pewnie wynikała z mojego osobistego doświadczenia. Nigdy nie zdarzyło mi się podarowanie jakiemuś chłopakowi czy mężczyźnie takiej karteluszki i sama też nie otrzymywałam sekretnych kombinacji numerów, które zawiodłyby mnie na spotkanie z nieznajomym księciem z bajki. Tylko jeden raz dostałam od kogoś numer telefonu. Sprytny amant włożył go nie postrzeżenie do kieszeni mojej kurtki (teraz, kiedy o tym myślę mam różne podejrzenia, bo i kto wkłada rękę do czyjejś kieszeni?). Kurtka była zimowa, puchowa. Przywiozłam ją z Polski. W ciepłym, izraelskim klimacie ubierałam ją średnio 2 razy w roku. Po 3 latach wyprałam. (Macie rację. Puchu się nie pierze. Teraz już wiem). Wypróżniając kieszenie znalazłam wiadomość: „Czekam na Ciebie jutro, w kawiarni „Kapulsky”, o 20:00. Błagam przyjdź. Doron”. (Drogi Doronie, nie mam pojęcia kim byłeś. 3 lata potrzebowałam by usłyszeć Twoje błaganie. Przepraszam za brak reakcji. To nie Ty. To ja).
Żwawo maszerowaliśmy już drugą rundkę wokół jeziorka w parku. Była dopiero 8:30. Oprócz nas sporo spacerowiczów próbowało pozbyć się tylnych wzgórz własnego ciała, pagórków brzuchów, galaretowatej masy drżących ramion i oponek w tali. Jakby ktoś z innej planety popatrzył teraz na nas, cóż by sobie pomyślał o ludziach chodzących w kółko, męczących się bez celu, śpieszących się do nikąd, rozmawiających przez słuchawki z niewidzialnymi ludźmi?
Wśród zwolenników marszów w parku wyróżniała się para w średnim wieku: Ona - mówiła, mówiła, mówiła, a On – nawet nie udawał, że słucha, obracał głowę w kierunku przeciwnym do jej ust jakby były one monstrualnym komarem brzęczącym mu koło ucha. Co chwilę przyśpieszał kroku starając się uciec przed potokiem słów. Ona jednak koniecznie coś chciała mu jeszcze powiedzieć, i jeszcze... Mimo wyczerpania słowotokiem dotrzymywała mu więc kroku prawie biegnąc.
Za nimi szło kilku młodych mężczyzn, których wyprzedzał o pół kroku kolega - „przewodnik stada”, lepiej umięśniony, szczuplejszy, zadowolony z przywództwa. Co kilkanaście metrów jeden z pozostałych panów niby mimochodem próbował zdobyć czołową pozycję zmuszając całą grupę do przyśpieszenia. Ponieważ jednak „przewodnik” był wyjątkowo ambitny nie pozwalał się wyprzedzić. Po gwałtownym przyśpieszeniu wszystko wracało do normy, tempo całej grupy spadało, aż do następnej próby zdetronizowania „championa”.
Najbardziej rzucająca się w oczy była „Żabusia” - zjawiskowa piękność, koło 40-tki, w zielonej tunice, białych spodniach i powiewającym na wietrze szalu, z silikonowymi, na pół obnażonymi piersiami (szkoda nie pokazać; były całkiem nowe i jeszcze niezużyte) i ustami – model: „żądło wściekłej pszczoły”. Niespodziewanie zatrzymała się obok mnie i mojego sąsiada.
- Przepraszam. Można z Tobą porozmawiać na sekundę? – zwróciła się tylko do Sportowca kompletnie mnie ignorując (znana taktyka pozornego nie dostrzegania konkurencji). Przystanęliśmy.
Sportowiec odszedł z nią pod najbliższe drzewko. Coś tam sobie szeptali, po czym „bogini” odeszła w stronę parkowej bramy oglądając się za siebie kilkakrotnie i machając na pożegnanie ręką (oczywiście jemu, a nie mnie).
- Co tak szczerzysz zęby? – spytałam zaintrygowana.
- Eee – nonszalancko zbył mnie Sportowiec – dostałem kartkę.
- Naprawdę? – ożywiałam się. Co tam jest napisane? „Sportowiec” przeczytał bez najmniejszych oporów: „Codziennie Cię widuję. Drżę na Twój widok. Marzę by Cię poznać. Cała: duszą i ciałem jestem Twoja. Tylko i wyłącznie. Otwórz oczy – ja tam jestem. Świat może należeć tylko do mnie i do Ciebie. Irys 050-546218*”
- Wow!!!! – naprawdę tak napisała? Nie zmyśliłeś? Pewnie to Twoja siostra, której kazałeś przyjść dzisiaj o 8:30 do parku...
- Coś ty zwariowała? – oburzył się na serio „Sportowiec”. Nie znam baby.
- Co zrobisz z kartką? – nie ustępowałam.
- Co?... a to! „Sportowiec” otworzył drżącą ręką klapę śmietnika obok którego przechodziliśmy.
- Dlaczego?!
- Eee!!! – odpowiedział enigmatycznie machając przy tym lekceważąco ręką (no i zrozumcie facetów!). Po kilku zaś krokach znów zaczął opowiadać. Tym razem o pewnej ponętnej pani, którą kiedyś znał, gdzies tam w mitologicznym kraju...
