Izraelska Odyseja

Tuesday, February 19, 2013
Moja córka, Kim została zaproszona przez Szirel, koleżankę z klasy w odwiedziny. Nazwa ulicy była mi znajoma. Dla pewności spytałam jednak gdzie się znajduje.

- Po drugiej stronie Ha-Roe, to równoległa do Negby, niedaleko od Ha-Yarden… - zaczęła wyjaśniać mi mama Szirel.

- Oczywiście, wiem gdzie to jest - przerwałam jej w pół słowa – będziemy za 15 minut.

Co prawda sama mieszkam w innej dzielnicy, ale do sąsiedzku często zaglądam na drugą stronę ulicy Ha-Roe. Tam kupuję burekas z ciasta francuskiego z nadzieniem z sera kaszkawal, w tamtej okolicy mieści się park, w którym z malutką Kim spędzałam godziny na zabawach, a w każdy czwartek, na śpiewach, tańcach i słuchaniu czytanych przez aktora Izraela książeczek dla dzieci. W tamtej okolicy nadal moja córka chodzi do szkoły i na dodatkowy na angielski.

Pójdę na intuicję – postanawiam. Idziemy, więc we trójkę: ja, moja córeczka i Luna – suczka. Mijamy podobne do siebie domy i niczym specjalnym niewyróżniające się skrzyżowania. Ładny wiosenny dzień, świeci słońce… Trochę przeszkadza nam trąbienie i wzmożony ruch samochodowy, ale nie mamy wyboru. Spacerujemy przecież jedną z najbardziej ruchliwych ulic w Ramt Ganie. Jest to też najdłuższa ulica w tym mieście – przypominam sobie po 15 minutach marszu w spalinach i w ostro już przyświecającym słońcu przekraczając kolejne skrzyżowanie. Jak mogłam zapomnieć, że Ha-Roe ciągnie się przez całe miasto, a artystyczna szkoła Kim gromadzi dzieci nawet z najdalszych zakątków!?

Po raz kolejny Kim pyta się, kiedy wreszcie dojdziemy. Zaczynam wątpić w moje możliwości dojścia do ul. Gerszon bez mapy lub czyjejś pomocy. Dzwonię, więc do mojego niezawodnego wybawiciela z wszystkich opresji - męża mającego świetną orientację, naszego "kierowcy rodzinnego" znającego Ramat Gan dosłownie od kołyski. Nie mam wątpliwości, że od razu powie mi jak dojść i pewnie będzie to następna ulica w prawo lub w lewo.

- Jak powiedziałaś: "Gerszon"?

- "Ger-shon", równoległa do Negby – dodaję tonem osoby dobrze poinformowanej.

- Nie. Nie mam pojęcia. Sprawdzę na mapie w Internecie.

Po chwili:

- Nie widzę koło nas takiej ulicy.

- Musi być skoro Szirel tam mieszka – oponuję logicznie - to gdzieś koło Ha-Yarden.

Jak on może nie pamiętać tej ulicy skoro nawet ja pamiętam? – dziwię się w myśli Eyalowi. I w tym momencie przypominam sobie skąd w zasadzie znam nazwisko Gerszon. Pini Gerszon to przecież były trener drużyny koszykarskiej "Maccabi", której dopinguje mój syn. Zdecydowanie za młody i żyjący jeszcze żeby widnieć w nazwie ulicy. A skoro tak, to może źle usłyszałam, albo ona nie mieszka w Ramat Ganie tylko w Giwatajim albo i Tel Awiwie? Oj, wa, woj!

- Jest! – mąż krzyczy mi do słuchawki – Nie "Gerszon" tylko, "Gerszom" (myślałby ktoś, że jest różnica?) Pójdziesz w(…), potem w(…), następnie(…) i wtedy skręcisz w prawo, za apteką w lewo i już jesteś. To nie tak daleko – kieruj się na park – mąż dodaje "złotą wskazówkę" wyłączając się.

- To pewnie jeszcze kawał drogi – myślę. Nie mogę teraz przecież zawrócić w połowie. Wymyślam, więc różne zabawy, jemy po drodze lody, pizzę, krążymy tu i tam, plączemy się po różnych uliczkach i ulicach, które ułożone w pół okręgach doprowadzają nas do tej samej Ha-Roe niedaleko, której mieszkam.

