Polskie drogi w Tel Awiwie

Thursday, December 19, 2013

Od kiedy pojawił się na rynku wydawniczym „Izrael oswojony” niektórzy czytelnicy postanowili wpisać „Gojkę z Izraela” w plan swoich wycieczek do Tel Awiwu. Miałam już okazję wypić kawę z izraelską parą emerytów i Polakiem, byłym mieszkańcem Międzyrzecza, który będąc małym chłopcem pewnej Wigilii spytał się skąd w domu babci jest taki ogromny, drewniany stół i cisza jaka zapadła po zadanym pytaniu tak go zaintrygowała, że dopóty nagabywał babcię, aż ta opowiedziała mu historie o ludziach którzy nagle zniknęli z miasta, a których on, będąc już dorosłym mężczyzną, postanowił odszukać w świecie i przyjechać na spotkania z nimi aż do Tel Awiwu.


Dzięki książce poznałam miłą parę idealistów i społeczników z Łodzi, którzy zmianę świata na lepsze postanowili zacząć od siebie i żydowskiego cmentarza w Łodzi, którego woluntarnie i regularnie sprzątają, zaś w wolnych chwilach starają się spotkać z młodzieżą izraelską przyjeżdżającą do Polski i opowiedzieć jej o Polsce i Polakach.


W ostatnią sobotę wieczorem, wykorzystując przerwę w opadach deszczu, umówiłam się z parą młodych czytelników z Warszawy (rodem z Przasnysza). W tym czasie stolica Izraela odcięta była od reszty kraju z powodu „tsunami śniegu”, czyli 50 cm warstwy śnieżnego puchu, która zasypała ulice i drogi dojazdowe do stolicy; dziesiątki tysięcy rodzin pozbawionych było prądu, a więc światła i ogrzewania; setki zwolenników śnieżnej turystyki zakorkowała się na długie godziny na drogach prowadzących do miasta Dawida; a mój znajomy dziennikarz z Polski, który akurat znajdował się w Jerozolimie, z zachwytem pisał do mnie, że nareszcie ma „Ścianę Płaczu” prawie wyłącznie dla siebie, co poświadczyć mógłby pewien jegomość, który niedaleko od niego, przewracając się w zaspę śniegu z radością zakrzyknął: ”Tak, kak w Jewropie”!


Ulice Tel Awiwu, zwykle ożywione o tej porze, tego szabatowego wieczoru były prawie puste. Izraelczyków odstraszył ziąb, płynące chodnikami podeszczowe rzeki i czarne chmury, które nadal groziły ulewą.


Stałam nieopodal skrzyżowania Bograszow i Pinsker (tutaj akurat umówiliśmy się, ale nie sprecyzowaliśmy na jakim z czterech rogów oddzielonych od siebie światłami). Intensywnie wypatrywałam pary, z która miałam się spotkać, a którą znałam wyłącznie z maili i z głosów w słuchawce. Liczyć na to, że oni pierwsi mnie rozpoznają chyba nie za bardzo mogłam. W książce są co prawda moje zdjęcia, ale Kaśka Sikora tak pięknie fotografuje, że wyglądałam na nich – hmmm – jakby to powiedzieć – na lepszą stroną samej siebie, której ja jeszcze w sobie nie znalazłam, ale Kaśka potrafiła wykreować.


 Czułam się jak na randce w ciemno.


Nieliczni przechodnie nie zwracali na mnie uwagi i nikt z nich jakoś nie pasował do moich wyobrażeń o ludziach, z którymi miałam się spotkać. Pięć minut przed wyznaczoną godziną mignęła mi przed oczami częściowo zasłonięta parasolką para: ona blondynka, on szatyn, oboje ok. 25 lat. Niczym Mata Hari starałam się zza ich pleców dosłyszeć w jakim mówią języku. Tuż przed przejściem dla pieszych byłam pewna: po polsku! – Ucieszyłam się, że udało mi się ich wytropić nie będąc samą zauważoną, po czym śmiało pociągnęłam za rękaw kurtki szykującego się do przejścia jezdni chłopaka.


- Dzień dobry! Ela Sidi – jestem – przedstawiłam się na środku skrzyżowania wyciągając kurtuazyjnie rękę na powitanie. Imienia chłopaka ze zdziwioną mina nie dosłyszałam.


- Ela Sidi – ponowiłam przedstawianie się dziewczynie, tym razem głośniej. „Blondynka” zrobiła minę typu tej, jaką robi się, kiedy będąc za granicą nagle słyszy się, że ktoś mówi specjalnie podniesionym głosem w tym samym języku co my, dając wszystkim wokół do zrozumienia, że pomiędzy nim a nami zawarty jest jakiś specjalny pakt przyjaźni i porozumienia wynikający z faktu pochodzenia z tego samego kraju.


 - Grażyna – przedstawiła się dziewczyna, która miała być Natalią i z politowaniem dodała tonem oznajmującym – pani też z Polski.


- Oj, przepraszam! Chciałam się wytłumaczyć, ale rodacy śpieszyli się, więc powiedziałam im tylko „do widzenia” i wróciłam do swego punktu obserwacyjnego pod markizą sklepu.


Kolejna para przeszła obok mnie. Uważnie obejrzałam chłopaka nie rwąc się tym razem do podsłuchiwania. Nosił kurtkę z „Castro”. Miejscowy – osądziłam. Miałam rację. Para przeszła na drugi kraniec skrzyżowania i tam spotkała się z inną parą, wymieniając serdeczne pozdrowienia i intensywnie o czymś rozmawiając.  W momencie, w którym już chciałam oderwać od nich wzrok, aby tym razem nie być posądzoną o to, że nie tylko nagabuję turystów z Polski w deszczowy dzień na ulicach Tel Awiwu to i podglądam Bogu winnych ludzi spotykających się na randkę na dwie pary, wyższy z dwóch mężczyzn pomachał do mnie ręką.


