Najtańszy bilet na jedyny w Izraelu koncert Andrea Bocelli w Masadzie, nad Morzem Martwym za 750 szekli (ok.200$) – był dla mnie za drogi. Cały ranek spędziłam, więc na tropieniu w Internecie zniżkowych biletów. Łowy się nie udały. Wszystkie strony internetowe podawały dokładnie tę samą cenę. Dopiero dwa dni przed koncertem pojawił się "bilet-niespodzianka", za 500 szekli, ofiarujący mi jedno z niesprzedanych miejsc, choć w niewiadomej części widowni. Moje, okazało się tym, za które inni zapłacili 950 szekli. Niby sporo zaoszczędziłam, ale gdybym zaryzykowała i kupiła bilet w kasie tuż przed koncertem, to mogłabym dostać podobne do mojego miejsce za zaledwie 250 szekli, więc… straciłam czy zyskałam?

Morze Martwe
Kiedy już wydrukowałam potwierdzenie mojego uczestnictwa w koncercie, zaczęłam wydzwaniać po wszystkich znajomych: może ktoś z nich jedzie z Tel Awiwu nad Morze Martwe i zabierze mnie ze sobą? Nie znalazłam nikogo.
- Mituk – zwróciłam się do męża, który zdecydowanie nie miał ochoty na muzykę klasyczną i niespodziankę za "jedyne" 500 szekli. – Myślisz, że uda mi się dojechać do Masady?
- Dojechać?
-Tak, samochodem, tym twoim nowym, z pracy.
- Kto? Ty?
- Ja.
- Do Masady, nad Morzem Martwym?
- Właśnie tam, na koncert, na który nie chciałeś pójść, o 22:00.
- Zwariowałaś? Noc, pustynia, jednopasmówka, stromizny, korki, tysiące ludzi i ty? Przecież nawet do najbliższego parku wolisz pójść niż samej pojechać samochodem, a jeśli już jedziesz, to jesteś tak tym przerażona jakby ktoś kazał ci z zamkniętymi oczami ścigać się na torze wyścigowym!
- To pojadę specjalnym autobusem, o 17:00.
- A kiedy koncert?
- Mówiłam, o 22:00.
- Wykończysz się czekaniem. Zabiorę cię.
- Chcesz posłuchać Bocelli? Wspaniale! On na pewno będzie cudowny. Zobaczysz, to będzie wyjątkowa noc – z podekscytowania wymachiwałam rękoma i prawie krzyczałam - tylko kilka dni przed zaćmieniem księżyca – dodałam półprzytomnie z radości, jakby faktycznie był to jakiś wyjątkowej wagi argument!
- A ten twój Bocelli, to, w jakiej drużynie gra?
- Tenorów, poza tym to stary kawał. Opowiadałeś go już tyle razy. Jesteś pewny, że nie chcesz go posłuchać? Co będziesz robił podczas koncertu? Wykończysz się czekaniem.
- Pojadę sobie na kolację do "Aromy", zobaczę ten hotel, w którym jeszcze nie byliśmy, no wiesz, ten, który pokazywałem ci w Internecie, z oknami panoramicznymi. Pojeżdżę sobie trochę. Już dawno chciałem wypróbować samochód.
- A teraz rozumiem! To nie dla mnie chcesz jechać tylko dla samochodu?! Ale i tak jest achla!

Hotele mad Morzem Martwym ofiarują noclegi i bilety na koncerty festiwali operowych w Masadzie. Oczywiście za duże pieniądze
Dzień po rozmowie siedziałam obok mojego "achla męża" i jechałam przez Negev, krainę piasków, odludną przestrzeń zamieszkałą przez Beduinów.
Przed nami jak fatamorgana wyrosło nagle miasto – Arad położone na wzgórzu wśród piasków. Stąd rozpoczęliśmy 28 kilometrowy zjazd serpentynami w dół, w sam środek najniższego miejsca na Ziemi, położonego 413 metrów poniżej poziomu innych mórz. 1000 metrów pod nami czekało na nas "Morze Diabła", zwane też " Martwym" albo "Słonym". Tutaj, pod Masadą, niedostępną warownią położoną na szczycie skały, znaną z samobójczej śmierci 967 powstańców żydowskich stawiających opór 15 tysiącom rzymskich legionistów, śpiewać miał Andrea Bocelli, światowej sławy tenor o uśmiechu dziecka i niewidzących oczach, którego nagrania sprzedały się w nakładzie ponad 70mln. egzemplarzy; śpiewak, który występował przed książętami, prezydentami, papieżami; słuchany był na tle piramid egipskich, Twin Towers w Nowym Yorku, na placu Ermitażu i w wielu budynkach światowych Oper. O nim to kanadyjska piosenkarka, Celine Dion powiedziała: "Jeśli Bóg śpiewałby, to jego głos brzmiałby podobnie do głosu Andrea Bocelli".