- Gdybyśmy tak miały prawdziwego psa, to by nas bez problemu doprowadził, widziałam na filmach – rozmarza się w pewnym momencie zmęczona Kim lekceważąc idącą obok mojej nogi Lunę.

Suczka na potwierdzenie słów córki szczeka donośnie. Pewnie i jej się nie podobam jako przewodniczka stada i wolałaby zamiast mnie iść za jakimś dorodnym wilczurem.

- Mamo, już tu byłyśmy – z wyrzutem w głosie zauważyła Kim, kiedy drogami na skróty dochodzimy do tego samego skrzyżowania, na którym stałyśmy jakieś 10 minut temu.

- Świetnie – entuzjazmuję się – chciałam tylko sprawdzić czy zauważysz. Masz wyjątkową orientację, taką jak twój tata – chwalę córkę dbając przy okazji by przez skojarzenie z mamą nie popadła w kompleksy.

- A ty nie za bardzo – odpowiada Kim. (Powiedzcie, skąd się biorą takie mądrale?)

- Ja? - dziwię się? - Mam całkiem dobrą orientację, tyle, że odwrotną. Przez chwilę o tym zapomniałam – zwierzam się szczerze. - Od tego momentu, jeśli będę myślała, że trzeba pójść w prawo – pójdziemy w lewo i odwrotnie. Zobaczysz, dojdziemy na miejsce w ciągu 10 minut.

Kim patrzy na mnie powątpiewająco.

- Czy wiesz, że są ludzie, którzy mają jeszcze gorszą orientację niż ja? – Próbuję za wszelką cenę zrehabilitować się.

- Naprawdę? – zaciekawia się Kim.

- Pewnie, że tak. Opowiem Ci historię o mojej koleżance:

"Jednego dnia wybrałam się z Bożeną i jej wygodnym samochodem do Zakopanego. Po drodze zwiedziłyśmy Kraków. O drogę w kierunku Tatr spytałyśmy jakiegoś sympatycznego rudzielca stojącego na przystanku autobusowym. Z jego wyjaśnień wynikało, że wyjazd z miasta absolutnie nie jest skomplikowany. Był on faktycznie łatwy dla wszystkich, oprócz mojej koleżanki. Krążyłyśmy, pytałyśmy się kilkakrotnie o drogę zanim wyjechałyśmy na taką, która mogła być tą szukaną przez nas. Aby się upewnić, zatrzymałyśmy się koło pustego przystanku, do którego podjeżdżał właśnie autobus. Wysiadła z niego tylko jedna osoba. Był to znajomy Rudzielec. Ponownie wytłumaczył nam jak trafić na szosę do Zakopanego. Tym razem obeszło się bez pomyłek. Miałyśmy jechać prosto a w tym okazało się, że moja koleżanka jest mistrzynią" – skończyłam opowieść dumna z siebie.

Kim dziwnie spojrzała na mnie marszcząc brwi.

- Nic z tego nie zrozumiałam – oświadczyła markotnie.

- Nie szkodzi, jak dorośniesz, zrozumiesz.

- Mamo - czy to nie ta ulica, której szukamy? –  Kim wskazuje tabliczkę na narożnym domu.

- Tak!– Podskoczyłam z radości jak mała dziewczynka. - Cudownie, że potrafisz już czytać. Gdyby nie ty pewnie bym nie zważyła! – dodałam sprawiedliwie głaszcząc córkę po włosach.

Do numeru 15-tego nie zgubiłyśmy się.

- Maszi przyjedzie po ciebie motorem za dwie godziny – powiedziałam na odchodnym. Córka objęła mnie w pasie i z trwogą w głosie zapytała:

- Mamo, ale jak ty wrócisz do domu?

- Coś ty?! – odpowiedziałam dziarsko - przecież już wiem jak dojść. Poza tym Luna pójdzie po naszych śladach – dodałam pewnym głosem, a suczka na potwierdzenie swej gotowości do tropienia rozłożyła się na chodniku chłodząc sobie zimnymi płytami chodnika brzuszek. Ze zdziwienia, słysząc swoje imię  przekręciła łeb na jedną stronę i ziewnęła.