Udawałam, że nie widzę. Stałam bez ruchu jak przystało na stateczna panią, która nie podsłuchuje ludzi, nie zaczepia ich na ulicy, nie umawia się z nieznajomymi i nikomu nie wymachuje ręką. Chłopak jednak nadal machał. Może mu zimno – pomyślałam - i robi ćwiczenia rozgrzewające?


Para oceniona przeze mnie jako „Izraelczycy” pożegnała się z parą „machającego chłopaka” i towarzyszącej mu dziewczyny. „Machający młody człowiek” nie tylko, że teraz machał, ale i zaczął dawać przywołujące znaki. Pozostałam nieruchoma. Ruszyłam się z miejsca, dopiero wtedy, kiedy młodzi ludzie zbliżyli się na małą odległość ode mnie i najwyraźniej uśmiechali się do mnie, bo nikogo innego nie było.


- Michał i Natalia - przedstawił siebie i swoją partnerkę sympatyczny chłopak mówiąc podekscytowanym głosem:


- Cóż za zbieg okoliczności! Przed chwileczką spotkaliśmy tu moją kuzynkę, która przyjechała do Izraela na stypendium...


Proszę państwa, jakie szanse są na to by w Izraelu na początku grudnia było -13.6 st.C? (taką temperaturę odnotowano w Merom Golan), a w burzliwy, deszczowy wieczór, kiedy porządni Izraelczycy otuleni pierzynami oglądali wiadomości telewizyjne, w których podawano, że Szomron przykryty jest 90 centymetrową warstwą śniegu (więcej o 3cm śniegu było tylko w 1920 roku) na tym samym skrzyżowaniu w Tel Awiwie spotkało się aż tylu Polaków? Koniec świata.








 

8 comments:

  1. Fajnie się to Pani pisanie czyta.Czuć,że Pani podobnie odczuwa atmosferę Izraela jak ja.Mnie także spotkało tam parę niesamowitych zderzeń między ludźmi,o których "teraz" nic nie wiedziałem a "kiedyś" byli mi bliscy.Pozdrawiam Panią serdecznie.Też goj i też z Gdańska,choć od wielu lat z Łodzi.

    ReplyDelete
  2. Serdeczni pozdrawiam Elu z miasta Łodzi macham wesoło i radośnie oczekując odmachania. :) Jak zwykle pięknym językiem napisany post. I jakbym przy tym była. Elu czy dalej nie możesz się u mnie zalogować? Serdecznie pozdrawiam życząc samych pogodnych dni. :)

    ReplyDelete
  3. To ja wierna czytelniczka. Delektuję się Pani książką czytając po kawałku. To tak jak z dobrym tortem. Osobiście dla mnie jest jak dopełnienie tych wszystkich pytań na które do tej pory nie znajdowałam odpowiedzi. Dzięki tej lekturze wiele nagromadzonych informacji układa się wreszcie w klarowną całość. Niestety zwiększa apetyt na jeszcze i tęsknotę za miejscami które może jeszcze raz uda mi się kiedyś zobaczyć.Pozdrawiam

    ReplyDelete
  4. Zrobiłem sobie - trochę przypadkiem - niezły prezent pod choinkę. Najkrócej będzie, jeśli dołączę się do opinii ~zosiam. Wróciłem do pracy, trochę niedospany dzięki Pani książce. Ale warto było. Czy wie Pani, że Pani książka objaśniła mi parę zdarzeń, których byłem świadkiem w 68-69 roku? Niesamowite do było odczucie!

    ReplyDelete
  5. wlasnie skonczylem czytac Pani ksiazke.jestem ze Szczecina olahadaszim z 2003 roku.spostrzezenia Pani sa rewelacyjne,tez czuje sie Polakiem choc mam korzenie zydowskie.niestety to brutalna prawda jak jestesmy traktowani przez sabrow,mimo wyksztalcenia technicznego znalazlem prace jako sprzatacz w domach polskich zydow,sorry izraelitow.serdecznie pozdrawiam

    ReplyDelete
  6. Dziękuję Pani za tę książkę. W Izraelu byłam raz, spędziłam kilka dni w Tel Avivie, byłam też w Jerozolimie (wielki niedosyt). To taki kraj, w którym - myślę - chciałabym pomieszkać kilka miesięcy, żeby nim pooddychać głębiej. Tel Aviv - wspaniały, po prostu.

    ReplyDelete
  7. Witam Pani Elu, kilka dni wcześniej zachęcona opinią przyjaciółki (wielkiej miłośniczki Żydów i Izraela - choć w Izraelu nigdy nie była))kupiłam Pani książkę "Izrael oswojony". Jeszcze nie zaczęłam jej czytać, ponieważ zdecydowałam podarować ją mojej córce, która za kilka dni przyjedzie do Polski na urlop (sobie kupię jeszcze)A dzisiaj przypadkiem - jak to bywa w sieci, prowadzona od linka do linka - trafiłam na Pani Bloga i nie mogę się oderwać od niego. I właśnie teraz spojrzałam na godzinę: 02:59 :D
    Pozdrawiam gorąco, idę spać. Rano wrócę...
    hanna

    ReplyDelete

Note: Only a member of this blog may post a comment.

Szukaj w Blogu

-----------------------------------------


----------------------------------------

Back to Top