Masada - symbol męstwa, żydowskie Termopile
Jechaliśmy, pokonując zakręt po zakręcie, w prawie zupełnej ciemności, w scenerii stromych krzemieniowych urwisk, wyłaniających się w reflektorach samochodów. Po prawej stronie płachta czerni zakrywała niebiesko-zieloną taflę wody z białym szronem pokrywającym brzegi. Nie było już widać archipelagu solnych wysepek, ani czuć zbyt mocno ostrego zapachu, jaki wydziela chlorek wapnia zawarty w wodzie Morza Martwego podgrzany promieniami słońca. Nasz samochód, jeden z wielu punktów w świetlistej girlandzie, zwolnił. Telefon komórkowy zasygnalizował, że właśnie wjechaliśmy w jordański zasięg odbieralności połączeń, o wiele droższych dla nas niż izraelski. Dotarliśmy do podświetlonego od dołu, monumentalnego płaskowyżu z tysiącem światełek skupionych na małym fragmencie otwartej, równej przestrzeni. Widok jednoznacznie kojarzył się z fantastycznymi filmami, w których główni bohaterowie zaskoczeni zostają widokiem bazy kosmitów na jakiejś odległej planecie. Zamiast jednak ufoludków, pan w mundurze policjanta zatrzymał nasz samochód.
- Nowy, co? Ile wyciąga? - oparł się o framugę otwartego okna naszego samochodu jakby był starym kumplem mojego męża i nie miał nic ciekawszego do zrobienia w tej chwili, niż uciąć sobie z nim miłą pogawędkę na środku drogi, mając za sobą i przed sobą długi korek samochodów za słuchaczy.
- Tyle, że bezpieczniej dla mnie jest panu nie powiedzieć! To bestia, nie samochód!
- Aż tak?! Zdziwił się policjant. - No to niech pan uwięzi to zwierzę na postoju i wsiądzie do jednego z tych zielonego autobusów po prawej stronie. Są łagodne jak baranki i podwiozą was na koncert.
- Ale numer! – ożywił się Mituk. Ciekawe, co by było gdybym powiedział mu, że ponad 200?
- Nie dałby ci mandatu, bo nie uwierzyłby. Chyba nie mówiłeś na poważnie? Wiesz, że są kamery na drogach?
Mituk uśmiechnął się zadowolony z siebie: A co, nawet nie poczułaś?

Widok z Masady na drogę prowadzącą na koncert
Koncert z udziałem Orkiestry Symfonicznej Rishon Lezion, Orkiestry Operowej i chóru operowego pod dyrygenturą Marcello Rota oraz zaproszonych włoskich i izraelskich śpiewaczek operowych i popularnych (Paola Sanduinetti - sopran, Ahinaom Nini, Mira Awad) oraz prawie 8000 publiczności (dla porównania: koncert Eltona Johna czy Leonarda Cohena zgromadził w Ramat Ganie 50-tysięczną publiczność) miał dodatkowego bohatera wieczoru. Wszyscy zgromadzeni na koncercie mogliby potwierdzić fakt, że pewien szczególnie porywisty wiatr akompaniował i stawał w zawody z śpiewającym mistrzem, odpoczywając od podmuchów w przerwie dwu godzinnego koncertu i podczas występów gości tenora. Uspokoił się on dopiero wraz z finalną grą świateł rozjaśniającą Masadę i ostatnią piosenką: "It's Time To Say Goodbay" – ("Nadszedł czas powiedzieć: żegnaj")
Dźwięk głosu tenora, w powiązaniu z faktem oglądania na scenie atrakcyjnego mężczyzny w sile wieku - łagodnego i bezbronnego jak dziecko, akurat tej nocy przywołał z mojej przeszłości wspomnienia chwil, w których czułam się szczęśliwą, miałam tego świadomość i jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że ten wyjątkowy moment za chwilę się skończy, więc trzeba cieszyć się nim z całych sił. I nie wiem dokładnie dlaczego, ale głos Andrea Bocelli brzmiał mi niebiańsko tej nocy. Może było to spowodowane ciepłą barwę jego głosu, rozpoznawalnym tembrem i wirtuozyjnym przechodzenie od forte do pianissimo, a może ze względu na Negev czy drogo-tani bilet kupiony w ostatnim momencie, wyjątkowe powietrze nad Morzem Martwym bogate w uspokajający brom, o wyższej niż zwykle zawartości tlenu, jodu i magnezu, a może wpłynęła na mnie zasugerowana mi przez miliony słuchaczy na całym świecie entuzjastyczna ocena włoskiego śpiewaka? Nie wykluczam, że mógł przyczynić się do tego pustynny księżyc, inny od miejskiego, z forą gwiazd tak bliskich, że wystarczyłoby bym tylko chciała dotknąć je, a byłyby moje. Możliwe też, że oczarowaniu nocnym koncertem w Masadzie pomógł frywolny wiatr beztrosko rozwiewający nuty orkiestrze i podwiewającym kobietom sukienki, i widok warowni, symbolu żydowskiego męstwa przebranej za choinkę w Disneylandzie. Na pewno ten wieczór zawdzięczałam partnerowi mojej "spółki wieczystej" - mężowi, który przyjechał aż tutaj, specjalnie dla mnie i dla… silnika turbo.