Ramat Gan
Zdjęcie: Kaśka Sikora

 

Droga powrotna zajęła mi połowę czasu. Gdybym nie pomyliła ulicy Pinchasa Rottenberg z ulicą Pinchas (przyznajcie, że i Wam mogłoby się to zdarzyć) pewnie byłabym jeszcze wcześniej w domu. No widzicie? Miałam rację. Nie zgubiłam się. Jeśli chcecie mogę Was nawet oprowadzić po "drugiej stronie Ha-Roe". Tylko, na wszelki wypadek, zarezerwujcie sobie dużo czasu i cierpliwości na wycieczki pod hasłem: "Zgub się ze mną!" "Gwarantuję podróż w nieznane, proszę nie liczyć na powrót".

 

7 comments:

  1. Biorąc pod uwagę, jak wsiadłaś kiedyś do innego samochodu, zamiast do auta męża (chyba z kolei ja czegoś nie mylę?), to i tak wyszłaś z tego baaardzo obronną ręką :))) Pozdrawiam.

    ReplyDelete
  2. Bardzo pozytywny wpis:) Naprawdę doskonale Panią rozumiem, ja również nie jestem mistrzem orientacji w terenie:) Bardzo pozytywny diablog mamy z bystrą córeczką;))) mimo wszystko mysle, że zachowała Pani twarz i..autorytet:)
    A chciałam tylko dodać, że spełniło się moje marzenie i odwiedziłam Izrael. Dokładnie w połowie stycznia, trafiając na piękną pogodę (2 dni wcześniej deszcz lał się z nieba, gdy przybyliśmy na podboj Izraela, pogoda była piękna). I w Tel Awiwie zgubilam się nie jeden raz podczas pobytu:)
    Zazdroszczę Pani, że ogląda Pani codziennie to, co mnie tak zachwyciło podczas pobytu.. Izrael jest piekny!

    ReplyDelete
  3. Elu, czy Twoja córka ma imię Metuka, tak jak wcześniej pisałaś, czy też Kim, jak teraz piszesz? Serdecznie pozdrawiam.
    JDJ

    ReplyDelete
  4. Witam, przepraszam za brak polskich fontow. Moja corka ma na imie Kim, a moja "blogowa corka" - Metuka, co po hebrajsku znaczy "slodka". :))) Oczywiscie istnieje bardzo duze podobienstwo pomiedzy tymi dwiema panienkami :)
    Pozdrawiam

    ReplyDelete
  5. Od dawna Cie czytam lecz nie komentuje bo trudno u Ciebie.Co do gubienia sie w terenie - nie bylo jeszcze takiego miejsca ,w ktorym bym sie nie zgubila.Jedyne miejsce do nieduza wioska w Holandii.Jest to dla mnie okropne bo juz wiek nie taki ,zeby krazyc po miescie w nieskonczonosc.Moim majstersztykiem bylo zgubienie sie w Stambule.Brrr... A tak to jak tylko sie zamysle zdziebko to potrafie droge do domu zgubic.No coz,w koncu zawsze sie znajde ale ile nachodze...

    ReplyDelete
  6. Ależ się pozmieniało!Dawno mnie tu nie bylo...By się nie zgubić w Tel-Avivie od poczatku starałam sie zapamiętać wieżowce..ale i tak kierunek do domu,gdy zwiedzałam pieszo ,pokazywały mi samoloty lecące w strone lotniska-jak ruchome strzałki..W Ramat Ganie posiłkowałam sie raczej mapą na poczatek..Pozdrawiam i wciąż tęsknię za powrotem....

    ReplyDelete
  7. Powiem krótko. Robiłam za pilota do Zakopanego, mąż prowadził samochód dziewczynki grzecznie siedziały. Miałam poprowadzić na skróty, bo już jechałam tą drogą. Zamiast trzech jechaliśmy sześć godzin ! O resztę proszę nie pytać :-(

    ReplyDelete

Note: Only a member of this blog may post a comment.

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top