Biedna „Żabka” - nie wiadomo ile nocy obmyślała plan wręczenia numeru telefonu, ile dni przesiedziała nad romantycznym tekstem, który znalazł swój koniec na śmietnisku… A może po prostu taki jest styl „Żabki”: kwiecisty, łzawy prawie tak dobry jak ten z brazylijskich, tasiemcowych seriali? Ma ona kilka szablonów karteczek, które hojnie rozdaje w parkach i nie drży przy tym jej dusza i ciało? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem.
...i stworzył Bóg „Sportowca” na pokuszenie kobiet
Saturday, December 8, 2012
Szukaj w Blogu
-----------------------------------------
Archiwum Bloga
- January 2022 (1)
- April 2018 (1)
- February 2018 (2)
- August 2016 (1)
- June 2016 (1)
- May 2016 (1)
- April 2015 (1)
- March 2015 (1)
- December 2014 (1)
- October 2014 (1)
- September 2014 (2)
- August 2014 (1)
- June 2014 (1)
- May 2014 (2)
- March 2014 (2)
- February 2014 (1)
- January 2014 (2)
- December 2013 (3)
- October 2013 (3)
- September 2013 (1)
- August 2013 (1)
- July 2013 (1)
- April 2013 (1)
- February 2013 (1)
- January 2013 (1)
- December 2012 (1)
- November 2012 (4)
- October 2012 (2)
- September 2012 (1)
- August 2012 (1)
- June 2012 (1)
- April 2012 (1)
- March 2012 (1)
- January 2012 (1)
- November 2011 (1)
- October 2011 (1)
- September 2011 (2)
- August 2011 (4)
- July 2011 (4)
- June 2011 (5)
- May 2011 (4)
- April 2011 (1)
- February 2011 (3)
- January 2011 (1)
- December 2010 (5)
- November 2010 (1)
- October 2010 (3)
- September 2010 (5)
- August 2010 (9)
- July 2010 (6)
- June 2010 (11)
- May 2010 (8)
- April 2010 (13)
- March 2010 (9)
Czy będzie ciąg dalszy? Jestem na basenie i oglądam zawody. Startuje moj Syn w kilku konkurencjach. Nie jest łatwo skupić się tu nad tekstem, ale przygody Sportowca bardzo wciągają. Chyba każdy facet ( stety lub niestety) jest odrobine Sportowcem. Ten " Twoj" musi być mistrzem. Masz świetne pióro. Napisz ciąg dalszy
ReplyDeleteNo tak.... to 40-stki nie mają już szans:(
ReplyDeleteTen tekst pokazał mi, że zawsze, w każdej sytuacji, można znaleźć coś humorystycznego w naszej codzienności, co pozwoli czasem nabrać dystansu do rzeczy mniej wesołych:))
ReplyDeleteKurtkę puchową można prać. Tylko do wirowania a potem do suszenia trzeba wrzucić najmniej trzy piłki tenisowe (lub takie specjalne)
ReplyDeleteWciąż nie mogę uwierzyć, że istnieją kobiety typu "żabka". Wydaje mi się to tak żenujące, że niemal nieprawdziwe. No może jakaś egzaltowana nastolatka? A jednak....
Facet kubłami łyka feromony - tylko czemu na Ciebie nie działa ? Zaniepokiłbym się na Twym miejscu ;-)
ReplyDeletePewnie, że działa, tylko że nie przeszło przez cenzurę! :)
ReplyDeleteIzraelki (podobnie jak Izraelczycy) są bardzo śmiałe i wierzą w równouprawnienie w każdej dziedzinie.
ReplyDeleteIzraelki (podobnie jak Izraelczycy) są bardzo śmiałe i wierzą w równouprawnienie w każdej dziedzinie. Dziękuję za piłki tenisowe!
ReplyDelete:-) . tak też podejrzewałem - bowiem nie ma to jak z facetem(?) zamiast o sonetach Szekspira pogadać o fatałaszkach, kosmetykach i mani/pedi kiurach.
ReplyDeleteNie jestem typem sportowca ,a napewno nie uwodzicielem, lub tez " praktykiem " . zawsze jednak udaje mi sie porozmawiac z płcia przeciwna nawet na najbardziej intymne i tajemnicze tematy , chyba jestes dla " sportowca " ,osoba ktorej sie moze zwierzyc lub tez umiesz słuchac i moze, ta zaleta jest w Waszej znajomosci najwazniejsza - potwierdza to ten post, jestes potrzebana " sportowcowi " by mogł funkcjonowac codziennie .Pozdrawiam , Vojto
ReplyDeleteRzeczywiście. Świetnie nam się rozmawia i lubimy się.
ReplyDeletePozdrawiam
Ciekawe spostrzeżenia, łatwe pióro, czekam na dalszą część...
ReplyDeletelub kolejne, inne posty....
a przy okazji dodam, że w 1988r. miałem sposobność pracować w księgarni Państwa Ady i Edmunda Neustein'ów i BAAAARDZO miło wspominam ten czasy. Szkoda, że już Ich nie ma, księgarnia bez Nich to już nie było to samo miejsce :(