Andrea Bocelli, ulubieniec publiczności na gali koncertowej w Masadzie
Jako przeciętna słuchaczka muzyki nie wyczułam zarzucanego Andrei Bocelli przez znawców: "ubogiego frazowanie", "słabości wysokich tonów", "niewystarczającej kontroli oddechu", czy "braku techniki". Nie przeszkadzało mi mieszanie repertuaru klasycznego, jego najbardziej znanych i łatwych słuchowo arii operowych z neapolitańskimi balladami i popularnymi piosenkami. Zarzucana włoskiemu tenorowi "pustka interpretacyjna", w moim odbiorze, zapełniona była galą różnorodnych uczuć, które wywołał Bocelli śpiewem, a biorąc pod uwagę owacje, myślę, że nikt z publiczności nie przyznałby racji amerykańskiemu krytykowi muzycznemu, Timowi Smithowi, który po koncercie w 2008 roku w Baltimor, stwierdził nawet, że śpiew Bocelliego jest tak słaby, że "żenujący". Dla izraelskich słuchaczy był on ekscytujący. Widziałam wzruszenie na twarzach zwykłych ludzi. Oni nie udawali. Byli zachwyceni i wracając z koncertu śpiewali.

Widok sceny na której wystapił w Izraelu Bocelli
- Ależ wspaniały koncert! Fantastyczny! – rozentuzjazmowana opowiadałam mężowi przeżycia z muzycznej uczty. On zaś, nie odrywając wzroku od 1000 metrowego wzniesienia, na które właśnie wspinaliśmy się, uśmiechał się z zadowoleniem. - Jaka niesamowita energia, siła głosu, sceneria, świetna organizacja, aż mi się wierzyć nie chce, że nie było przepychanek, kolejek, krzyków, zmarnowanego czasu, a te dziesiątki autobusów podjeżdżające jeden za drugim i nikt się nie pcha, jakbyśmy nie byli w Izraelu! Nie miałam pojęcia, że aż tyle autobusów jest na świecie! - kontynuowałam, widząc zainteresowanie i zrozumienie w oczach mojego mężczyzny. - Wszystko wydawało, mi się takie niewymuszone i naturalne, jakby codzienną partią mojego życia było słuchanie 60 osobowego chóru, filharmonicznej orkiestry i światowej sławy tenorów nad Morzem Martwym! Byłam wzruszona i szczęśliwa, choć żal mi było, że nie było cię obok mnie i nie słuchałeś razem ze mną – skończyłam mój "monolog na jeden oddech" przytulając policzek do ramienia męża.
- Tak. Wspaniale te 240 koni rwie do przodu! – odpowiedział Mituk. – Słuchaj, nie ma przypadkiem jakiegoś innego Bocelli nad Morzem Czerwonym w Ejlacie? Nocą pewnie nikt nie jeździ doliną Arava, zobaczyłbym jak tam radzi sobie moje cacko.
Andrea Bocelli – Con te Partiro:
http://www.youtube.com/watch?
Ela Sidi "Autostop"
http://gojka.is-best.net/Autostop,2,ID403559584,n